Concrete Genie – recenzja gry. Największe zaskoczenie roku

No i jest sobie taki tytuł ekskluzywny, który w zasadzie nikogo zbytnio nie zainteresował, bo w mediach przecież huczy od nieco większych exów jak Death Stranding czy The Last of Us 2. Ludzie się śmieją, że główny bohater wygląda jakby gra miała nosić nazwę inFamous: Third Son, a pomysł w ogóle był zaczerpnięty z bajki Zaczarowany Ołówek. A tu gra wychodzi i okazuje się największym pozytywnym zaskoczeniem tego roku w branży growej.

Concrete Genie opowiada o Ashu, chłopcu który chce zostać mistrzem Pokemon. Nie, zaraz, nie tak. O Ashu, dość samotnym chłopcu, pałającym miłością do rysowania oraz swego zapuszczonego miasta, Denski. Pewnego razu, zaczepia go banda dzieciaków. Niszczą jego szkicownik, a następnie wpychają do kolejki linowej, która zabiera chłopaka do pobliskiej latarni morskiej. Właśnie tam nasz protagonista odkrywa, że jego najnowsze dzieło, sympatyczny duszek imieniem Luna, ożywa. Luna zamienia jego dotychczasowe narzędzie pracy w sporych rozmiarów, zaczarowany pędzel, dzięki któremu opustoszałe i ponure miasto nabierze kolorów.

Zobacz również: Astro’s Playroom – recenzja gry. Dobre, bo za darmo?

Właśnie to jest naszym głównym zadaniem w grze – przywrócenie miastu barw i rozświetlenie mroku, jaki ogarnął Denskę. Do dyspozycji mamy najróżniejsze zjawiska występujące w naturze i pogodzie. Możemy namalować jesienne drzewa pozbawione liści, kołyszące się przez wiatr, skąpane deszczem i piorunami w gwiaździstą noc. Chyba, że wolimy nieco ładniejsze krajobrazy. W takim wypadku możemy również namalować zieloną trawę z wyrastającymi z niej tulipanami przy jaśniejącym świetle słońca i z dodatkiem latających wokół motylków. To może nie brzmi jakoś super fajnie na papierze, ale gdy już się weźmie pada do dłoni, ciężko zahamować rządzę zostania kolejnym van Goghiem czy Picasso.

concrete genie

Lecz najważniejsze w tym wszystkim są Dżiny. To oni pomogą nam w – swoją drogą bardzo udanych – zagadkach logicznych i to z ich pomocą popchniemy fabułę do przodu. Wpierw, musimy je jednak przywołać do życia. Wybieramy sobie wzór takiego delikwenta (a tych mamy kilka), a następnie przystrajamy go według naszego widzimisię. Jakie uszka, jaki ogonek, z wąsem Janusza czy może z czapeczką w postaci gniazda z ptasimi jajami? Opcji jest sporo, a wraz z odnajdywaniem kolejnych kartek z naszego szkicownika, pojawiają się następne. I jak tak oglądam screeny czy zapisy rozgrywki moich kolegów po fachu czy innych twitchowych streamerów i widzę ich dopieszczonych, dżinowych pupilów aspirujących do miana chodzącego dzieła sztuki, a potem patrzę na moje Dżiny, aspirujące jedynie do tytułu mutanta popromiennego miesiąca, robi mi się smutno…

Jednakże malowanie padem nie jest złe, wręcz przeciwnie, maluje się nim bardzo dobrze. A nawet jeśli nie spodobałby wam się taki sposób grania, to Concrete Genie daje opcje zmiany tej funkcji na prawą gałkę. Powracając jeszcze na chwilę do Dżinów – nie wyobrażam sobie sytuacji, by te sympatyczne stworzonka nie dołączyły do grona maskotek PlayStation jak niegdyś  dla przykładu kultowe Sackboye. Ich projekt zasługuje na wszelkie laury. Są słodkie, śmieszne, a wchodzenie z nimi w interakcje roztopi lodowate serce każdego twardziela.

Zobacz również: Animal Crossing: New Horizons – recenzja gry. Relaksujący tytuł na trudne czasy

concrete genie

Fabuła sama w sobie może wydawać się płytka. No bo co, mamy kolesia, który maluje sobie magicznym pędzlem po ścianach – mokry sen każdego młodzianego skate’a. Otóż prawda jest zgoła odmienna. Concrete Genie porusza kilka ważkich kwestii, związanych z traumą, dorastaniem, tłumieniem emocji, ale także i z wybaczeniem czy empatią. Znalazło się tu także miejsce na komentarz o ochronie środowiska i natury. Niby niewielka historia, niewielka gra, a niesie ze sobą mocne, acz subtelne przekazy. Mało takich gier w dzisiejszych czasach, mających zarówno oryginalny i wciągający gameplay, a przy tym coś wartościowego do powiedzenia.

Absolutnie mi nie przeszkadza relatywnie krótki czas przejścia gry, wynoszący około 4 godzin. Ba, powiedziałbym nawet, iż jest on idealnie wyważony; pół godziny mniej czy więcej i cały urok, jaki otacza Concrete Genie mógłby ulecieć. Właściwie jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to końcowe etapy gry. Bo drobne błędy techniczne to już niestety standard praktycznie w każdej produkcji. W finałowych 30 minutach przygód Asha, z dość spokojnej i relaksującej rozgrywki, nagle przestawiamy się na zręcznościową grę akcji. Jakby nie patrzeć, jest to jakieś urozmaicenie rozgrywki – jestem jednak przekonany, że części graczy nie spodoba się drastyczna zmiana rozgrywki.

Zobacz również: It Takes Two – recenzja gry. Bo do tanga trzeba dwojga

concrete genie

Concrete Genie to wyjątkowy, oryginalny tytuł. W erze srogo panujących shooterów, taka perełka stanowi bardzo sympatyczną i potrzebną moim zdaniem alternatywę. W świecie elektronicznej rozrywki wciąż istnieje miejsce na oryginalne pomysły stworzone z pasją. Ta gra jest najlepszym tego dowodem. Wam i sobie samemu życzę, aby na rynku częściej gościły właśnie takie produkcje jak Concrete Genie. Nie jest on system sellerem, ale każdy, kto posiada PS4, obowiązkowo powinien się z tym tytułem zapoznać.

OCENA: 9/10

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze