Myślałem, że urocze Animal Crossing będzie moją grą na kwarantannę. Że będę sobie budował miasteczko, zaprzyjaźniał się z nowymi mieszkańcami wyspy, wspólnie łowił ryby, a na koniec pośpiewamy przy ognisku. I wtedy pojawił się w moim życiu Doom Eternal. Sorry, ale chodzenie po cukierkowej wyspie i zbieranie gruszek czy drewna, prawdopodobnie tylko przyczyniłoby się u mnie do pogorszenia stanu psychicznego wywołanego zamieszaniem wokół koronawirusa. Uwierzcie mi – przy żadnym innym tytule nie odreagujecie stresu i narastającej w was frustracji, jak przy najnowszym Doomie.
Jak mówi stare porzekadło, kto nie zna Doom-a, ten ma wrzody i zje go puma. Wszyscy szanujący się gracze powinni mieć wyryty na pamięć każdy poziom klasycznego Dooma oraz być w pełnej gotowości do walki z diabelskimi pomiotami, wyposażając się w pancerz i piłę łańcuchową. Seria od id Software została wskrzeszona w 2016 roku po 11 latach posuchy. Wskrzeszona w sposób iście orgastyczny. Zmieniono trochę konwencję znaną z oryginalnych części. Znacznie przyśpieszono rozgrywkę, a na pierwszy plan wysunęło się spektakularne rozczłonkowanie demonów przy kojącej melodii, jaką zapewnić może wyłącznie heavy metal. Co więc może zaoferować 4 lata później Eternal? Oczywiście, więcej tego samego w jeszcze lepszym wykonaniu!
Zobacz również: Animal Crossing: New Horizons – recenzja gry. Relaksujący tytuł na trudne czasy
Choć możnaby przypuszczać, że walka w DOOM Eternal polega na prostym rozpierdzielaniu wszystkiego, co się rusza – nie jest tak. Polega ona bowiem na taktycznym (!) rozpierdzielaniu wszystkiego, co się rusza. Nasz bohater nie jest niezniszczalny. Demony zaś lubią atakować w zwartych grupach. Jeden Doom Slayer kontra dwadzieścia, krwiożerczych, bezwzględnych pomiotów diabła? Oczywiście, nie mają szans. Ale trzeba to dobrze rozegrać. Id Software urozmaiciło nieco mobilność naszej postaci, co wielu osobom zaczęło przypominać inną kultową serię – Quake’a. Doomguy po za podwójnym skokiem, wykonuje także wślizgi w powietrzu. Ruch to podstawowa zasada podczas walki w Eternalu. Stanie w miejscu równoznaczne jest ze szybkim zgonem. Przyzwyczaj się do myśli, że trzeba będzie skakać od ściany do ściany w poszukiwaniu amunicji i życia. A uwierzcie mi, jest po czym skakać – projekt poziomów to obłęd. Ciągła rotacja bronią jest wręcz wymagana. Każdy przeciwnik to osobna historia – każdy zachowuje się inaczej i każdy ma słaby punkt gdzie indziej. Łączy je jednak jedno – zabójstwo chwały, czyli takie fatality, na każdym z nich daje ogromną satysfakcję. Nie ważne, czy robisz to pierwszy czy pięćdziesiąty raz.
Zobacz również: The Medium – recenzja gry. Polska szkoła robienia pieniądza
Każda więc walka to inna para kaloszy. Twórcy już o to zadbali, by gracz szybko się nie znużył. Co chwila dostajemy kolejne nowości, zarówno jeśli chodzi o przeciwników, jak i arsenał Doom Slayera. A wszystkiemu towarzyszy piekielnie dobrze dobrany, heavymetalowy repertuar muzyczny. W żadnej jeszcze grze nie widziałem tak świetnego zgrania między rozgrywką a soundtrackiem. Poziom immersji jest wręcz niemożliwy. Grając w DOOM Eternal, ciężko się nie identyfikować z głównym bohaterem. Bo kto nie chciałby być istnym koksem, pogromcą demonów i legendą wśród ludzi, którego zadaniem jest wyzwolenie świata spod jarzma plugawych istot? W czasach koronawirusa, Eternal jest nadwyraz aktualny. Naszego badassa, z którym równać może się chyba tylko Kratos i Riddick, będziemy mogli rozwijać. Lepsze staty, umiejętności, modyfikacje broni, a i nawet dla mody znalazło się miejsce. Co powiecie na klasyczne wdzianko dla Doom Slayera?
Kolejna niespodzianka – najnowszy DOOM to nie tylko masakracja przy pomocy strzelby i piły. W grze pojawiło się sporo wstawek zręcznościowych, które świetnie równoważą zawrotne tempo starć z demonami. Eternal to również bardzo dobra historia okraszona świetnymi przerywnikami filmowymi. Świat w Eternalu to nie wyłącznie pretekst do tego, by postrzelać do demonów. Możemy sporo o nim poczytać dzięki kartom kodeksu. Są to jedne ze znajdziek w grze. Znajdźki to kolejne małe mistrzostwo świata. Jest ich multum – od cheatów ukrytych na starych dyskietkach, poprzez pacynki przedstawiające stwory z gry, kończąc na płytach vinylowych z muzyką. Mało tego, wszystkie te znajdźki znajdziemy w man cavie protagonisty w jego orbitalnej bazie. Zarówno tam, jak i przez całą długość gry, znajdziemy masę odniesień do poprzednich części tudzież innych kultowych gier. Odlot!
Zobacz również: Days Gone – recenzja gry. Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
Id Software uprzedziło narzekania graczy, że nie ma trybu sieciowego i taki też tryb do DOOM Eternal wstawili. Nie spodziewali się jednak, że gracze tym razem będą narzekać na obecność takiego trybu, argumentując iż jest on tylko po to, żeby był. To dość specyficzny dodatek do głównego dania, jakim jest singleplayer. Nie jest to klasyczny multiplayer, jakiego uświadczyliśmy w reboocie serii z 2016 roku. Battlemode, bo tak nazywa się sieciowy tryb, to rozgrywka dla trzech graczy. Jeden z nich wciela się w naszego badassa, zaś pozostała dwójka w demony. Nie mogę powiedzieć, by ten tryb wciągnął mnie jak tryb fabularny. Niemniej, to interesująca i całkiem dobrze zrealizowana koncepcja, stanowiąca dobre dopełnienie produktu.
I bez kozery powiem, że klasyczne strzelanki w nowych szatach bronią się znakomicie, przyćmiewając inne FPS-y na rynku. Potwierdzają to dwie odsłony Wolfensteina z BJ Blazkowiczem, które dały masę oldschoolowej frajdy z zabijania nazistów. Potwierdza to również i DOOM. On jednak poszedł krok dalej niż gry od MachineGames – zagnieździł się na dobre w moich żyłach. Najlepszy shooter tej generacji? Bezsprzecznie. Całkowicie mnie pochłonął, przysłaniając cały boży świat. Przestałem chodzić do toalety, przestałem jeść, dziewczyna ode mnie odeszła, a rodzina wezwała księdza na egzorcyzmy. Ale walić to. Demony same się nie rozczłonkują, prawda?
P.S.: Recenzja powstała w wielkich trudach mimowolnego headbangowania w rytm soundtracka Doom Eternal.