Moving Out – recenzja. Było gotowanie, było remontowanie – czas na przeprowadzki!

No, nie do końca jest to gra od Team17, bo oni tylko wydają tę grę. Ale łatwo się pomylić, patrząc na portfolio firmy. Za grą stoją debiutanci – DevM Games oraz SMG Studio. Moving Out należy do gatunku, który lubię nazywać niszczycielami znajomości. Nazwa ta sprawdza się szczególnie trafnie, gdy przed ekranem telewizora zasiądzie dwóch kierowników z powołania, co to oni wiedzą najlepiej jak dany poziom przejść. Bo, rzecz jasna, tytuł przeznaczony jest przede wszystkim do gry w kooperacji. Oczywiście, w pojedynkę też można się pobawić, ale co to za zabawa? Tak jak w przypadku wspomnianych już Overcooked Tools Up, z Moving Out będziemy mieć największą frajdę grając z drugą osobą. Ale tylko na wspólnej kanapie – twórcy niestety nie przewidzieli trybu sieciowego dla tego tytułu.

Zobacz również: LEGO Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów – recenzja gry. Nostalgia jest silna w tym tytule

W grze wcielamy się w pracowników firmy Smooth Moves, a naszym zadaniem będzie przenoszenie rzeczy klientów na pakę. Na graczy czeka 30 poziomów, czyli całkiem niemało. Zaczynamy od łatwych zleceń – małych, osiedlowych domków. Z czasem jednak nasze zadania stają się znacznie bardziej urozmaicone i trudniejsze. I tak jak pierwszy poziom będziemy mogli bez trudu ogarnąć w 2-3 minuty, tak przy poziomie dwudziestym może nam to już zająć trzy razy tyle czasu. Zgodnie z gatunkowymi regułami, w Moving Out za każdą ukończoną przeprowadzkę dostajemy medale. Zależnie od tego ile zajęła nam przeprowadzka, może to być medal złoty, srebrny lub brązowy. Znaczenie właściwie ma tylko ten pierwszy – zdobywanie złotych medali odblokowuje bowiem nam dodatkowe poziomy poza główną kampanią.

Zobacz również: Tools Up! – recenzja polskiej odpowiedzi na serię Overcooked

Tak samo działa wykonywanie wyzwań. Po przejściu każdego levelu, odblokowują się dla niego trzy wyzwania. Mogą zwyczajnie zabraniać nam stłuczenia, zmoczenia tudzież zniszczenia przedmiotów klienta lub mieć związek z jakimś atrybutem, który występuje tylko na tym poziomie. W jednym zleceniu dla przykładu mamy wyzwanie przeprowadzenia żabki na drugą stronę brzegu, na mapie do złudzenia przypominającej poziom z klasycznego Froggera. Czasami z kolei będziemy musieli dany poziom przejść nie dwa, a trzy razy, bo gra da nam sprzeczne ze sobą wyzwania – spakuj najpierw wszystkie pudła spakuj najpierw wszystkie kanapy. I to już takie fajne zdecydowanie nie jest, szczególnie jak poziom jest długi. Ale! Ukończone wyzwania również odblokowują dodatkowe poziomy.

moving out

I powiem wam szczerze, że to właśnie one dostarczyły mi i mojej dziewczynie najwięcej zabawy. Główna kampania często miała mniejsze lub większe spadki dynamiki, których ciężko było uświadczyć w Overcooked. Dlatego też czasami zdarzyło mi się delikatnie ziewnąć. Natomiast bonusowe poziomy to całkowicie inna para kaloszy. Moving Out dzieli je na dwa typy. Pierwsze, to udokumentowane na taśmie przeprowadzki z dawnych lat. Całkiem zabawne, szalone zlecenia na wzór tych z głównej kampanii.

Drugi typ to tak zwany salon gier. To już bardziej challengowy charakter rozgrywki, gdzie będziemy musieli na przykład przenieść kanapę po bardzo stromym, zawiłym mostku czy rzucać paczki tak, by przemieszczające się wiatraki pomogły im wylądować do celu. Czuć tu presję czasu, czuć stawkę, że jeśli się nie zdąży, trzeba będzie się męczyć od początku. Teoretycznie w kampanii też można przegrać level, ale możliwe jest to prawdopodobnie tylko w sytuacji, gdy ma się zaawansowanego Alzheimera lub gdy używa się stóp zamiast dłoni. To też bardzo zmyślnie to sobie twórcy wymyślili, że zachęcają graczy do dłuższego zostania przy Moving Out, dając w nagrodę naprawdę świetne bonusy.

Zobacz również: Crash Bandicoot N.Sane Trilogy – recenzja gry. Wielki powrót jamraja!

Kanapowych gier nigdy za mało. Tych kilka kropli w morzu strzelanek, erpegów i przygodówek akcji trzeba docenić, toteż z przyjemnością witamy Moving Out na konsolach (jeszcze) obecnej generacji. Z przyjemnością będziemy do niego wracali z dziewoją. Dobry tytuł właściwie dla każdego i koniecznie w co najmniej dwie osoby.

Plusy

Ocena

7 / 10

Minusy

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze