Klub Detektywów – recenzja komiksu

Ileż to już mieliśmy najróżniejszych produktów popkultury, których motywem przewodnim było morderstwo w – najczęściej – zamkniętej posiadłości? Że wymienię tu  Trop, Zabity na śmierć, Na Noże, I nie było już nikogo czy zapomniany już serial Wyspa Harpera, choć tam akurat dostaliśmy całą wyspę. Komiks Klub Detektywów również podejmuje ową tematykę. W przeciwieństwie do swoich poprzedników jednak, robi to w naprawdę nudny i mało interesujący sposób.

Tytułowy Klub Detektywów to stowarzyszenie, które istnieje naprawdę. Zostało założone w 1930 roku w Wielkiej Brytanii i działa po dzień dzisiejszy, zrzeszając pisarzy kryminałów. Właśnie oni są bohaterami recenzowanego tu komiksu – tym razem jednak w odwróconej roli. Akcja Klubu Detektywów przenosi nas do 1936 roku. Do Klubu dołącza jego pierwszy zagraniczny członek, Amerykanin John Dickson Carr. Nic wam to nie mówi? Spokojnie, mi też. Jeśli spodziewaliście się tu znanych wam pisarzy kryminałów, to takowych tu raczej nie uświadczycie. Najsławniejszym nazwiskiem będzie tu Agatha Christie. Poza nią?  G.K. Chesterton, Dorothy L. Sayers, major Alfred Mason, baronowa Emma Orczy czy wielebny Ronald Knox.

Zobacz również: Stranger Things. Prosto w ogień – recenzja komiksu

klub detektywów

Wiedza o dziełach powyższych pisarzy na szczęście nie jest potrzebna; autor poświęcił krótką notkę dla każdego z bohaterów, by przybliżyć czytelnikowi ich sylwetki. Podczas zaprzysiężenia amerykańskiego pisarza, do siedziby Klubu Detektywów wlatuje mechaniczny ptak z zaproszeniem od ekscentrycznego miliardera, Pana Rodericka Ghylla. Klub Detektywów udaje się na wyspę Ghylla, gdzie zostają przedstawieni jego najnowszemu wynalazkowi. Oto robot, który dzięki kilku słowom kluczowym, jest w stanie rozwiązać każdą zagadkę kryminalną. Niedługo po prezentacji swego cudu, gospodarz umiera w dość tajemniczych okolicznościach…

Członkowie Klubu Detektywów biorą się za rozwiązanie zagadki, ale tak naprawdę stanowi ona tylko i wyłącznie tło. Tło dla przedstawienia relacji między bohaterami, gdzie pierwsze skrzypce gra duet Agatha Christie – Gilbert K. Chesterton. To ich można nazwać głównymi bohaterami komiksu; autor zdecydowanie najwięcej czasu poświęca na ich rozmowy, często okraszone humorystyczną nutką. Sam humor jest typowo brytyjski, ale więcej tu czerstwych dowcipów niż takich, które powodują banana na twarzy. Sam komiks i jego fabuła to istne odwrócenie konwencji i zabawa nią. Czy udana? Moim zdaniem niekoniecznie. Topornie czytało mi się ten komiks, mimo że w zamyśle temat jest mi bardzo bliski. Bohaterowie, choć pozytywnie zwariowani i bardzo sympatyczni, paradoksalnie nie są w stanie zainteresować czytelnika na tyle by ten mógł nawiązać z nimi głębszą więź. Możliwe, że moje kiepskie przyjęcie Klubu Detektywów po części wynika również z bardzo pastelowej kreski, jaką zaserwowali nam autorzy. Jest ona bardzo specyficzna, co możecie zauważyć na załączonych obrazkach. Mi niestety zdecydowanie nie przypadła do gustu.

Zobacz również: Resident Alien, tom 1 – recenzja komiksu

Klub Detektywów to toporna zabawa konwencją klasycznego kryminału. Jakby ktoś mnie zapytał, dla kogo jest ten komiks, stwierdziłbym że absolutnie dla nikogo. Dzieci szybko znudzą niezrozumiałe dla nich dialogi, a dorosłych z kolei odrzuci dziecinny charakter komiksu. Szkoda, bo potencjał takiej historii wydawał się bardzo obiecujący, a dostaliśmy historię o niczym i dla nikogo.

OCENA: 4/10



Tytuł oryginalny: Le Detection Club
Scenariusz:
Jean Harambat
Rysunki:
Jean Jacques-Rouger
Tłumaczenie:
Paweł Łapiński
Wydawca:
Marginesy
Liczba stron:
136

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze