Sound of Metal – recenzja filmu. Usłyszeć ciszę

Sound of Metal to jeden z ośmiu filmów nominowanych w tym roku do Oscara w kategorii Najlepszy film. Oprócz tego ma 5 innych nominacji, z czego jeszcze przed galą rozdania jest zdecydowanym pewniakiem do jednej z nich. Zgadnijcie której? Oczywiście za Najlepszy dźwięk. Wiadomo, jak to jest z oscarowymi filmami skupiającymi się na niepełnosprawnościach – szantaże emocjonalne, ckliwa muzyka i aktorzy przechodzący spektakularne transformacje. Czy Sound of Metal wyróżnia się w jakiś sposób na tym tle?

Zobacz również: OSCARY 2021 – kto wygra?

Jak to jest tracić słuch? Reżyser Sound of Metal, Darius Marder, pokazuje ten proces, skupiając się na postrzeganiu świata przez głównego bohatera, Rubena (Riz Ahmed). Problem pojawia się nagle, niespodziewanie, pomiędzy kolejnymi koncertami – mężczyzna wszakże jest perkusistą zespołu metalowego. Występuje razem ze swoją partnerką Lou (Olivia Cooke), a ich domem jest van, którym podróżują po Stanach. Utrata słuchu może całkowicie zmienić jego życie, więc na początku budzi to przerażenie i wiele skrajnych emocji. Ale wkrótce Ruben zdecyduje się na dołączenie do społeczności niesłyszących, aby spróbować odnaleźć się w tej nowej, trudnej sytuacji.

Od razu uprzedzam wielbicieli mocnych brzmień – w filmie istotne są dźwięki, a nie sama muzyka. Krótkie urywki z koncertów oglądamy wyłącznie na początku, a już w dalszej części wiele scen rozgrywa się w całkowitej ciszy. W tej produkcji faktycznie montaż dźwięku jest szalenie istotny, bo sprawia, że możemy postrzegać rzeczywistość tak samo jak główny bohater. I dlatego właśnie Sound of Metal wyróżnia się podejściem twórców do tematu, ponieważ w niektórych momentach bliżej mu do kina arthouse’owego, święcącego triumfy na festiwalach kina niezależnego (co oczywiście miało wcześniej miejsce) niż do produkcji walczącej o najważniejsze statuetki podczas gali rozdania Oscarów. W naturalistycznych scenach rozmów czuć rękę Dereka Cianfrance’a (Blue Valentine) współodpowiedzialnego w tym przypadku za scenariusz.

Zobacz również: Minari – recenzja filmu. Trudy dnia codziennego

Być może inni widzowie odebrali tę opowieść zupełnie inaczej, ale dla mnie konstrukcja filmu odpowiada drodze przebytej przez Rubena. Największa intensywność jest w pierwszym akcie. Potem wraz z rozwojem akcji schodzimy z tego emocjonalnego szczytu aż po finałowe odnalezienie spokoju. To jednocześnie wada i zaleta, bowiem jest to pewne przełamanie schematu, ale z drugiej strony im bliżej zakończenia, tym mniejsze może być nasze zaangażowanie w historię. Odbiór filmu na pewno w dużej mierze zależy od tego, na ile będziemy w stanie utożsamić się z Rubenem mającym trudności w radzeniu sobie z negatywnymi emocjami. Kiedyś rozwiązywał ten problem narkotykami, później muzyką, a teraz zostaje z niczym.

Sound of metal

Paul Raci! Przed Sound of Metal kompletnie nie znałem tego aktora, ale to on jest największą gwiazdą filmu. W rolę Joe, mentora Rubena w ośrodku dla niesłyszących, wkłada część siebie, przenosząc na ekran własne doświadczenia związane zarówno z wychowywaniem się z niesłyszącymi rodzicami, jak i uzależnieniami. To wielka kreacja będąca emocjonalnym motorem napędowym filmu, a stawiająca przecież bardziej na subtelne środki niż na efektowne popisy. Raci nie gra Joe – on jest Joe. Riz Ahmed w roli głównej też daje z siebie wszystko, ale nie wznosi się na aż tak wysoki poziom.

Zobacz również: Obiecująca. Młoda. Kobieta. – recenzja filmu. Jej patoreakcja

Sound of Metal to bardzo dobre kino. Pod względem klimatu idealnie pasujące choćby do repertuaru wrocławskiego American Film Festival. Miło zobaczyć taki tytuł w oscarowej stawce, ponieważ prezentuje nieco inne podejście, zamiast powielania po raz enty dokładnie tego samego schematu. To przeżycie emocjonalne – film, który warto obejrzeć, ale przede wszystkim spróbować się w niego wsłuchać.

OCENA: 8/10

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze