Przyjaciele: Spotkanie po latach – słów kilka o najbardziej wyczekiwanym serialowym wydarzeniu ostatnich lat

Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy – po 17 latach zobaczyliśmy ich wszystkich razem, ponownie. 27 maja na platformie HBO Go zadebiutował specjalny odcinek jednego z najbardziej kultowych sitcomów w historii. Oto Przyjaciele: Spotkanie po latach!

Przyjaciele razem z Zagubionymi zajmują w moim sercu specjalne miejsce. To były dwa pierwsze seriale, które mnie wciągnęły w ten odłam popkultury. Do obu lubię wracać, jednakże ze względu na przystępny, dwudziestominutowy format Friendsów, do paczki z Nowego Jorku wracam znacznie częściej. I za każdym razem bawię się tak samo dobrze. Początkowo sceptycznie zareagowałem na wieść o Reunion. A potem przyszedł zwiastun i, cholera. Podjarałem się jak dziecko na myśl o zbliżającej się Gwiazdce.

Zobacz również: Castlevania – recenzja 4. i ostatniego sezonu wspaniałej adaptacji gry

Podobał mi się odcinek specjalny Przyjaciół. Przede wszystkim cieszy fakt, że nie zdecydowano się na stworzenie fabularnego odcinka czy nawet filmu. Dzięki tej decyzji, przynajmniej jeden serial nie zostanie  po latach zeszmacony. Twórcy tego wydarzenia zapowiadali, że będzie to nostalgiczna podróż w przeszłość i rzeczywiście tak było. Fanom na pewno zrobiło się ciepło na sercu widząc szóstkę aktorów ponownie razem, wspominających dawne czasy w otoczeniu kultowych scenerii mieszkania Moniki czy ulubionej kawiarni szóstki przyjaciół – Central Perk. Dodać do tego gościnne występy aktorów wcielających się w Janice, Richarda czy rodziców Rossa i Moniki i voila – miliony widzów na całym świecie trafia do szpitala z powodu przedawkowania nostalgii.

Zobacz również: Rękawica Nieskończoności – recenzja komiksu. Thanos kontra reszta świata

Miałem przyjemność przeczytać książkę Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie i ten odcinek stanowi swego rodzaju jej uzupełnienie. Ciekawostki o castingach, romansach między obsadą, o kręceniu serialu – wszystko to powinno stanowić mód na serce dla każdego fana Przyjaciół. Niestety, zdecydowanie za dużo było momentów, w których to prowadzący – James Corden – zachwycał się nad fenomenem Przyjaciół, a ludzie z całego świata dziękowali twórcom i aktorom za ten serial. Jestem jednak w stanie jeszcze to zaakceptować, bo – no cóż – takie eventy muszą mieć tego typu sentymentalne i ckliwe wstawki. Nie podobało mi się natomiast wrzucenie do odcinka celebrytów. Lady Gaga, David Bekcham, Justin Bieber, Jon Snow – naprawdę, te występy były kompletnie niepotrzebne i twórcy mogli zamiast tego poświęcić więcej czasu obsadzie serialu. A skoro o nich mowa…

Naprawdę mnie zastanawia, jak cały ten Reunion wyglądał z ich perspektywy. Bo, że będą mówić o tym, jacy z nich przyjaciele, że będą miło wspominać, a my będziemy się cieszyć, że będą miło wspominać – takie było główne założenie, prawda? Ale jestem ciekaw jak to wszystko wygląda u nich poza kamerami. Czy rzeczywiście jest tak, jak mówią, czy to wszystko gra na potrzeby wydarzenia. Co mnie zabolało najbardziej, to niewiele czasu ekranowego Matthew Perry’ego. Nie wiem co się dzieje z ukochanym przez fanów serialowym Chandlerem. Miał udar? Wrócił do swoich nałogów? Cokolwiek by to nie było, widać, że aktor nie jest w dobrej formie. Trochę na uboczu wydawała mi się też Courtney Cox i również uważam to za niewykorzystaną szansę, by ona wraz z Perrym mieli jakąś wspólną scenkę. No bo, cholera – to Monica i Chandler, come on man! Sympatycy pozostałej czwórki mogą się za to poczuć usatysfakcjonowani., bo każdy z nich dostał swoje nie pięć, a dziesięć minut. LeBlanc (zajada się zdecydowanie za dużą ilością kanapek) snuł anegdoty, Schwimmer (boskie włosy Rossa ciągle na fali) i Aniston opowiadali o swoim zauroczeniu, a Kudrow była po prostu sobą – Phoebe – i wykonała kultowy utwór Smelly Cat.

Po odcinku czułem niedosyt – zarówno ten dobry niedosyt, jak i zły. To znaczy z jednej strony czegoś mi w tych stu minutach zabrakło, zaś z drugiej obejrzałbym jeszcze z dziesięć takich odcinków. Ot, sentymentalna podróż w przeszłość, na którą wszyscy czekali i o której najpewniej wszyscy zapomną za tydzień czy dwa. Warto obejrzeć, ale pewnie za rok wyjdzie wersja reżyserska Zacka Snydera trwająca 4 godziny, także – szykujcie się.

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
twoja stara

nostalgia to tęsknota za ojczyzną, Kysiu

Ja

Super