Rick i Morty – sezon 5. Pierwsze wrażenia, a nawet prawie-recenzja

Ciężko stwierdzić czym jest poniższy artykuł. To trochę wstępne wrażenia, trochę recenzja, a w sumie ani jedno ani drugie. Niełatwo to stwierdzić po obejrzeniu 6 odcinków najnowszego sezonu Ricka i Morty’ego. Niby to ponad połowa z zaplanowanych 10 – ale do końca jeszcze trochę. Przechodząc do meritum i pozostawiając rozmyślania nad określeniem formy tekstu – zaczynamy!

Jak prezentuję się nowy sezon Ricka i Morty’ego? Po prostu miodnie! Jest więcej, lepiej, dziwniej i bardziej Rick-tastycznie (tak, wiem… rickowe gry słowne brzmią lepiej w oryginale). Nowy sezon przyniósł jak zwykle nowe zwariowane przygody, a wykorzystane motywy kultury popularnej dalej bawią i dostarczają wrażeń. Justin Roiland i Dan Harmon zapewnili nam mieszankę popkulturowych motywów przeplatanych w komediowo–poważnym stylu… w sumie jak poprzednio… Ale lepiej!

Nowe przygody – nowi i starzy znajomi

Piąty sezon wprowadza wiele dobrze napisanych i ciekawych postaci drugoplanowych. Dla przykładu – już w pierwszym odcinku pojawia się Pan Nimbus, mieszanka bosko–superbohaterskiego władcy oceanów kontrolującego policję (dosłownie… bardzo dosłownie). Nimbus ze swoją seksualną aparycją, kocimi ruchami wraz z relacjami jakie łączą go z Rickiem tworzą niesamowicie ciekawy odcinek. Wraca również znany z poprzednich sezonów czarnoskóry Pan Prezydent, który na zmianę współpracuje lub konkuruje z niebieskowłosym naukowcem. Każdy kolejny odcinek to nowa historia wprowadzająca nowe postacie, które mimo krótkiego czasu ekranowego zostawiają ślad w historii zwariowanej rodziny Smithów.

Zobacz równieżRecord of Ragnarok – recenzja pierwszego sezonu. Czy bogowie mogą krwawić?

fot. kadr z serialu Rick i Morty (2021)
Więcej miłości… Więcej seksu…

Takiego nasilenia miłosno–seksualno–erotycznych motywów nie dało znaleźć się w poprzednich sezonach produkcji, zaznaczając, że jestem dopiero przy 6 odcinku. Trzeci i czwarty odcinek to bardzo dobry przykład na to w jaki sposób twórcy balansują doznaniami bohaterów i jak szybko zmienia się linia narracyjna. Trzeci odcinek to historia o seksie i nie do końca szczęśliwej miłości. Główne szkrzypce gra tu romans Morty’ego i żeńskiej Wersji Kapitana Planety oraz niespełniony seksualny wypad Ricka i Summer. Ciężko mi to napisać w związku z konwencją całego serialu, ale sekwencja związku Morty’ego z  3. odcinka wraz z towarzyszącym jej utworem I Am the Antichrist to You to jedna z najkrótszych a zarazem najbardziej przejmujących historii miłosnych jakie widziałem. Ale żeby nie popaść w rozmarzenie i zbytnio nie jarać się klipem z serialu – dla równowagi – cały 4. odcinek opowiada o… spermie Morty’ego.

Zobacz również: Final Space – recenzja 1. sezonu

fot. kadr z serialu Rick i Morty (2021)
Opowieści z Narni, Hellraiser, Dzień Niepodległości… i wiele więcej

Twórcy Ricka i Morty’ego znani są z tego, że czerpią garściami ze świata popkultury, aby móc wpleść znane motywy w Rickstatycznym stylu (ehhh… to już ostatnie słowotwórstwo, obiecuję) do swoich odcinków. To co dane nam było ujrzeć i słyszeć w animacji to nie tyle co mrugnięcie okiem do widzów, ale gapienie się na nich szeroko otwartymi oczyma. Czy taki zabieg daje radę? Dawał w poprzednich sezonach, a w najnowszym – wymiata. Już pierwszy odcinek to mieszanka Opowieści z Narni z nutą Gry o Tron wraz z zabawami z czasem. Nowy sezon może poszczycić się mnogością wątków jakie wplata w pojedyncze odcinki i trzeba przyznać, że wszystko gra jak w zegarku. Swoją role w historiach Ricka między innymi lubujące cierpienie demony rodem z Hellraisera. W jednym z odcinków Rick wraz z wnukiem chcą wykraść uwaga… Konstytucje Stanów Zjednoczonych… Brzmi znajomo? Te i wiele innych motywów można oglądać w ramach najnowszego sezonu.

Zobacz również: Loki – pierwsze wrażenia o serialu

fot. kadr z serialu Rick i Morty (2021)

Słowem podsumowania

Ciężko być obiektywnym wobec serii, którą się uwielbia. Najnowszy sezon Ricka i Morty’ego cytując barakowego klasyka – jest w pytę. Wszystko w nim jest wyjątkowo dopracowane i ciekawe. Wątki poważne mieszają się z tymi oderwanymi od ziemi. Miłość konkuruje o czas z występującą na każdym kroku brutalnością. Jedyna skaza jaką zauważyłem, to częściowe wypalenie Ricka – który, wydaje się – stracił trochę zapału. Podsumowując – warto obejrzeć! Na pewno się nie zawiedziecie (przynajmniej podczas sensu pierwszych 6 odcinków!)..

Ocena: 9/10 (…przynajmniej do 6 odcinka)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Aga

Niezła ocena! Przekonałeś mnie żeby poświecić tej produkcji czas 😉