Synth Riders: Edycja All-Inclusive – recenzja. Śmiech, pot i łzy (szczęścia)

Gogle VR wyniosły gry rytmiczne na niespotykany wcześniej poziom. Około sześć lat temu plastikowe gitarki czy perkusje przestały się ukazywać. Wirtualna rzeczywistość pozwoliła jednak pójść o krok dalej i zamiast pojedynczych kończyn, zaangażować całe ciało. Nie inaczej jest z Synth Riders!

Bitwa taneczna na rynku gier VR

Oczywiście od lat na rynku mamy też gry taneczne czy fitnessowe. Niemniej chyba żadna z nich nie łączyła tak dobrze muzyki z elektroniczną rozrywką. Recenzowani tutaj Synth Riders przypominają mi kombinację Fitness Boxing/Dance Central z Beat Saberem. W kontekście tego ostatniego tytułu na pierwszy rzut oka nie sposób uniknąć deja vu. Przecież ponownie mamy do czynienia z kolorowymi figurami geometrycznymi, które nadlatują w kierunku gracza. Nic bardziej mylnego. Zastosowana w Riders mechanika zbijania kul zapewnia odmienne wrażenia!

Co jest w tym takiego rewolucyjnego? Podczas gdy BS wymaga od gracza wymachiwania kontrolerami z konkretnych kierunków, SR kompletnie to ignoruje. Nie ma żadnych strzałek sugerujących skąd ma zostać wyprowadzony „cios”. Spłycenie systemu uderzeń może brzmieć jak wada, lecz w praktyce czyni to Riders prawdziwym symulatorem tanecznym, zgodnie z podtytułem produktu – taneczno-rytmiczna gra akcji.

Spal kalorie, a nie siebie ze wstydu

Świetnie zmapowane obiekty sunące po ekranie prowadzą gracza przez utwory, niczym klasowy towarzysz za rękę. Wszystko przygotowano tak, by jak najlepiej pasowało do melodii, imitując rzeczywiste ruchy taneczne, adekwatne do granego kawałka. Co za tym idzie, jeżeli macie przed sobą studniówkę, albo wesele rodzeństwa, a nigdy nie ciągnęło was na parkiet, SR może to zmienić. A przynajmniej dobrze przygotować na najgorsze, być może ratując przed hulankową kompromitacją!

fot. screen z gry Synth Riders

Gameplay świetnie przemyślano. Czuć, jakby dano graczowi do rąk lejce, którymi próbuje ujeżdżać muzykę, galopującą przed twarzą niczym ogier, szarpiący się na wszystkie strony. Pełno jest tu długich sekwencji, wymagających dokładnego śledzenia ścieżki sfer. To kolejna różnica w porównaniu do Beat Sabera. Tam wykonujemy gwałtowniejsze ruchy koszące kostki, tutaj często robi się to pociągnięciami z większą gracją. Wodzi się w ten sposób za następnymi nutami. Obie metody są moim zdaniem znacznie bardziej angażujące od naśladownictwa ruchów z Dance Central. Efekt zaś wcale nie jest gorszy, bo pamięć mięśniowa pomoże w razie czego owe popisy odtworzyć w warunkach imprezy.

Zobacz również: The Suicide Squad – recenzja. Jamesa Gunna punks not dead!

Synth Riders stanowią także skuteczną metodę treningu fizycznego. Zależnie od wybranej intensywności rozgrywki w ciągu godzinnej sesji można spalić setki kalorii. Owa dynamika jest wymagająca. Dość powiedzieć, że środkowy poziom trudności nazwano trudnym. Wcześniej odpalimy łatwy i średni, a za nim – dla najbardziej zręcznych – ekspercki i mistrzowski. Zadanie można sobie utrudniać włączeniem mniejszych bądź znikających nut czy nagłej śmierci. Jakby tego było mało, są też gotowe, wymagające tryby przygotowane przez twórców. Zamieszczono także podział na podejście rytmiczne lub siłowe, punktujące odpowiednio za precyzję albo moc uderzenia. Dostępny jest tryb imprezowy dla spragnionych tego typu wspólnej zabawy.

fot. screen z gry Synth Riders

Do podstawowej likwidacji dwukolorowych obiektów dochodzą ponadto pewne wariacje. Są tu również znane u konkurencji ściany. Tutaj ponownie należy pochwalić twórców, bo postawione są one tak, aby w synchronizacji z muzyką zmusić gracza do tanecznego wychylenia się czy kucnięcia. W przeciwieństwie do BS, dostajemy dwa dodatkowe typy kolorowych kul. Złote oznaczają konieczność złączenia rąk, a zielone pozwalają użytkownikowi wybrać, którą z rąk wykona tę krótką serię. Zawsze to jakieś urozmaicenia stosowanej u innych normy. Te kulki można sobie dostosować pod kątem wzorów i kolorów, w razie gdyby ktoś miał odmienne preferencje.

Doświadczenie czyni mistrza!

Bardzo pozytywne wrażenie zrobił na mnie tryb doświadczenia. To specjalnie przygotowane dla konkretnych utworów sceny, na których dzieje się dookoła sporo klimatycznych rzeczy. Przykładowo dla utworu MUSE Algorithmopracowano swoistą podróż do cybernetycznego świata. Można się poczuć niczym bohater uniwersum TRON zmierzający do wirtualnego świata. Rodzi się zatem pytanie – dlaczego taka oprawa jest wyjątkiem przy ledwie paru piosenkach? Nie zaszkodziłoby podwoić ich liczby.

fot. screen z gry Synth Riders

Myślę, że o ile styl pokonywania etapów powinien powszechnie się podobać, tak dobór muzyki – pomimo sporej różnorodności – nie trafi w gusta każdego bez wyjątku. W podstawowej edycji (wycenionej na niecałe 100zł) znalazły się 54 utwory. Pośród wykonawców między innymi Scandroid, Sunset Neon, Celldweller, Wolfgang Lohr&Balduin, Electric Swing Circus, Jamie Berry, NINA, F.O.O.L., jak również swojsko brzmiący PiSk.

Co jest w cenie?

Za sprawą DLC (do nabycia pojedynczo, w tematycznych paczkach lub w zestawie z grą) można soundtrack rozbudować do 79 kawałków Ta najbardziej wypasiona wersja zamyka się w kwocie 229 zł, czyli nieco poniżej ceny tytułu AAA. To standardowa stawka w przypadku dodatkowych ścieżek dla gier muzycznych. Podobnie wyceniano dodatki do Beat Sabera, Audica czy Fuser. Do dodatkowo płatnej zawartości wybrano na ten moment motywy electro swing, cyberpunka, adrenaliny koncertu punkowego, synthwave, a także Caravan Palace. Choć jestem entuzjastą gier rytmicznych, to za eksperta od muzyki uchodzić nie mogę.

fot. screen z gry Synth Riders

W DLC pojawiają się sławy pokroju MUSE i The Offspring. Są też m.in. Rancid, The Interrupters, The Midnight, FM-84 & Ollie Wride oraz popularni przedstawiciele electro swing jak Caravan Palace, Parov Stelar i Swingrowers. Nawet jeśli nie wszyscy wykonawcy są szeroko kojarzeni to twórcy wykonali kawał porządnej roboty z doborem muzyki i ścieżką nut dla niej. Jeżeli ktoś uwielbia klimaty retro, to pokocha i oprawę audio Synth Riders.

Zobacz również: Noc oczyszczenia: Żegnaj Ameryko – recenzja filmu. Na zachodzie bez zmian

O tej grze mówi się stanowczo za mało. O ile o Beat Saberze usłyszałbym bez wątpienia nawet bez posiadania zestawu VR, tak niewiele brakowało, aby Synth Riders kompletnie przeszło mi koło nosa. Nie słyszałem o wersji PC, a gdyby nie ta recenzencka kopia, nie zauważyłbym też premiery na PlayStation VR. Myślę, że to pokłosie gigantycznej popularności Beat Sabera, który zdominował ten – bądź co bądź – niszowy gatunek. Cała medialna uwaga najwyraźniej zostaje poświęcona kilkuletniemu liderowi, a SR zdecydowanie zasługuje na trochę więcej atencji i na danie szansy przez fanów gatunku.

Największą wadą wersji PS VR jest coś, na co twórcy wpływu nie mieli – brak wsparcia dla twórczości społeczności. Na PC samemu można przenieść do gry dowolną muzykę, która została pominięta przez dewelopera. Otwiera to więc nieskończone możliwości klejenia playlist, przedłużając żywotność tytułu nieporównywalnie względem 79 normalnie dostępnych. Z tym samym problemem boryka się na przykład Beat Saber. Wersje na PC dzięki otwartości tej platformy są po prostu o niebo lepsze. Synth Riders z praktycznie nielimitowaną bazą utworów, to byłaby maksymalna nota bez dwóch zdań.

Platforma testowa: PlayStation 4 + PS VR

Plusy

  • podczas gry czujesz, że rzeczywiście tańczysz; świeży, klimatyczny dobór muzyki
  • odpowiedniozrealizowane mapowanie, zgrabne ruchy przychodzą naturalnie i płynnie
  • klimatyczne wizualizacje z wisienką na torcie w postaci doświadczeń

Ocena

9 / 10

Minusy

  • szkoda, że tych specjalnych wirtualnych estrad nie przygotowano więcej
  • fani popularnych dyskotekowych kawałków mogą być rozczarowani
  • w wersji na PS VR - brak wsparcia dla twórczości społeczności
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze