King’s Bounty 2 – recenzja gry. Przebrzmiała legenda

24 sierpnia 2021 roku wyszła długo oczekiwana gra. Jak sprawdza się King’s Bounty 2?


Każdy orze, jak może


(Nie)źle się dzieje w królestwie Nostrii! Co prawda liczne ograniczniki prędkości dla koni są wrzodem na tyłku dla podróżujących po krainie. Jednakże poza nielicznymi incydentami panuje tu względny spokój. Gęsto słychać utyskiwania li tylko łowców przygód, którzy nie mają wiele do roboty.

Tak oto dzielni awanturnicy tłumnie rzucili się do przebranżowienia na kurierów lub zbieraczy złomu. Obroty niegdysiejszych wojaków w ten sposób ponownie wystrzeliły w górę. Maruderzy próbowali na powrót odnaleźć radość z wędrówek w nieznane, co jakiś czas przykucając i podnosząc błyskotki – o dziwo pozbawione straży w postaci mitycznych potworów czy też bezwzględnych bandytów. Tyć, nie umierać!

Zobacz również: Hades – recenzja gry. Rogalik z piekła rodem

Pomimo iż podwładnych obiegła mrożąca krew w żyłach pogłoska o tajemniczej chorobie ich władcy, to ludziom żyje się lepiej. Choć straże załamują ręce nad politycznym chaosem, to gościńce są całkiem bezpieczne. Gdyby tylko nie ta zaraza oraz pewien incydent na terytorium magów… Na szczęście dziedzic korony ma lekarstwo i na te niedogodności! Wyłącznie jeden człowiek może rozwikłać intrygę, a jest nim ot, skazaniec, osadzony w pobliskim więzieniu. Cóż za wygodny zbieg okoliczności! To walczący o odzyskanie dobrego imienia twardziel, który od razu na początku swej drogi ku odkupieniu mężnie zaznacza, iż nie jest chłopcem na posyłki. Następnie godzinami śmiga za zagubionymi świniami i kurczakami, a także rozwiązuje sercowe kłopoty okolicznych mieszkańców, pokazując ile dobra w nim drzemie, pomimo maski osiłka. W przeciwieństwie do pozoranckich herosów z legend, nasz wybawiciel ma świadomość, że najważniejsze są problemy zwykłych ludzi, a nie epickie bitwy z bestiami, z którymi spotkania przeżyła garstka szczęśliwców.

Zobacz również: PlayStation Showcase 2021 – podsumowanie

Oczywiście pieśni na temat jego naprawdę imponujących czynów też można gdzieniegdzie posłyszeć, ale toną one w morzu przyziemnych błahostek. Protagonista w przerwie od ratowania świata rozmienia się na drobne, dorabiając w niezwykle popularny w tych stronach, wspomniany wcześniej sposób – handel złomem. Gdyby jakiś skryba przyrządził spis najbogatszych osób w regionie, zapewne obok rządzących i kupców znaleźliby się ludzie z mało pojemnymi pęcherzami. To oni naturalnie najczęściej trafiają na cenne świecidełka, przy okazji przydrożnych postojów. Spacerowanie od krzaczka do krzaczka to prawdziwa żyła złota! Wędrówki sprowadzają się zatem do pijanych slalomów od roślinności po lewej do chaszczy po prawej. We wszelakich zaroślach z dużą dozą prawdopodobieństwa znajdzie się kolejna szkatułka, beczka, skrytka czy skrzynia. Po co więc zawracać sobie głowę ryzykownymi bitwami lub podejmowaniem wyzwań najwyższej wagi?

Fragment drugiej księgi zawadiackiego Lukopa: Wywody humanistyczne, choć natury ekonomicznej


Zachwiana równowaga


Przygody tu i ówdzie próbują urozmaicić porozrzucane fragmenty ksiąg oraz listy. To wszystko nadal nie usprawiedliwia podjętej decyzji o schemacie rozgrywki w King’s Bounty 2. Nieustannie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż już na samym początku tworzenia sequela, podjęto decyzje, które najmocniej mi przeszkadzały. To była kwestia pomysłu twórców, który potem wcielono w życie w solidny sposób, ale nie wykonanie jest kluczowe, a sama idea. To tak jakby producenci rogalików 7 Days albo ciastek Oreo uznali, że to czego klienci pożądają, to znacznie więcej ciasta, a mniej kremu. W King’s Bounty 2 kompletnie pomieszano proporcje, aż przestało mieć znaczenie, że nadal używano składników wysokiej jakości. Wysokiej, bo KB2 nadal potrafi usatysfakcjonować swoją esencją, konsekwentnie psując frajdę czymś, czego być tu wcale nie powinno lub należało to skromniej wyeksponować. Zdecydowanie wolałbym całe to złoto i fanty zdobyć po uczciwej bitce, a nie miotaniu się po każdym zakamarku mapy.

Zobacz również: Gran Turismo Sport – recenzja gry z kierownicą Logitech G923

W King’s Bounty: Legenda oraz późniejszych dodatkach dostawaliśmy zbitek kilku mapek, między którymi się przenosiliśmy wraz z postępem kampanii. Lokacje nie były rozbudowane, a gdy odblokowaliśmy możliwość fruwania ponad mapą, podróże stawały się błyskawiczne. To luksus, do którego najnowsza odsłona nawet się nie zbliża. Niby do dyspozycji gracza oddano punkty szybkiej podróży, ale i tak spore dystanse należy pokonać pieszo. Można też konno, ale bardzo szybko uświadamiamy sobie, że schodzenie i wsiadanie konieczne do wchodzenia w jakąkolwiek interakcję, zajmują tyle czasu, iż zazwyczaj nie zawracamy sobie głowy wierzchowcem. Tym bardziej w miastach, gdzie dopuszczalna prędkość zostaje obniżona na tyle, że na koniu i za pomocą własnych nóg przemieszczamy się podobnym tempem.

Nie jest to kwestia, na którą można przymknąć oko, gdy przyjrzymy się konstrukcji zadań. W związku z mnogością sztampowych zleceń, typowych dla archaicznych erpegów, musimy zasuwać od jednego punktu na mapie do innego, a potem wracać lub gnać w jeszcze kolejne miejsce. Nie trzeba chyba dodawać, że szczytem frustracji są tego typu prace obejmujące teren zabudowany, kiedy dodatkowo upierdliwa staje się niemożność galopowania. Nie pomagają zmagania gry w odczytywaniu, czy kamień, na który właśnie weszliśmy powinien być zakwalifikowany jako przeszkoda nie do przebycia. Skutkuje to niedorzecznymi momentami, gdy postać przez kilka sekund lewituje, po czym opada na ziemię. Bohater nie może skakać, zatem wszelkie wzniesienia trzeba zdobywać jedyną słuszną drogą, a potem grzecznie schodzić tą samą, bo i zeskoczyć się nie da.

Zobacz również: Popkulturowy przegląd miesiąca – najciekawsze premiery września!

Jest to dla mnie szokujące, że nikomu podczas obmyślania rozgrywki, a później – właściwych testów – nie przeszkadzało to na tyle, by tę mechanikę dopracować. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż gra celowo opóźnia postać, aby można było mówić o rozgrywce na XXX godzin zamiast XX. Tylko, że King’s Bounty 2 wcale tego nie potrzebowało, bo potężnym sprzymierzeńcem serii była walka. To ją należało tu dopieścić, wysunąć na pierwszy plan. Możliwe, że projekt nieco przerósł możliwości studia, a z czasem okazało się, że przygotowanie otoczki zajmuje deweloperom więcej czasu, aniżeli pierwotnie zakładano. Jak wcześniej wspomniałem, poprzedników cechowała spora prostota eksploracji świata. O ile ekran bitewny objęły kosmetyczne zmiany, tak cała reszta poddana została kompletnej przebudowie. Zamiast z góry klikać w miejsca, gdzie nasz awatar miał się pojawić, tutaj kierujemy klawiaturą/padem z kamery zawieszonej za plecami bohatera. Obranie takiej perspektywy wymusiło na deweloperach przygotowanie bardziej szczegółowych i większych lokacji.


Wyssana z oprawy mana


Jednocześnie trudno mówić o zapierających dech w piersiach miejscach. Co więcej… według mnie bardziej magiczne były starsze części KB. Zarówno pod względem oprawy graficznej, jak i dźwiękowej. Legenda na premierę otrzymała bardzo ładne wydanie pudełkowe, do którego dołączono między innymi ścieżkę dźwiękową. Zdarzało mi się tę płytę z muzyką włączać w wolnej chwili, bo była niezwykle klimatyczna i odprężająca. Tutaj tak charakterystycznych melodii nie ma. Warstwa audio była dla mnie potężnym rozczarowaniem, a przygrywająca w tle muzyka na poziomie, mogła podratować nudne zwiedzanie terenów.

Zobacz również: The Medium – recenzja gry. Polska szkoła robienia pieniądza

Poruszanie się po mapie jest problematyczne także w przypadku handlowania. Wiele jednostek nabędziemy u konkretnych kupców, zatem po pierwsze dobrze mieć świetną pamięć lub notes pod ręką, aby po kilkunastu godzinach wiedzieć, gdzie znajdziemy konkretne oddziały. Po drugie, handlarzy potrzebujemy do sprzedawania całego tego szmelcu, znajdowanego po drodze. Na szczęście nie trzeba martwić się o pojemność ekwipunku. Gdyby pokuszono się o ograniczenia i w tej kwestii, to nie wiem, czy starczyłoby na całym świecie melisy, by przeboleć jeszcze częstsze podróżowanie.


Nie ma róży bez kolców


Jednym z przejawów świadczących o większych ambicjach 1C Entertainment świadczą przerywniki filmowe, a przede wszystkim udźwiękowione dialogi. To spora zmiana w porównaniu do poprzednich wcieleń KB. Wtedy fabułę poznawaliśmy poprzez przeklikiwanie się przez ściany tekstów. Teraz wszystko (poza wzmiankowanymi fragmentami książek i czyjąś korespondencją) zostało okraszone angielskim dubbingiem. Niestety, praktycznie każdy pozytyw King’s Bounty 2 można także za coś zganić. Tyczy się to i owych rozmów, gdzie podłożone głosy stanowią miły dodatek, ale immersję błyskawicznie psuje fatalna synchronizacja z animacją ust. Mówiony tekst często nie współgra z ruchem warg widocznym na ekranie. Osobne zastrzeżenia można mieć do tego, czy te starsze bloki dialogów nie były przypadkiem lepiej napisane od nowych pogaduszek. Co z tego, że tym razem szarpnięto się na aktorów, skoro przekazywana przez nich treść pozostawia sporo do życzenia? Zupełnie nie przypadł mi do gustu głos głównego bohatera Aivara, lecz może to być rzecz preferencji.

Kolejną dyskusyjną decyzją deweloperów jest rozwiązanie wyborów moralnych. W dialogach jesteśmy zupełnie bierni i nie decydujemy o niczym. Jednakże nie oznacza to kompletnego braku wpływu gracza na ostateczne rozwiązywanie questów. Mamy 4 ścieżki rozwoju bohatera: finezję, anarchię, siłę i porządek.

Zobacz również: Pokemon Unite – recenzja. Kup je wszystkie!

Wiele questów pozwala wybierać jedno spośród dwóch rozstrzygnięć, które mają potem wpływ na dostępne punkty rozwoju postaci w obrębie danego drzewka. Szybko zatem sprawdzamy, na której gałęzi odblokujemy najatrakcyjniejsze umiejętności i według tego wybieramy optymalne konkluzje zadań. Chyba nie o to chodzi w wyborach moralnych. Powinno być raczej na odwrót, stawiając gracza przed konsekwencjami swoich wyborów. Te są jednak oznaczone za pomocą odpowiedniej ikonki, więc od razu mamy świadomość, że obrana droga zaowocuje konkretnymi punktami. Nie można tego bagatelizować, bo co prawda istnieje reset umiejętności, ale przyznane danej kategorii moralnej oczka, pozostaną na swoim miejscu. Jedynie w obrębie poszczególnych gałęzi można na nowo rozdysponować punkty. Reasumując, nie ma mowy o zmianie profilu postaci o 180 stopni w połowie gry.

Bohater jest na dodatek ograniczony przez początkową klasę. Na starcie wybieramy spośród trzech: wojownika, maga lub paladyna. Nawet wykorzystanie wojownika nie zamknie drogi do rozwoju zdolności magicznych. Granice wyznaczone przez predyspozycje klasowe, szybko mogą zostać zatarte na rzecz hybrydowych postaci. Oczywiście lepiej za bardzo z tym nie kombinować, bo jak coś jest do wszystkiego, to prawdopodobnie do niczego, a jak wspomniałem, reset punktów ma swój limit.


Zbyt dużo dziegciu w tej beczce miodu


Chociaż bitwy są najmocniejszym punktem gry, to wiąże się z nimi pewien problem. Chodzi o nierówny balans trudności, a przy braku opcji własnoręcznego ustawienia wysokości poprzeczki, stanowi to istotny zgrzyt. Szczególnie widoczny przy wyzwaniach z zarazą, gdzie do dyspozycji gracza na jedną bitwę zostaje oddana predefiniowana armia. Zupełnie tracimy w ten sposób wpływ na liczebność i rodzaj wojsk, a także księgę zaklęć. Na domiar złego można sprawnie poprowadzić walkę, a i tak wyłożyć się przez jakieś przypadkowe trafienie krytyczne. Rozumiem zamysł urozmaicenia rozgrywki takimi bitwami typu puzzle, ale nie wyszło to moim zdaniem najlepiej. Trudno też połapać się według jakiej zasady klasyfikowany jest przez grę stopień trudności następnej bitwy. Na ekranie poprzedzającym ją dostajemy taką adnotację, czy przeciwnik jest na podobnym poziomie, czy niemal niemożliwym do pokonania. Ma się to nijak do późniejszych wydarzeń. Sztuczna inteligencja w moim odczuciu spisuje się naprawdę nieźle. Zdarzało się, że zaszachowano mnie optymalnymi ruchami, wykorzystując zalety komputerowych jednostek na tle moich słabości. Na plus zaliczyć trzeba implementację rzeźby terenu, rzutującej na wydarzenia na polu bitwy. Jednostki dystansowe korzystają na wzniesieniach, ale nie dosięgną wojsk ukrytych za przeszkodami. W jednej z bitew zdarzył się niechlubny wyjątek. Byłem przekonany o dobrej pozycji swoich łuczników, obracałem kamerę na wszelkie sposoby i nie dociekłem, jak w tej sytuacji mój oddział nie dostrzegał rywali. Mimo czystego pola gra postrzegała lokalizację wroga jako niemożliwą do ostrzału. Zazwyczaj jednak system działał poprawnie, taktycznie uatrakcyjniając walkę.

Zobacz również: Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin – recenzja gry. Zbierz je wszystkie i wyhoduj sobie potworka, ale nie kieszonkowego

Na koniec warto dodać, że twórcy są świadomi niedociągnięć i przynajmniej część upierdliwości szybko została/zostanie naprawiona w popremierowych aktualizacjach. Na liście priorytetów twórców znajdują się zagadnienia takie, jak: usprawnienie podróżowania, możliwość interakcji z obiektami z poziomu wierzchowca, szybkie zapisy i wczytania oraz zwiększenie ilości złota. Po zaimplementowaniu poprawek można z dozą ostrożności zarekomendować tę produkcję fanom gatunku. Obecnie trudno mi zagwarantować, że każdy bez wyjątku będzie czerpał z tej przygody frajdę. Jest to dla mnie bardzo przykre doświadczenie, gdyż ponad dekadę temu zagrywałem się w Legendę, a i dodatki zapewniły mi sporo rozrywki. Teraz mam wrażenie, że zrobiono krok wstecz, a z gry 9/10 zrobiono co najwyżej solidną. W jednym momencie King’s Bounty 2 czaruje nas względną otwartością świata, nagraniami dialogów, wyborami moralnymi, by zaraz potem odpychać powierzchownością tych rozwiązań, czy szeroko pojętą topornością rozgrywki. Kibicuję jednak wyciągnięciu właściwych wniosków przez twórców, a wtedy chętnie powrócę w te strony, próbując przebudzić dawne uczucie do serii przy okazji jakiegoś dodatku lub kontynuacji.

Plusy

  • Bitwy trzymają poziom
  • Większe ambicje, większy rozmach

Ocena

6 / 10

Minusy

  • Eksploracja to katorga
  • Wiele zadań zupełnie bez pomysłu
  • Ścieżka dźwiękowa zatraciła dawny urok
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze