Wcielenie – recenzja filmu. Jamesa Wana cudowne szaleństwo

James Wan zasłynął przede wszystkim za sprawą horrowych Obecności czy też pierwszej Piły, a ja nadal pamiętam, jak lata temu byłem obsrany po seansie Naznaczonego. Później reżyser zaczął działać przy bardziej rodzinnych (hehe) markach, jak Szybcy i Wściekli czy ostatnio Aquaman. Wcielenie pokazuje, że Wan mimo wszystko nadal chce tworzyć straszaki. Nowy tytuł od reżysera jednak nijak ma się do jego poprzednich jumpscarowych tworów, bo ostatecznie otrzymujemy tu slasher i body horror rodem z lat 80., który zamiast dreszczy wywołuje ogromny zaciesz na twarzy. Panie Wan, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili.

Wcielenie okazuje się kolejnym filmem, który cierpi przez złą kampanię marketingową. O filmie bowiem, po pierwsze słyszałem bardzo niewiele, a po drugie od razu skategoryzowałem go jako: „a znowu duchy będą wyskakiwać zza kanapy w nawiedzonym domu”. No i w tym przekonaniu tylko się utwierdzałem przez dobre pół godziny filmu. Okej, może być tak, że był to celowy zabieg Wana, który chciał zaskoczyć widzów. Z drugiej zaś strony, nie można się dziwić negatywnym opiniom ludzi idących do kina na porządny „zatrzymywacz serca”. Tego tu jest bardzo nie wiele, a co więcej, w pewnym momencie wszystko odwraca się o 180 stopni i nie ma już nawet śladu po klimacie grozy. Dla mnie było to spore zaskoczenie i prawdopodobnie właśnie dzięki tej nieprzewidywalności aż tak dobrze się bawiłem podczas seansu.

Zobacz również: A-ha – recenzja filmu. Szczery portret trójki muzyków

Bo jeśli chodzi o sam pomysł na historię, to jest tu raczej mało oryginalnie i już to może wiele osób odstraszać. Główną bohaterką Wcielenia jest Madison Mitchell, która zaczyna mieć dziwne wizje ukazujące makabryczne morderstwa. Te jednak szybko okazują się nie tylko jej omamami, bo ludzie ginęli naprawdę. Policja oczywiście nie chce wierzyć kobiecie, że ta widziała zabójstwa, ale pewne puzzle zaczynają do siebie pasować. W tle mamy jeszcze motyw ze szpitalem psychiatrycznym, gdzie Madison przebywała w dzieciństwie, amnezję z tamtego okresu plus pewne eksperymenty. Ogólnie fabuła raczej niczym nie zaciekawia i w początkowych scenach nie czułem zbyt dużej ekscytacji. Trochę tylko zastanawiał sekwencja pierwszego zjawiska paranormalnego, która przywodziła mi na myśl klasyczne Wanowe opowieści o duchach. A to była tylko zgrabna zmyłka.

Zobacz również: Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni – recenzja filmu

Historia to nic nowego, ale późniejszy plot twist nieźle namieszał i ja byłem kupiony. Wszystko oczywiście jest absurdalne i do kilku rzeczy można się przyczepić, ale, kurde, to co się działo potem, skutecznie wybijało z głowy rozwodzenie się nad jakimiś szczegółami. W tym momencie Wan spuścił psy i dosłownie zarzucił nas scenami jak ze slashera z lat 80. Do tego jeszcze ten wręcz komiczny antagonista wyjęty z body horroru – wtedy już nie mogłem powtrzymać uśmiechu. Tak, w tym momencie horror odszedł w zapomnienie i przyszła pora na dobrą zabawę. Serio. Jak dotychczas miałem takie „no tak średnio bym powiedział”, tak potem moja ocena filmu zrobiła wielkie Stonks. Cudowne zaskoczenie.

Fot. Wcielenie

Film można jeszcze pochwalić za naprawdę ładne ujęcia. Najbardziej w pamięci utkwiły mi sceny, gdzie wygląd pomieszczeń był podrasowywany czerwonymi, neonowymi światłami. Wyglądało to naprawdę ładnie. Z innych wizualnych rzeczy – da się na przykład przyczepić, że ponownie dostaliśmy oklepane motywy, jak szpital psychiatryczny na wzgórzu, zakurzone archiwum czy też ciągłą burzę za oknem. Osobiście uważam to za celowe zabiegi Wana, który filmem chciał oddać hołd klasykom. Tak samo można krytykować grę aktorską postaci drugoplanowych – tylko drugoplanowych, bo Annabelle Wallis w głównej roli była świetna – ale to także przywodzi mi na myśl horrory klasy B, które po latach stawały się kultowe. Choć oczywiście może trochę nadinterpretowuje.

Zobacz również: Kosmiczna Odyseja – recenzja komiksu. Darkseid i przyjaciele

Wcielenie to bardzo przyjemne zaskoczenie, które udowadnia, że Wan nie skończył się na pierwszej Pile czy też drugiej Obecności. Film okazał się czymś zupełnie innym, niż można było się spodziewać. Szedłem do kina na kolejne oklepane ghost story, a z sali wyszedłem z ogromnym zacieszem i pytaniem: co ja tak właściwie obejrzałem? Finał to istny popis absurdu i mięsistego ciachania, co zwyczajnie sprawdza się wyśmienicie.

Plusy

  • Absurdalny, wręcz komediowy finał
  • Świetna Annabelle Wallis
  • Naprawdę ładne, stylowe ujęcia

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Gra aktorska postaci drugoplanowych?
  • Za dużo oklepanych motywów?
Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Krzysztof Wdowik

Ja się ogólnie nie zgadzam z redaktorem Chrzczonowskim, ale nie będę się bawił w Big Tech i nie będę go cenzurował. JEDNAKOWOŻ chciałbym tylko nadmienić, że wiązałem ze Wcieleniem spore nadzieje – bo to w końcu Wan, heloł, człowiek który wniósł sporo do mojego ulubionego gatunku, horrrrrroru. A co dostałem? Potworka, który na zmianę chce być a to poważnym horrorem, a to absurdalnym kiczem klasy B. Okropny mutant, którego nie ratują nawet ostatnie, pokręcone sceny. 3/10

Skaza

Super film!