Life is Strange: True Colors – recenzja gry. Boże, dosć

Life is Strange: True Colors jest dokładnie takie, jakie można było się spodziewać.

Jak byłem bardzo, bardzo mały, to przygodówki point and click były moim ulubionym gatunkiem gier. Kto pamięta Jacka OrlandoRóżową PanteręSyberię czy Draculę? Potem trochę dorosłem i okazało się, że interaktywne przygodówki były moim ulubionym gatunkiem gier. Heavy RainThe Walking Dead Season 1, Until Dawn czy pierwsze Life is Strange – mało co mnie tak relaksowało, jak właśnie czas spędzony z tymi grami. A teraz, jak już jestem kompletnie wyrośnięty, to modlę się, żeby albo znowu odświeżyli formułę przygodówek, albo zaprzestali ich robienia.

Zobacz również: King’s Bounty 2 – recenzja gry. Przebrzmiała legenda

Prawda jest taka, że Life is Strange powinno zakończyć się na i tak w mojej opinii całkowicie niepotrzebnym i raczej mało udanym prequelu. Twórcom jednak zamarzyło się własne uniwersum – wszakże, dzisiaj wszystko musi mieć własne uniwersum, bo inaczej liczba pieniążków na koncie się nie zgadza. Tak więc dostaliśmy darmowe i króciutkie The Awesome Adventures of Captain Spirit, następnie ultra zoomerskie Life is Strange 2, a teraz musimy się męczyć z Life is Strange: True Colors.

Mam tak wiele zastrzeżeń, względem najnowszego LiS-ka, że nawet nie wiem od czego zacząć. No dobra, co to w ogóle jest? Life is Strange: True Colors opowiada o wyoutowanej laseczce, która przyjeżdża do małego miasteczka, by zamieszkać ze swoim bratem. Dziewczyna ma jednak sekret – posiada moc widzenia tego, co czują inni. I to jest wyjściowy pomysł na fabułę. W dalszej części gry pojawia się motyw złej korporacji, zdrady, straty, akceptacji – całość przypomina twór bez ładu i składu, który powstał tylko dlatego, że akurat była luka w kalendarzu premier. Co więcej – dawno nie widziałem tytułu obfitującego w tyle scen nadających się do zestawień typu najgłupsza scena w historii gier. Zakończenie bije jaskiniowy twist z Until Dawn na głowę (no, nawet dosłownie na głowę).

Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły?

Mam również wrażenie, że to gra stworzona dla ludzi, którzy w gry nie grają. Gameplay oczywiście nie uległ zmianie względem poprzednich odsłon. Wydaje mi się nawet, że z części na część jest go co raz mniej, bo tak jest w końcu i łatwiej i oszczędniej. Gra i tak się sprzeda, a zapewne znacznie przyjemniejsze jest robienie przerywników filmowych, niźli projektowanie kolejnych poziomów. Tak więc przez znakomitą większość czasu albo będziemy oglądać filmiki, albo naszą główną bohaterką będziemy się szwędać po lokacjach i klikać na przedmioty, żeby dowiedzieć się, co ta niesforna Azjatka ma o nich ciekawego do powiedzenia. Od czasu do czasu wjedzie na salony jakiś wybór, który w zasadzie nie ma większego znaczenia. I może nie miałbym nic przeciwko takiej formule rozgrywki, gdyby ta fabuła było chociaż trochę ciekawa. Ale fabuła taka sama jak i rozgrywka – tam, na Boga, nic się nie dzieje.

 

Serię Life is Strange można podsumować tak: nastoletnie „problemy”, mniejszości rasowe i LGBT. W każdej części dostajemy to samo i jak pierwsza odsłona była świetną alternatywą dla gier od Telltale Games, tak True Colors to odgrzewany, wegetariański kotlet, który wśród zoomerów w USA sprzeda się wyśmienicie, a i podejrzewam że polska młodzież upatrująca w Lewicy ratunku dla Polski uzna ten tytuł za grę roku.

Zobacz również: Poprawność polityczna właśnie osiągnęła następny level

Life is Strange: True Colors to tytuł za 250 ziko, starczający na jakieś 6 do 8 godzin i polegający wyłącznie na oglądaniu nudnych filmików albo nudnym szwędaniu się w te i we wte. Pędźcie do sklepów i kupujcie, bo nie mogę się doczekać kolejnej, takiej samej części. Hej, może tym razem w końcu dostaniemy afroamerykańską reprezentację? Dontnod – to już ten czas! Black Lives Matter!

 

Plusy

  • Motyw z LARP...
  • Całkiem przyjemny, małomiasteczkowy klimacik

Ocena

3 / 10

Minusy

  • ...choć jak większość scen w grze, nie wnosi nic do nudnej i oklepanej fabuły
  • Rozgrywka kopiuj-wklej z poprzednich części - idzie zasnąć przed TV
  • Stosunek ceny do jakości i długości rozgrywki to niezły dowcip
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze