Najmro. Kocha, kradnie, szanuje – recenzja filmu. Ten wąs niejedną akcją trząsł

Rok 2021 dla polskiego kina jest niezwykle obfity w dobre produkcje. Najmro. Kocha, kradnie, szanuje jest kolejnym takim filmem.

Polskie kino już jakiś czas temu wyszło ze schematu, że można kręcić trzy rodzaje filmów: komedie romantyczne (zwiększona aktywność na Boże Narodzenie i walentynki), filmy dla wycieczek klasowych i smutne, dobijające historie, często opierające się na typowych polskich problemach. Średnio raz na rok trafiała się jakaś perełka godna większej uwagi, ale powiedzmy sobie szczerze, oryginalnych pomysłów można było ze świecą szukać. Obecny rok, mimo, że napiętnowany pandemią, potwierdza z nawiązką wyjście poza ramy polskich produkcji jeszcze choćby sprzed 10 lat i rozpieszcza nas wysokiej jakości różnorodnością.

Zobacz również: Żeby nie było śladów – recenzja filmu. Dziwny jest ten świat

Żeby tak na szybko wymienić, dostajemy na dzień dobry, czyli kiedy już odpalono ponownie projektory, mocny psychologiczny Sweat, który na pierwszy rzut oka jest różową historyjką spełnionej influencerki oraz do bólu realistyczny Ostatni Komers o prostym, zwykłym życiu dzieciaków z ostatnich klas podstawówki. Dalej mamy Magnezję, szalony film w stylu westernu rozgrywający się na Kresach w okresie międzywojnia, a także psychologiczno-metafizyczne i nakręcone w Indonezji Holiday. Nadal możemy w kinach znaleźć niepozorną na pierwszy rzut oka Zupę nic, będącą niemal opowiadaną przy stole historią każdej rodziny z lat osiemdziesiątych, która zachwyca swoją prostotą i prawdziwością. Nawet Patryk Vega pozytywnie zaskoczył w Small world, wychodząc poza swoją strefę komfortu, na którą niestety pracował latami.

I tu wchodzi, cały na żółto, Najmro. Kocha, kradnie, szanuje. Tytuł może trochę zbyt komercyjny, ale czego się nie robi, żeby zachęcić widzów. Ale i bez tego jest czym zachęcać, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia polskiego przestępcy, który 29 razy oszukał organy ścigania czy wymiar sprawiedliwości, jest  niemal gotową inspiracją do nakręcenia filmu. W opowieści debiutującego na ogólnopolskim wielkim ekranie Mateusza Rakowicza, bohatera Zdzisława Najmrodzkiego poznajemy już w okresie swojej świetności. Portretujący go, genialny jak zawsze w swoich rolach Dawid Ogrodnik, w czasie, gdy nie napada na Pewexy czy kradnie samochody zamożniejszym obywatelom, gości wieczorem w telewizji jako poszukiwany w bardzo popularnym od drugiej połowy lat osiemdziesiątych programie 997.

Zobacz również: Polska wersja The Office od Canal+ z datą premiery!

Pomimo, że za wydanie Najmrodzkiego oferowana jest spora na tamte czasy sumka, obywatele nie kwapią się sprzedać swojego Robin Hooda. Nie tylko dlatego, że milicja nie miała wtedy dobrej opinii, zaufania i poparcia społeczeństwa. Czasy nie były łaskawe, towary, nie tylko te luksusowe, ciężko dostępne, a szajka Najmro grabiła jedyne miejsca, gdzie rzeczowe można było dostać – czyli wspomniane wyżej Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego. Rzeczy z Pewexu sprzedawane były na lewo, więc prawie każdy był wygrany – ludzie mieli lepsze towary z zagranicy, Zdzichu i ekipa się bogacili, tylko państwo traciło – nie tyle w sensie materialnym, co wizerunkowym. Obecny w każdym domu za szklanym ekranem podczas jedzenia kolacji czy zakrapianej posiadówki, Najmrodzki chodzi ulicą jakby nigdy nic, zbija piątki z klientami giełdy, a w wolnym czasie przesiaduje w kinie. Pewność siebie bije z okraszonej potężnym wąsiskiem twarzy Ogrodnika, czy to zagadując z początku tylko o plakaty do kasjerki wspomnianego kina (jak można się domyślić, coś z tego będzie – w roli Tereski znana głównie z dubbingu Marta Wągrocka, bardzo fajnie i przyjemnie zagrana rola), czy to podczas pertraktacji z milicjantami (świetni zmęczony i tajemniczy Robert Więckiewicz oraz fajtłapowaty i służbistyczny Rafał Zawierucha).

najmro

Od strony technicznej film również błyszczy. Całość skąpana jest w ciepłych, żółtych barwach, przechodzących w brąz boazerii na ścianach, pomarańcz Fiata Mirafiori, beż suchej i wydeptanej na giełdzie samochodowej ziemi. Ledwo po wstępie dostajemy też coś, co otrzymamy wiele razy – sceny w slow-motion, przeważnie okraszone znanymi hitami z tamtych lat. Może się wydawać, że tego spowalniania jest czasem zbyt dużo, ale ich wykonanie jest na tyle przemyślane i po prostu śliczne, że ten zarzut od razu można wyrzucić do kosza (albo spróbować wcześniej gdzieś na lewo opchnąć). Te ujęcia oraz kilkukrotne użycie podzielenia ekranu na części, których akcja dzieje się w tym samym czasie od razu przywodzi na myśl filmy Guy’a Ritchiego i porównanie to nie będzie przesadą.

Zobacz również: Męskie kino #1 – Psy

Najmro jest taki, jak sam jego bohater: szybki, zwrotny, widowiskowy i wszystko to sprawia, że chce się go oglądać. Mamy nawet wcale niekrótkie pościgi samochodowe – tu montaż jest jeszcze bardziej pocięty, z czymś, co od razu przywodzi nam wyścigi z początków serii Szybcy i wściekli – sprzęgło, bieg, gaz, spojrzenie w lusterko, powtórzyć. Tylko prędkość jest oczywiście niższa, bo w FSO chyba nie było działu montażu nitro. Najmro cudownie też „siedzi” w przedstawionych czasach, co akurat polskim filmom wychodzi bardzo dobrze. Mamy oczywiście fryzury i stroje, mamy samochody i telewizory, mamy przeboje i programy, mamy nawet polską szkołę plakatów. Ale jeśli ktoś spodziewał się, że tak wiele miejsca poświęci się tutaj jednemu z największych potworków w historii polskiej kinematografii, czyli Klątwie Doliny Węży, temu konia z rzędem, albo Poloneza z kompletem opon zimowych.

najmro

Na osobny akapit zdecydowanie zasługuje też użyta muzyka. Soundtrack w Najmro jest tak kultowy, jak to tylko możliwe. Każda z piosenek niemal na pewno miała pierwsze miejsce w Liście Przebojów Trójki, a użycie ich w konkretnych scenach (zwłaszcza w tych ze wspomnianym slow-motion) dodaje minimum +10 do odbioru wydarzeń i przedstawienia świata. Włączenie tych piosenek na jakiejkolwiek imprezie, czy to 30 lat temu, czy obecnie, załatwia na długi czas problem z doborem utworów. Pewnie wielu po wyjściu z seansu, czy to wsiadając do samochodu, czy po powrocie do siebie, wyszuka sobie w jakiejkolwiek aplikacji z muzyką frazę „Najmro soundtrack”.

Najmro. Kocha, kradnie, szanuje – i to dosłownie. Kocha, ale też szanuje ważne dla niego osoby, jak i czasy, w jakich się rozgrywa. Kradnie, bo to kocha i sprawia mu to największą przyjemność oraz zysk, lecz kradnie również serca, nie tylko widzów, ale i obecnych w filmie bohaterów – czy to tych z pierwszego, czy ostatniego planu. Szanuje, bo mimo, że kradnie, to nie robi tego wyłącznie dla własnych celów, a i dla wroga znajdzie współczucie, to ma szacunek również do inteligencji widza, dzięki niewymuszonemu humorowi i po prostu klejącym się scenom. Na koniec warto podkreślić, że ciężko w filmie znaleźć jakąś odbiegającą od wysokiego poziomu rolę – wiadomo, Ogrodnik jako Najmrodzki błyszczy niczym gwiazda, ale reszta nie chowa się w jego cieniu, tylko świeci jego światłem odbitym.

Plusy

  • Piękna kolorowa pocztówka z tamtych lat okraszona kultowymi przebojami
  • Świetna gra aktorów
  • Odważny montaż i niekonwencjonalny pomysł na sceny

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Może zbyt częste użycie scen w slow-motion jak na nieco ponad półtoragodzinny film
Kamil Kołodziejczyk

Zasiedziany od lat w DOBRYCH Star Warsach twórca zbyt długich zdań i złożonych opowieści, a także fan filmów inspirujących do dyskusji i gier, do których nie są potrzebne żadne inne osoby. W kinie lubi przede wszystkim mądre narracje i ciekawą kompozycję, a poza kinem dobre, płynne produkty, bezsensowne ciekawostki i czasem ludzi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze