Nie będę nikogo oszukiwał – Spencer nie był najbardziej oczekiwanym przeze mnie filmem tego roku. Za to na pewno był na drugim miejscu, zaraz po nowym Bondzie. Pablo Larraín po raz kolejny przedstawia portret wielkiej kobiety, główną rolę gra Kristen Stewart, a emocjonalny teaser sugeruje, że reżyser nie stracił swojej wrażliwości, a bardziej niż fakty interesuje go człowiek. I tak naprawdę nie jestem w stanie wymarzyć sobie lepszych warunków, w jakich mógłby powstać film o księżnej Dianie.
Nie trzeba być miłośnikiem biografii, czy pisemek plotkarskich żeby kojarzyć tę zniewalającą damę z lekko schyloną głową. Tak naprawdę ciężko jest powiedzieć słowo „księżna” nie myśląc „Diana”. I mimo, że jestem za młody, by znać czasy Jej życia publicznego, postać ta nigdy nie była mi obca. Zaledwie pojedyncze zdjęcia oraz drobne fakty o jej życiu i tragicznej śmierci wystarczyły, by w głowie dziecka powstał wyraźny obraz kobiety, o której tyle się mówi. Lecz kim tak naprawdę była księżna Diana? Mając przed oczami delikatny lecz smutny uśmiech, skromność i elegancję zostałem kompletnie zbity z tropu, gdy pierwszymi słowami jakie wypowie Kristen Stewart w Spencer będą Gdzie ja kurwa jestem?.
Zobacz również: Ostatniej nocy w Soho – recenzja filmu. Kuuurła, kiedyś to było
I nie będą to głębokie przemyślenia na temat egzystencji, lecz zwykły ludzki odruch, w sytuacji, gdy gubimy drogę. Larraín nie czeka z wielkim wejściem, nie tworzy mitu wokół postaci, lecz od pierwszej sceny pozwala nam wejść w skórę bohaterki. Sama prowadzi swoje Porsche, błądzi po wiejskich drogach, a o tym, z kim mamy do czynienia dowiemy się dopiero gdy przykuje wszystkie spojrzenia pytając o drogę na wiejskiej stacji benzynowej. Nie sposób się nie zakochać w tej lekkości bytu, która niestety mija, gdy bohaterka dotrze w końcu do królewskiej rezydencji.
Reżyser, jak można było się spodziewać, nie opowiada biografii Diany, a cała historia zamknie się w kilku dniach. W kilku koszmarnych dniach, starannie zaprojektowanych przez przestarzałą tradycję, zaślepioną manierę i dystans emocjonalny. W filmie dwór królewski jest tak odrażający jak można sobie to wyobrażać. Larraín jednak nie zatraca się w tym obrazie. Nawet, gdy sięga po motywy gotyckiego horroru, lub reżyseruje duszne korytarze nawiedzone przez ciągłe oczekiwania konserwatywnej rodziny, nigdy nie traci dobrego smaku. A właśnie smaki, lecz dworskiej kuchni są tego najlepszym przykładem. Bo jakie znaczenie ma to, że specjalny wojskowy konwój dostarcza z rana świeże produkty, a najlepsi kucharze spędzą godziny w kuchni, by przygotować wykwintne potrawy, skoro żołądek ściska każde spojrzenie oczekujące nienagannych manier przy stole.
Zobacz również: Ten piękny i smutny świat Jima Jarmuscha
I tutaj dowiadujemy się dlaczego Diana była nazywana królową ludzkich serc. Tylko ona wydaje się być prawdziwie ludzka w tym domu marmurowych posągów. Sprzeciwiając się absurdalnej etykiecie daje nam nadzieję, że w tym świecie utartych zasad i schematów jest jeszcze szansa na wolność. Tańczy, gdy nie powinno się tańczyć i biega mimo, że to nie przystoi. Najbardziej rozczuliły mnie sceny, które pokazują jej relację z synami. Mimo, że książęta mają wpojony królewski savoir vivre od urodzenia, to matka zawsze jest w stanie wydobyć z nich tą dziecięcą i niewinną radość, na którą przecież zasługują. Spencer nie karmi nas banałami, nie stara się wykraść ostatnich ukrytych sekretów z głowy bohaterki, ani wkładać słów w jej usta. Pozwala poczuć to, czego być może każdy z nas w życiu doświadczył. Diana jest tu pewnym symbolem – łącznikiem naszego świata z ich światem. Niemal ikoną i patronką wszystkich uciskanych.
Zobacz również: Eternals – recenzja filmu. It’s a Woke World After All
Wielka w tym zasługa wcielającej się w główną rolę Kristen Stewart. Aktorka nie unika swoich charakterystycznych grymasów. Tworzy postać księżnej na swoje wyobrażenie i ostatecznie ciężko sobie wyobrazić kogokolwiek innego w tej roli. Już dawno temu udało się jej przepracować błędy młodości i niejednokrotnie udowodniła na co ją stać. Potrafi zaskakiwać w swojej każdej kolejnej roli, a Spencer wydaje się wymarzoną okazją by uhonorować jej umiejętności złotą statuetką. Tak naprawdę w całym filmie aktorstwo stoi na bardzo wysokim poziomie, ale są to tak nieprzyjemne postaci, że nie chcę się o nich rozpisywać. Film też zachwyca swoją stylistyką operatorską. W tak intymnej opowieści nie ma miejsca na epickie ujęcia i kadry pełne ostrych cieni. Obraz jest ziarnisty, a Larraína nie interesują dzieła brytyjskiej architektury, mroczne lasy, czy piękne ogrody. Niesamowita wrażliwość wypiera tu chęć dążenia do doskonałości i tworzy niespotykane piękno, które przyćmiewa wszystkie dzieła sztuki współczesnej kinematografii. Kamera jest całkowicie oddana głównej bohaterce, prowadzi nas przez jej wszystkie stany emocjonalne.
Więc kim tak naprawdę była księżna Diana? W zwiastunie filmu pojawiają się słowa Oni wszystko wiedzą, na co słyszymy odpowiedź Nie wszystko. I to właśnie wydaje się być kluczowe w opowiadaniu tej historii. Historii, którą każdy zna z gazet, ale i historii, którą Diana nigdy nie chciała się dzielić. Po obejrzeniu filmu nie dowiedziałem się niczego nowego o jej życiu, ani nie zrozumiałem kim była. Ale wychodząc z sali kinowej zamiast zadawać pytanie Kim była?, zaczynam się zastanawiać kim tak naprawdę ja jestem żeby pytać.