Dead by Daylight ssie, ale wielu w to gra, bo nie ma wyboru

Dead by Daylight to szansa na wcielenie się w między innymi takich rzezimieszków jak Ghostface, Michael Myers, Leatherface i Freddy Krueger. Super, prawda?! DBD to też możliwość zagrania jako tak zwana final girl, tylko wtedy zamiast skupić się na ucieczce przed naszym bratem/niebratem będziemy skupieni na… Naprawie silników. Maszyn porozstawianych w różnych miejscach na mapie. Klimatycznie, prawda?

Zanim jednak o Dead by Daylight – cofnijmy się w przeszłość. Jeszcze kilka lat temu nie znaliśmy gier zwanych walking simulator, a gdy gracz chciał zagrać w coś z naprawdę interesującą fabułą, to był poniekąd zmuszony do wzięcia udziału w festiwalu dziadowskich, sztampowych pseudo zagadek. Co mam na myśli? Tomb Raider miał miliard kluczy i wajch do przesunięcia, Broken Sword zamiast skupić się na interesującej przygodzie zmuszał nas do walk z kozą przywiązaną do drzewa, a Gabriel Knight… Każdy z nas pamięta jak bestialsko bezsensowną była zagadka związana z przebraniem się za naszego kumpla. Czyste nieporozumienie! Gry kupowały nas fajną fabułą, a w międzyczasie sprzedawały nam również dziwne zagrywki. Owszem, czasem gry przygodowe potrafiły zabłysnąć interesującą łamigłówką, ale zwykle było wręcz przeciwnie. Pieprzyć osobę, która w grze I nie było już nikogo zdecydowała się ukryć baterie do latarki w worku mąki! Nie, to nie ma nic wspólnego z logiką gry, przyjemnością główkowania ani klimatem!

Zobacz również: The Dark Pictures Anthology: House of Ashes – recenzja gry. Ani ziębi, ani grzeje

ghostface w dead by daylight
materiały prasowe

To idealny moment na to aby przyznać, że zawsze byłem fanem slasherów. Oglądając Scream wyobrażałem sobie jakby to było, gdyby została stworzona gra o ucieczce przed zamaskowanym psychopatą. Czy byłoby tam miejsce na ukrywanie baterii w mące? Oczywiście, że nie! Zamiast tego byłoby odbieranie połączeń telefonicznych i powolne skradanie się w stronę wyjścia, podczas gdy Ghostface przeszukuje nasz dom. Ciary emocji, zero przedłużania. Fajna sprawa! Niestety, takie gry nie miały szans istnieć na rynku, gdzie dominowały dobra, ale ultra inne pozycje typu Resident Evil, pełne strachu, ale też miliarda kluczy i kombinacji. Powiem Wam tak – kombinowanie z kluczami i innymi tego typu zabawami było fajne w gimnazjum, kiedy człowiek nie miał kompletnie nic do roboty. Teraz, kiedy gram jako dorosły człowiek, to oczekuję od gry tego, żebym mógł spędzić w niej mniej więcej 2-3 godziny w tygodniu i naprawdę się przy tym bawił, a nie szukał igły w stogu siana.

Zobacz również: Halloween Zabija – recenzja filmu. Zabija, ale resztki mojej wiary w przemysł filmowy

Jednak świat idzie do przodu, typowe gry przygodowe powoli z rynku znikają, a pojawiają właśnie walking simulator skupione troszeczkę na doświadczeniu, poniekąd przeżyciu danej sytuacji i klimacie. To idealnie, prawda? Zupełnie jakby ktoś serio stworzył grę dla pracujących. W końcu też ktoś zauważył potencjał kultowych postaci filmowych i „zatrudnił” je w swojej grze. Wreszcie będzie możliwość przeżycia spotkania z Pinhead na własnej skórze! Niestety, tylko poniekąd.

Dlaczego te wszystkie kultowe postaci pojawiają się w grze kogoś, kto kompletnie nie ma na nie pomysłu i nie wie jak je wykorzystać? Czy przeciętny fan Freddy’ego naprawdę oczekuje od gry o swoim ulubionym zwyrodnialcu naprawiania silników? Bo jednak stawiałbym na próbę przeżycia koszmaru i jak najszybszego obudzenia naszej postaci! Powinniśmy sterować postacią pozbawioną snu, cierpiącą na halucynacje, próbującą kupić sobie napój energetyczny w środku nocy gdzieś na stacji benzynowej, która nagle zmienia się w tę dziwną piwnicę w której rezyduje Freddy i w której podobno został zabity.

Zobacz również: Medium – recenzja filmu. Tajska szkoła szamanizmu

Dead by Daylight daje nam możliwość wcielenia się w te postaci i poznęcania się nad innymi graczami, ale toksyczna społeczność sprawia, że trudno jest z tego czerpać przyjemność. Trudno jest również poczuć się jak ścigana ofiara mordercy, kiedy zamiast biec do kuchni w poszukiwaniu broni szukamy w jakimś dziwnym pustostanie silnika spalinowego. Wiem, że się powtarzam, ale uważam ten gameplay za żałosny i pusty. Fani horrorów wciąż szukają „czegoś więcej”, cały czas kombinują z fanowskimi produkcjami. To twórcy są zainteresowani szybkim napływem gotówki i kompletnie nie planują działań, nie zamierzają naprawdę zadowolić fanów tych zwyrodnialców, chcą tylko zadowolić siebie. Przecież każdy morderca w tej grze, to po prostu reskin, a zasady gry nie zmieniają się w jakikolwiek sposób. Jak to mawia główna bohaterka filmu Pretty Woman – Big mistake, big, huge.

No ale dobrze, pozostawmy już tę grę w spokoju! Czy jest jakakolwiek szansa na to, że doczekamy się lepszej reprezentacji psychopatycznych morderców w grach? Może? Zacznijmy od tego, że Friday the 13th było o wiele lepiej zrealizowanym pomysłem – gracze otrzymali szereg sposobów na ucieczkę od psychopaty i były to sposoby realistyczne – takie jak odpalenie samochodu, znalezienie kluczyków od łódki, czy po prostu zadzwonienie po pomoc. Czy nie brzmi to naprawdę o wiele bardziej klimatycznie? Trudno nie poczuć się jak prawdziwy bohater slasheru. Niestety, gra została zamordowana przez wieloletnie procesy sądowe i zdaje się, że nowe treści już do niej nie wychodzą.

Zobacz również: Visage – recenzja gry. Symulator chodzenia, straszenia i wyłączania światła

No ale to nie jedyna gra, która szła w dobrym kierunku. Xenomorph był bohaterem obrzydliwie dużej ilości gier, w której praktycznie zawsze pełnił tę samą funkcję – był po prostu prostym przeciwnikiem na parę strzałów, którego krew była toksyczna i dlatego nie można było chodzić po jego zwłokach. Wszystko zmieniło się przy okazji Alien: Isolation, które idealnie właśnie wpasowuje się w myśl „przeżyj spotkanie z Obcym”. Gameplay był bardzo prosty, ale obiecujący i wypełniony emocjami. Dlaczego taka gra nie przechodzi reskinu i nie tworzone są kolejne części typu „Przeżyj spotkanie z Boogeyman’em”? Czy nie byłoby to bardziej klimatyczne niż wspomniane już Dead by Daylight? Takie mam wrażenie.

Podsumowując – o co mi tak właściwie chodzi? Czy o wyświechtany frazes pod tytułem „kreatywność umarła, twórcy chcą hajsu”? Oczywiście, że chcą hajsu! Takie ich zadanie. Nie bez powodu wciąż jesteśmy atakowani miliardem sequeli, rebootów i innych revivali – ludzie lubią oglądać to, co już znają. Troszeczkę jak w Rejsie Barei. Każda osoba, która myśli że jakakolwiek produkcja kultury masowej jest stworzona dla sztuki, powinna się opamiętać.

Kultura masowa jest stworzona dla pieniędzy. Szkoda tylko, że autorzy tych maszynek do pieniędzy decydują się na „wróbla w garści” podczas gdy gołąb jest na dachu. Wydaje mi się, że mogliby zarobić o wiele więcej – ale z tego rezygnują. Przecież każdy przeciętny fan boy horrorów ma pokoje wytapetowane w swoje ulubione plakaty, szafki wypełnione miliardem edycji tego samego filmu. Czy naprawdę wierzymy w to, że nie zapłaci słonego hajsu za możliwość przeżycia spotkania z swoim ulubieńcem? Śmiem wątpić, a to przecież zysk jest powodem, dlaczego w ogóle te postacie dalej funkcjonują w showbiznesie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze