Iron Harvest to długo wyczekiwana gra oparta na uniwersum 1920+ stworzonym przez polskiego artystę Jakuba Różalskiego. Pamiętam, jak lata temu – w okresie pierwszej zbiórki funduszy na grę planszową pod tytułem Scythe – wielkie wrażenie zrobiły na mnie obrazy malarza. Połączenie sielskich klimatów polskiej wsi okresu międzywojennego z majestatycznymi, dieselpunkowymi mechami – tak, to było coś. Dlatego gdy jakiś czas później ogłoszono kolejną zbiórkę, tym razem na grę wideo, zwyczajnie nie mogłem się doczekać. Fundusze zebrano w ekspresowym tempie, ale na efekt końcowy trzeba było jeszcze trochę poczekać. Ostatecznie gra ujrzała światło dzienne we wrześniu 2020 roku, niestety tylko na PC. Na dopracowaną i rozbudowaną wersję konsolową trzeba było czekać jeszcze kolejny rok. Ale czy RTS na konsoli ma sens? I czy warto sięgnąć po tę grę w jej finalnej formie?
Za produkcję gry Iron Harvest odpowiada niemieckie Kings Art Games. Studio wcześniej nie miało nic wspólnego z gatunkiem RTS, a ich twórczość skupiała się głównie na grach przygodowych, jak naprawdę fajna seria point and click The Book of Unwritten Tales czy gra Black Mirror z 2017 roku. Słuszne mogły być więc obawy wielu graczy, że twórcy mogą nie poradzić sobie z tak wymagającym zadaniem, jakim bez wątpienia jest stworzenie gry Real Time Strategy opierającej się na multum mechanik. Po premierze rok temu po części te obawy się potwierdziły, bo choć Iron Harvest trzymało solidny poziom, to mimo wszystko zawodziły szczegóły, a całość prezentowała się jak coś na wzór wersji lite „pełnoprawnych RTS-ów dla prawdziwych gracy”. Oczywiście to wszystko narzekania wyjadaczy, którzy spędzili tysiące godzin przy Company of Heros czy innych Command & Conquer. Jak to odbiera bardziej casualowy w gatunku gracz, dowiecie się za chwilę.
Zobacz również: Vaas: Szaleństwo – recenzja DLC. Z powrotem na Rook Island… tak jakby
Uniwersum 1920+
Nie będę też ukrywał, że przy Iron Harvest magnesem dla mnie w zdecydowanym stopniu było uniwersum Jakuba Różalskiego, które jak wspominałem, ogromnie urzekło mnie lata temu. „Punków” ci u nas ostatnio dostatek. Tylko z polskich gier można wspomnieć o Frostpunku osadzonym w steampunkowym świecie, Cyberpunku osadzonego w tytułowym gatunku czy właśnie uniwersum 1920+ ukazującym alternatywną rzeczywistość w dieselpunkowych realiach. Przedstawiona w Iron Harvest historia przybrała zupełnie inny obrót, niż ta znana nam z podręczników. Wszystko przez przełomowy wynalazek Nikoli Tesli. To on „powołał do życia” pierwszego mecha, który pierwotnie miał posłużyć za pomoc ludziom w ciężkiej, fizycznej pracy. Ale jak to często bywa, wynalazek bardzo szybko znalazł zastosowanie militarne. Gdy dochodzi do pierwszej globalnej wojny po tym przełomowym odkryciu, ta przybiera niespotykane dotąd rozmiary. Skala brutalności nie może równać się z żadnym ze wcześniejszym konfliktów.
Iron Harvest, czyli jak rozwinąć świat wykreowany przez Jakuba Różalskiego
Podczas kampanii fabularnej z podstawowej wersji gry możemy pokierować wojskami frakcji: Polanii, Rosvietów oraz Saksoni, co w oczywisty sposób odwołuje się to stron konflikty I wojny światowej, czyli nieistniejącej jeszcze wtedy Polski, Imperium Rosyjskiego oraz Królestwa Saksonii, tu przejmującego rolę Niemiec i Austro-Węgier. Do naszej dyspozycji zostaje oddane aż 21 misji, po 7 dla każdej frakcji. Przechodząc wątek fabularny, kierujemy najpierw Polanami, gdzie śledzimy losy Anny i jej wiernego towarzysza, niedźwiedzia Wojtka (nawiązanie do niedźwiedziego kaprala Wojtka, który w czasie II wojny światowej przebył długą drogę z polskimi oddziałami generała Andersa, a potem nawet brał udział w Bitwie pod Monte Cassino). Następnie przejmujemy wojska Rosvietów, gdzie miedzy innymi dowiadujemy się, co stało się z bratem Anny, a na koniec zajmujemy się siłami potężnego królestwa Saksoni, które musi bronić swoich granic. Co ciekawe, nie będzie to chronologiczna historia. Polanami kierujemy po zakończeniu Wielkiej Wojny, a potem przenosimy się jeszcze do wydarzeń dziejących się nieco wcześniej.
Zobacz również: Shin Megami Tensei V – recenzja gry. Nie, to nie jest kolejna Persona
Historia to aspekt gry, który zrobił na mnie największe wrażenie i niezmiernie się z tego cieszę, bo świat wykreowany przez Jakuba Różalskiego jest niezwykle ciekawy. Fajnie więcej, że twórcy ze studia Kings Art Games potrafili wykrzesać z uniwersum 1920+ coś więcej niż tylko ukazanie wielkich starć monstrualnymi mechami. Postawiono tu na bardziej ludzki wymiar historii, co działa bardzo dobrze. Postacie spotykane przez nas podczas kampanii fabularnej potrafią zaciekawić, a zawiłości scenariuszowe również mogą się podobać. Zdecydowanie nie wieje tu nudą – jak na standardy RTS jest to poziom nadspodziewanie wysoki. Klimat i unikatowość świata fantastycznie uwypuklają liczne przerywniki filmowe. Te jednak nie wszystkim przypadną do gustu, a to ze względu na oprawę graficzną, która jest „dziwna”, choć ja powiedziałbym, że specyficzna. Na pierwszy rzut oka oprawa zdaje się niedopracowana, kanciasta i niewyraźna. Potem jednak zaczęła przypominać mi bardziej malowany obraz – też nie do końca dokładny, ale mogący cieszyć oko. Ma to swój urok. Nadal bolą niestety kanciaste animacje. Gra zaskakuje za to pod względem polskiego dubbingu, który jest naprawdę dobry. A jeszcze lepszy jest soundtrack – może niezbyt obszerny, ale pojedyncze utwory skutecznie wpadają w ucho.
Ale czy to dobry RTS?
Okej, to w końcu jak się w to gra? Jest tak „przeciętnie”, jak mówią, czy może przesadzają? Tak jak mówiłem wcześniej, żaden ze mnie znawca w gatunku RTS. Przy grze w Iron Harvest nie poczułem jednak, aby czegoś mi brakowało. Jednostki wyglądają bardzo dobrze, szybko można opanować zasady gry, a przy odpowiednim zaangażowaniu z walkami nie powinien mieć trudności żaden gracz. Wiem, że dla części graczy będzie to minus, ale dla mnie przystępność jest zaletą tej gry. Wiele elementów pewnie dałoby się tu wykonać lepiej. Można byłoby na przykład dać większą rolę piechocie, która w momencie pojawienia się mechów, staje się mało pomocna. Zajmowanie budynków mogłoby dawać więcej możliwości. No i można by dopracować system obrażeń – zwykłe strzały piechoty nie powinny być w stanie zniszczyć pancerza mecha. I pewnie znalazłoby się tego jeszcze więcej, ale nawet nie chce mi się szukać. Gameplay jest tu zwyczajnie przyjemny, a rozwój i zdobywanie coraz to silniejszych jednostek daje sporo fanu.
Zobacz również: Szaleństwo Cthulhu – Lovecraft nadal żyje. W pewnym sensie…
Complete Edition robi to właściwie
Skoro recenzuję Iron Harvest Complete Edition, warto by wspomnieć, co takiego twórcy dodali do standardowego wydania. Ano jest tego całkiem sporo i to na naprawdę wysokim poziomie. Może to zachęcić do sięgnięcia po dodatki również graczy, którzy grę ukończyli już jakiś czas temu. Wersja Complete zapewnia nam dodatkowo 11 misji fabularnych. Cztery pochodzą z rozszerzenia Rusviet Revolution, gdzie poznajemy tajemniczego Rasputina, a siedem kolejnych z dużego dodatku Operation Eagle, który wprowadza nową frakcję, Usonię (tamtejsze Stany Zjednoczone). Gra rozrosła się więc o ponad 50 procent, a do tego misje wypadają nawet lepiej niż te z podstawki. W podstawowej wersji misje zaczynały był z czasem dość powtarzalne – tu twórcy trochę więcej pokombinowali. Complete Edition to także port na konsole. Jak wypada tu sterowanie? Zaskakująco dobrze. Widać, że twórcy przemyśleli wykorzystanie przycisków pada i ich kombinacji, bo po pół godziny zabawy nie miałem już żadnych problemów ze sterowaniem. Myślę, że czasy „hehe RTS na konsoli?” już przeminęły i obecnie bez większych utrudnień da się obcować z tym gatunkiem poza PC. A, no i Iron Harvest Complete Edition to już nie jest zabugowany szrot – gra powinna ukazać się na PC właśnie na takim poziomie dopracowania.
Zobacz również: Gamedec – recenzja gry. Cyberpunk, na jaki czekałem
Czy więc warto teraz sięgnąć po grę?
Iron Harvest Complete Edition to naprawdę warta uwagi produkcja. Zaskakuje przede wszystkim fantastycznym i unikatowym światem, a do tego naprawdę dobrze rozpisaną historią o wojnie od ludzkiej strony. Dużo osób może narzekać, że gra jest kiepskim RTS-em, i prawdopodobnie tak jest, bo do poziomu wielkich z tego gatunku trochę brakuje. Mimo wszystko gra to nadal przyjemne doświadczenie dla osób mniej zaznajomionych z RTS-ami. Iron Harvest jest więc świetną gra, ale jedynie porządnym przedstawiciel Real Time Strategy. Jeśli zaś chodzi do Complete Edition, to poprawia ono w dużym stopniu odbiór gry, dodając nową zawartość i naprawiając stare bolączki. Nic, tylko grać.