Pokemon Brilliant Diamond – recenzja gry. Nawet Pokemony doczekały się remake’u

Rok 2021 okazał się niezwykle udanym okresem dla Nintendo Switch. Przez  dwanaście miesięcy mogliśmy ograć przynajmniej kilka świetnych tytułów na konsolkę od Wielkiego N. Wystarczy wspomnieć o Super Mario 3D World + Bowser’s Fury, Monster Hunter Rise czy Metroid Dread. Na koniec został jeszcze tylko remake Pokemonów z 2006 roku. Czy warto wrócić do regionu Sinnoh z grami Pokemon Brilliant Diamond and Shining Pearl?

Formuła Pokemonów jest wszystkim doskonale znana, a na coś więcej, czyli oczekiwaną rewolucję, musimy poczekać do przyszłego roku. Pod koniec stycznia 2022 roku ma bowiem ukazać się gra Pokemon Legends: Arceus. Twórcy obiecują tu między innymi bardziej otwarty świat oraz zmianę podejścia do łapania kolejnych pokemonów. Produkcja będzie się rozgrywać w regionie Sinnoh, czyli dokładnie tak samo jak omawiane przeze mnie Pokemon Brilliant Diamond and Shining Pearl. Wydarzenia mają jedna przedstawiać świat z wcześniejszego okresu, kiedy to szkolenie kieszonkowych potworków nie był jeszcze tak popularne, a liga pokemon nie istniała. Brzmi to interesująco. Jednak więcej o ty za trochę ponad miesiąc, a teraz wróćmy do remaku gry sprzed 15 lat.

Zobacz również: Inscryption – Recenzja gry. Geniusz gatunkowej żonglerki

Pokemon Brilliant Diamond (bo taką wersję ogrywałem) nie doczekało się większych zmian względem oryginał, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko historię. Tak samo jak w 2006 roku w Pokemon Diamond, tak samo w remaku trafiamy do regionu Sinnoh i dostajemy zadanie zapełnienie Pokedeksu. 15 lat temu w regionie tym pierwszy raz spotykaliśmy pokemony z czwartej generacji. Starterami do wyboru są więc tu Chimchar, Piplup oraz Turtwig. Historia, jak we wszystkich innych grach z serii Pokemon, jest bardzo prosto i ma na celu tylko popchnąć nas do dalszej eksploracji i zbierania kolejnych stworków. Pokonujemy więc liderów Sali, zbieramy odznaki i w końcu walczymy o miano mistrza ligi. Gdzieś pomiędzy kolejnymi starciami odwiedzamy nowe miasteczka i spotykamy miedzy innymi usiłujących przeszkodzić nam Team Galactic. Nic nowego, ale niczego nowego się nie spodziewałem.

 

Z wprowadzonych w Brilliant Diamond zmianach trzeba wspomnieć przede wszystkim o podziemiach, nazywanych w grze Grand Underground. Możemy tu trafić po osiągnieciu pewnego progresu w fabule, a znajdziemy tam całkiem sporo rzadkich i silnych pokemonów. Co ciekawe, w tym miejscu dzikie stworki są widoczne, więc nie musimy liczyć na łut szczęścia, łażąc w trawie – takie ułatwienie było już na przykład Sword and Shield, ale w Brilliant Diamond podczas zwyczajnej eksploracji zachowano rozwiązanie z oryginału. Osobiście wolę to nowe podejście, bo dzięki temu możemy zwyczajnie szybciej upolować szukanego pokemona. Rozumiem, że chciano tu może zachować ducha oryginału, ale w takim razie mamy tu pewną niekonsekwencję Jeśli chciano wiernie trzymać się oryginału, trzeba było zrezygnować z tego pomysłu również w podziemiach, a tego nie zrobiono. Na duży plus twórcy zasługują jednak za pozbycie się upierdliwego systemy umiejętności pokemonów (Hidden Moves), które umożliwiały nam pokonanie terenowych przeszkód. Tym razem nie musimy wyposażać w nią pokemona i marnować slotu, ale zwyczajnie możemy użyć umiejętności podczas interakcji z otoczeniem – przywołujemy w ten sposób pokemona, który usuwa przeszkodę.

Zobacz również: Iron Harvest Complete Edition – recenzja gry. Na Polanina mocnego ni ma

Znacznie więcej zmieniło się w kwestii oprawy graficznej – co jest oczywiste, w końcu Pokemon Diamond ukazało się jeszcze na Nintendo DS, czyli dość leciwej konsolce przenośnej. Największą kontrowersje wśród fanów zbudził pomysł na zachowanie chibi postaci (niskich z dużymi głowami) z oryginału. Mnie to, przyznam, zaskoczyło podczas pierwszego kontaktu z grą, bo zwyczajnie nie śledziłem za bardzo informacji na temat tej produkcji. I było to zaskoczenie pozytywne, bo na przykład scenki z bohaterami mają swój urok. Daje to też uczucie obcowania z klasyczną odsłoną serii, ale z lepszej, kolorowej oprawie. Ja zostałem kupiony. Niestety i tu mamy do czynienia z brakiem konsekwencji w projekcie. Chibi postacie występują bowiem podczas eksploracji i dialogów, ale gdy przechodzimy do walki, obserwujemy już bohaterów w standardowych proporcjach ciała. Wygląda to, niestety, jak gdyby twórcom nie chciało się przerabiać stylu po przeniesieniu mechanik prosto z nowszych osłon (to samo ze wspomnianymi już podziemiami).

Nie zmienia to jednak faktu, że gra wygląda super zarówno podczas eksploracji, jak i podczas walki. W trybie bitewnym dostaliśmy nawet pewne usprawnienia wizualne względem Pokemon Sword and Shield. Mam tu na myśli między innymi refleksy świetlne przy niektórych atakach. Podczas zwiedzania regionu Shinnoh natrafimy też na wiele ładnych miejscówek, które zwyczajnie chce się eksplorować do ostatniego skrawka trawy. Co też ważne, gra działa bardzo sprawnie na Switchu, co nie do końca wyszło w Sword and Shield.

Zobacz również: Pokemon Unite – recenzja. Kup je wszystkie!

W pokemonach najważniejsze jest jednak oczywiście łapanie nowych stworków oraz walki, walki i jeszcze raz walki. I ten element jest niezwykle przyjemny przez dłuższy czas gry. Niestety, gra rozpisana na około 30 godzin, już po około 10 staje się banalnie prosta i praktycznie przechodzi się sama. To przypadłość wielu odsłon serii, ale ta jest chyba najłatwiejszą ze wszystkich ogrywanych przeze mnie części. Nasze stworki szybko zbierają doświadczenie, a to za sprawą dzielenia doświadczenia na wszystkie sześć pokemonów w drużynie – nawet jeśli któreś nie brały udziału w walce, dostają punkty. Szybko więc jesteśmy w posiadaniu dość silnej ekipy. Co więcej, we wspomnianych podziemiach bez większego wysiłku możemy złapać naprawdę przydatne pokemony, co jeszcze mocniej ułatwia zabawę. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o na przykład wybór poziomu trudności.

Pokemon Brilliant Diamond to ładny remake, ale też remake niekonsekwentny w swoich rozwiązaniach. Twórcy stanęli w rozkroku miedzy oryginałem a nowym mechanikami z ostatnich odsłon i nie potrafili zdecydować się na jedno. Raz więc mamy chibi postacie, a chwilę potem już klasyczne w walkach, podczas zwiedzania świata nie widzimy dzikich pokemonów, a w podziemiach już tak. Do tego dochodzi chyba najniższy poziom trudności ze wszystkich odsłon z serii. Nadal oczywiście jest to bardzo przyjemna gra, przy której czas ucieka błyskawicznie, ale też dałoby się ten czas spędzić jeszcze przyjemniej. No cóż, czekam na Pokemon Legends: Arceus.

Plusy

  • Wygląda naprawdę ładnie, a chibi postacie można polubić
  • Trochę usprawnień gameplayowych
  • To nadal bardzo przyjemne Pokemony wciągające na długie godziny

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Poziom trudności dramatycznie niski
  • Niekonsekwencje w rozwiązaniach
Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Piotr Płażewski

Tak czytam o poziomie trudności i zastanawiam się czy miałem aż tak słaby team, że wspomnienie walki z elitarną czwórką wywołuje u mnie strach. XD
Bo fakt, główna gra była prosta, ale liga… Liga jest dla mnie jak Vietnam.

Krzysztof Wdowik

Po prostu nie przeszedł całej gry