Od premiery drugiego sezonu netfliksowskiego Wiedźmina minął już ponad miesiąc. W tym czasie Internet dał upust swojemu niezadowoleniu w kwestii obranego przez showrunnerkę kierunku, nie brakło jednak też głosów aprobaty. Jak więc wypada serialowy pogromca potworów i skąd ta cała internetowa wrzawa?
Chciałbym się najpierw wytłumaczyć z obecnej w tytule tego tekstu tezy – bo rzeczywiście, uważam, że coś poszło nie tak. Nawet całkiem sporo rzeczy. Wiedźmin od Netflixa nie jest dobrym Wiedźminem, jest także rozczarowującym serialem poza kontekstem materiału źródłowego.
https://www.youtube.com/watch?v=TJFVV2L8GKs
Oczywiście nikomu nie odbieram prawa do cieszenia się z seansu, bardzo dobrze, że jest sporo widzów, którzy aprobują drogę obraną przez Lauren Hissrich (showrunnerkę serialu). To buduje pole do rozmów, a jak wiemy, warto rozmawiać.
Zanim zacznę argumentować swoją tezę z tytułu, chciałbym najpierw wyjaśnić, na czym, moim zdaniem, polega fenomen prozy Sapkowskiego, bo będzie miało to kluczowe znaczenie w mojej ofensywie przeciwko serialowej adaptacji.
Zobacz również: The Rock potwierdził prace nad tajemniczą ekranizacją gry wideo
Nikomu chyba nie trzeba wspominać, z jakim statusem musi borykać się literatura fantasy – szczególnie w Polsce. Nurt ten jest od zawsze kojarzony raczej z niepoważnymi zabawami dla dzieci i nastolatków, którzy zamiast zachwycać się wirtuozerią słowną Tomasza Manna, wolą śledzić palcem po mapie wędrówkę Froda Bagginsa. Jeśli kogoś interesuje tego typu problematyka, odsyłam do filmu Krzysztofa M. Maja pt. „Czemu poloniści tępią fantastykę?”
Opowiadania oraz powieści o Geralcie nigdy nie spotkały się z odmienną opinią czytelniczego mainstreamu. To zdaniem większości wciąż było machanie mieczykiem i jakieś tam zmory czy inne baboki. Nikogo więc spoza grona entuzjastów literatury fantasy (skupionych wówczas wokół czasopisma „Fantastyka”) nie interesowało jedno z najciekawszych zjawisk w polskiej literaturze końca XX wieku.
Opowiadania wiedźminskie są bowiem czymś znacznie wykraczającym poza standardy fantastyki. W drugiej połowie lat 80., kiedy to Sapkowski zaczął nad nimi pracować, fantasy w Polsce było skrajną niszą. To natomiast, co polskiemu czytelnikowi było dostępne, nie wykraczało zbytnio poza ogólnie przyjęty schemat. Podejście Sapkowskiego było zgoła inne.
Zamiast tworzyć historię o odwiecznym starciu dobra ze złem, autor Ostatniego życzenia zaproponował swoim czytelnikom coś na kształt pastiszu. Celowo nie chcę użyć tutaj słowa „parodia”, bo chociaż zdarzało mi się wręcz wybuchać śmiechem przy lekturze książek o wiedźminie, to nie humor jest ich podstawowym założeniem.
Zobacz również: Wiedźmin, sezon 2 – recenzja. Fani sagi się spłakali
Sapkowski bawi się w mocną dekonstrukcję baśni i tropów kulturowych znanych w całym zachodnim świecie. Mamy tu więc historię Pięknej i Bestii (Ziarno prawdy), w której Piękna okazuje się mieć dłuższe kły od kudłatego potwora. Jest też przewrotna historia o człowieku zakochanym w syrenie (Trochę poświęcenia), która zgrabnie obiera z warstw baśń o Małej Syrence. Mamy również historię o księżniczce i zamkniętej wieży (Mniejsze zło), z tym że w wieży zamknięty jest zły czarodziej, a nie księżniczka…
Autora Żmii nie interesuje więc tworzenie standardowego świata zdominowanego przez pradawne zło. Nie zamierza snuć epickich opowieści o wielkich bitwach i jeszcze większych bohaterach. Właśnie dlatego błędem jest twierdzenie, że seria książek o Geralcie jest reprezentantem nurtu tzw. dark fantasy, z czym spotykam się dość często. W ogóle kwestie przynależności gatunkowych tych książek są dość problematyczne, ale to temat na inny tekst.
Chociaż mało dark w tym fantasy to nie znaczy, że wątków mroczniejszych nie ma wcale. Powiedziałbym jednak, że Sapkowskiego od nastroju niepokoju i zagrożenia (znanego nam chociażby z opowiadań Lovecrafta) interesują bardziej rozterki moralne. Etyczne niuanse znoszące zasadność postrzegania rzeczywistości w kategorii dobra i zła. Sapkowski wprowadza nas w świat szarej strefy, gdzie wybór między mniejszym a większym złem nie prowadzi do większego lub mniejszego dobra.
Filozofia moralności mocno piętnuje także głównego bohatera. Z jednej strony zimnego mutanta nauczonego sięgania po broń przed zadaniem pytania, z drugiej zaś – zagubionego samotnika o emocjonalności ostrzejszej niż jego miecze. I chociaż kolejna warstwa rozterek na temat wiedźminskiego „winien” i „ma” staje się już pod koniec ostatniego tomu męcząca, to przez większą część narracji trzyma w napięciu.
Zobacz również: Crysis 4 zapowiedziane!
W ogóle opowiadania i powieści o wiedźminie błyszczą najjaśniej, kiedy bohaterowie siedzą i gadają. Nie odbieram Sapkowskiemu talentu do pisania scen batalistycznych, pojedynków czy wartkich akcji, bo i tam wypada w najgorszym wypadku nieźle. Widać jednak, że ojciec wiedźmina ma większą frajdę z tkania politycznych intryg, snucia refleksji nad redańską ekonomią czy filozoficznych dywagacji na temat anachronizmu…
… Czego Lauren Hissrich zdaje się nie zrozumieć. Ale ponieważ w załodze tego statku znajduje się również Tomasz Bagiński, to wierzę, że rozmów o tonie serialu było wiele. Poza tym Sapkowski wielokrotnie wypowiadał się o decyzjach podejmowanych przez produkcję w samych superlatywach, twierdząc, jakoby na planie unosił się duch wiedźmina (wiecie, prawdziwego, a nie tego podrabiańca z gier, którego Sapkowski nie poważa). Jest więc jeszcze gorzej. Showrunnerka rozumie ducha marki, wie, z czego wynika jej fenomen, ale nie chce tego eksplorować. Jestem przekonany, że Hissrich nie jest zainteresowana samą materią źródłową.
Darujcie cynizm, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bardziej od zrobienia dobrej, angażującej i zgodnej z atmosferą książek historii Netflixa interesowało przechwycenie „sierot” po Grze o Tron. Pierwszy sezon Wiedźmina pojawił się akurat w roku, w którym skończyła się serialowa Pieśń Lodu i Ognia. Nie wierzę w takie przypadki, tym bardziej że rozmawiamy o przemyśle filmowym, gdzie akurat data premiery jest wykalkulowana co do minuty.
W efekcie dostaliśmy serial, który ani nie jest zainteresowany zadawaniem pytań o granice dobra i zła, ani opowiedzeniem zwartej historii, ani przekroczeniem dotychczasowych standardów w realizowaniu wysokobudżetowych produkcji fantasy.
Zobacz również: Wiedźmin 3: Dziki Gon nadchodzi na PlayStation5 i Xbox Series!
Wiedźmin w pierwszym sezonie mocno cierpi na problemy ze spójnością fabuły i jej tempem przez całkowicie niezrozumiałą dla mnie decyzję o opowiadaniu wątków trzech postaci jednocześnie. Problem również objawia się w tym, że producenci zdecydowali się sięgnąć po elementy jedynie zasygnalizowane w materiale źródłowym. I tak Yennefer poznajemy nie przy okazji draki z dżinem, a jeszcze w okresie „przedmagicznym”. A dlaczego jest to problem? Bo tam, gdzie scenarzyści nie mogą odnosić się do książek, gonią w piętkę.
Mocno widać dysproporcję w jakości wątków i dialogów pisanych specjalnie na potrzeby serialu, a tych zapożyczonych z książek. Żeby było jeszcze gorzej, rozmowy znane z prozy Sapkowskiego są w serialu mocno okrojone, ograniczone do krótkiej wymiany zdań. Można byłoby tego uniknąć, gdyby nie ta trójwarstwowa narracja.
Sądziłem, że jeśli drugi sezon postawi na tradycyjną formułę opowiadania historii, to będzie lepiej. Niestety nie jest, ponieważ w tym przypadku znowu mamy do czynienia z mocnym odstępstwem od jakości, do której przyzwyczaił nas Sapkowski.
Okej, pora chyba zająć się słoniem w pomieszczeniu. Czy problemem serialu Wiedźmin są treściowe odstępstwa od materiału źródłowego? Otóż, moim zdaniem, nie. Sapkowski sam stwierdził, że nie ma problemu z wykorzystywaniem wizerunku stworzonych przez siebie postaci z pełną dowolnością. Zresztą, autor to tylko autor i nigdy nie ma on za wiele do gadania w kwestii tego, jak kultura przetworzy jego dzieło.
Zobacz również: Disney+ w końcu z datą startu w Polsce
Co więcej, cieszę się, że serialowy Wiedźmin różni się od pierwowzoru. Wychodzę z założenia, że adaptacja zawsze jest interpretacją, a więc powinna wnosić coś swojego, zaproponować odczytanie materiału źródłowego w założony przez siebie sposób. Dlatego nie mam problemu z kolorem skóry postaci, nie mam problemu ze zmianami względem opowiadań czy sagi.
Problem natomiast jest taki, że zmiany, które zdecydowali się wprowadzić twórcy, mocno rozstrajają fabułę, powodują silne niekonsekwencje w zachowaniu bohaterów i skrajnie spłycają wątki nawiązujące do książkowego oryginału. Historie ze strzygą czy Renfri nie mają zupełnie sensu w serialu, są wręcz do bólu banalne. To nie jest więc interpretacja czy reinterpretacja. To trywializacja.
I wydaje mi się, że takie uproszczenie nie ma za bardzo podstaw. Bo to nie jest tak, że Wiedźmin od Netflixa jest „jakiś” i potrzebuje tych trywializacji do osiągania własnych celów. Jest absolutnie żaden. To ani nie jest dobra adaptacja, ani nie jest to ciekawe poszerzenie uniwersum, nie ma tam też nic świeżego, nic nowatorskiego. Ot, zwykłe sobie serialowe fantasy, na które nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie stała za tym solidna marka. Kazus całkowicie odmienny od historii z grami CD Projektu. Tam to doskonała mechanika oraz fabuła spowodowały, że nieznana za oceanem seria książek nagle stała się światowym fenomenem.
Wiedźmin od Netflixa nie ma też aspiracji do dekonstrukcji kultury czy popkultury. Nie podejmuje gry w konwencje, nie zdobywa się na żadne komentarze. A przecież mógłby. Można byłoby mrugnąć okiem poprzez nawiązanie o Gry o tron czy inne popularne produkcje fantasy. A sądzę, że to integralna cecha historii o wiedźminie, co słusznie wywnioskowali developerzy gier. Ci jednak, zamiast podejmować dyskusję z zachodnimi tropami kulturowymi, zdecydowali się na sięgnięcie do polskiej tradycji literackiej – zapewne dla bezpieczeństwa.
Zobacz również: Gry podobne do Wiedźmina
I tak w pierwszej grze mamy cały akt będący interesującym przetworzeniem Balladyny Słowackiego. Dziki gon z kolei chętnie czerpie z Dziadów Mickiewicza czy legendy o Panu Twardowskim. I nikt mi nie wmówi, że serialowy wątek z Baba Jagą jest jakimkolwiek przetworzeniem mitu czy solidną dekonstrukcją słowiańskiego bestiariusza.
Mógłbym lecieć dalej. Pisać o tym, że rozwój postaci jest żaden, że siła przeznaczenia w serialu jest całkowicie pozbawiona sensu, a zdecydowana większość dialogów to smutna karykatura błyskotliwych, zabawnych i wysmakowanych potyczek słownych z książek.
Tylko że nie chodzi mi o to, żeby wskazać przeciętny serial palcem i wykpiwać jego przeciętność, bo to żadna sztuka. Jeszcze na długo przed premierą pierwszego sezonu mocno wierzyłem w tę produkcję. Serio. Pamiętam fancastingi, w których przodował Mads Mikkelsen i ekscytację niewyraźnymi zdjęciami z planu. Wierzyłem, chociaż wszyscy moi znajomi skreślili ten serial, mówiąc, że przecież to Netflix, czyli „to biedniejsze HBO”.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po obejrzeniu pierwszego sezonu mi było po prostu przykro, że Wiedźmina można podsumować memem „Czy możemy obejrzeć Grę o tron? Mamy Grę o tron w domu”, a znajomi się zachwycali. Byłem smutny, bo, powtórzę, nikogo tu nie interesował rdzeń historii o Geralcie. Nikogo nie interesowała siła pisania Sapkowskiego. No, może z wyjątkiem Cavila. Aktor ponoć w czasie zdjęć do drugiego sezonu musiał walczyć o to, aby móc powiedzieć kilka zdań z książki.
Zobacz również: Najlepsze filmy lat 70-tych
Zgodność czy niezgodność z materiałem źródłowym to dzisiaj zarzewie wielu konfliktów w Internecie. Kolor skóry aktorów, ich płeć, pochodzenie czy podejmowanie tematów zakotwiczonych w bieżącym życiu społecznym często odwraca uwagę od prawdziwego kłopotu, z jakim borykają się dzisiaj, ekranizacje oraz, jak to się ładnie mówi, przekłady intersemiotyczne. Ich problemem najczęściej jest jednak coś innego – brak tożsamości oraz niesłuszna intencja powstania.
Wiedźmin solidnie pokazuje, że nieznoszący próżni rynek jest w stanie zajechać nawet pozornie nieśmiertelną markę. A w tym przypadku naprawdę mowa o marce-gigant. I to przecież nie jest tak, że nie da się dobrze wykorzystać książkowych przygód wiedźmina. Lata temu zrobili to ludzie odpowiedzialni za scenariusz pierwszej gry, gdzie również były odstępstwa od oryginału. Było też jednak serce do prozy Sapkowskiego, pomysł i absolutnie drugorzędne tratowanie kwestii finansowych. Czego w serialu próżno szukać.