Kino polskie – czy ludzie młodzi znają to, co rodzime?

Początkowo, odkrywając kinematograficzne meandry, omijałem kino polskie z daleka. I trudno się temu dziwić. Stygmat głupich, odtwórczych i mało atrakcyjnych produkcji przylgnął już niemal na dobre do rodzimych filmów. Na szczęście osobiście wyszedłem ze strefy komfortu, odkrywając, co tak naprawdę nasz kraj ma do zaoferowania. Tym bardziej ciekawiło mnie, ile osób wiekowo mi podobnych dalej siedzi w tej bezpiecznej bańce?

Początkowo rozsądek kazał mi sądzić, że moje pokolenie niewiele wie o historii filmu polskiego, jak i o jego obecnym stanie. Zawdzięczać to można dość biednej edukacji w zakresie kultury, dominacji kina zagranicznego oraz promocji dość niewdzięcznych produkcji, na czele z komediami romantycznymi. Nikogo jednak nie powinno to dziwić. Póki takie filmy mają publikę, a ich twórcy mają za co jeść, w dziedzinie tej nic się nie zmieni. Kino polskie to bogactwo, którym winniśmy się szczycić, a w rezultacie głośniej mówi się o nowym taśmowym tworze Patryka Vegi, niż kandydacie do Oscara.

Zobacz również: Wiedźmin od Netflixa – co poszło nie tak?

kino polskie/vega
Fot. Materiały Prasowe/Kobiety Mafii

I taki stan rzeczy doprowadzał mnie do białej gorączki. Jak już jednak wspomniałem, aktorzy, scenarzyści, reżyserzy, jak i każda inna osoba pracująca w przemyśle rozrywkowym musi z czegoś żyć i co do garnka włożyć. Trudno jest o całkowite oddanie się sztuce. Jest to wręcz niemożliwe. Nie można więc krytykować każdego, za branie udziału w tego typu filmach. Nie znaczy to, że powinniśmy bezczynnie patrzeć na stan, w jakim takowe produkcje do nas trafiają. Mamy prawo wymagać. Ale należy pamiętać, że ilekroć widzimy znaną twarz na wielkim plakacie, to najpewniej zarabia, by móc na kolejne miesiące oddać się pracy w teatrze, albo przy mniejszych produkcjach.

Jednocześnie zauważyłem, iż największymi przeciwnikami polskiego kina są ludzie młodzi. To oni dominują w Internecie jeśli chodzi o nieprzychylne komentarze w stronę rodzimych produkcji. Tym samym zadawałem sobie pytanie, jak dużą wiedzę posiadają te osoby? Czy znają polskie filmy tylko przez pryzmat Karolaka, czy też ich pojęcie wybiega szerzej? Nie chcę tu też być osobą, która jest przeciwnikiem wolności słowa. Nie trzeba bowiem być piekarzem, by ocenić smak chleba. Ale gdy oceniamy pewien ogół, warto posiadać choć odrobinę wiedzy na temat różnych jego aspektów.

Zobacz również: Najlepsze filmy lat 70-tych

kino polskie
Fot. Kadr z filmu Bogowie

W celu minimalnego rozeznania przeprowadziłem krótką ankietę wśród studentów mojego roku, jak i moich znajomych oraz innych grup, gdzie zdecydowaną większość stanowią ludzie młodzi. Jej rezultaty w wielu aspektach mnie zaskoczyły. Z racji, że próba była bardzo mała, dokonam celowej generalizacji tam, gdzie uznałem, że nie wpłynie to na końcowe wnioski.

Największa ilość ankietowanych ogląda kino polskie sporadycznie (44%). I nie ma w tym nic złego. Taki wynik potwierdził moje domysły, że gdy już dochodzi do świadomej decyzji obejrzenia filmu, są to produkcje kultowe, bądź ciekawe, czysto rozrywkowe. Na drugim miejscu (24%) uplasowała się opcja, zakładająca sympatię do rodzimej kinematografii. Tak duży odsetek mnie wręcz zaskoczył. Razem daje to aż 68% osób, mających styczność z takimi filmami. I taka informacja napawa mnie nadzieją. Oznacza to bowiem, że dość duża większość osób oceniając stan obecnego rynku kinowego w Polsce, ma podłoże, by szczerze sytuację ocenić. 12% ankietowanych unika naszych filmów, natomiast 20% nie umiała się ustosunkować.

Co do dwóch ostatnich opcji – ciężko cokolwiek z nich wywnioskować. Te 20% być może znają rodzime filmy, a być może nie. Tak samo te 12% unikających jak ognia polskiej kinematografii jest problematyczne. Być może osoby te kiedyś coś obejrzały i postanowiły więcej nie popełniać tego błędu. A może nie obcowały z tymi obrazami w życiu. Co jednak pokazuje dalsza część wyników ankiety, ludzie młodzi nie są bez wiedzy.

Zobacz również: Kącik Mistrza Grozy #2 – Najlepsze opowiadania Stephena Kinga

kino polskie
Fot. Kadr z filmu Najmro. Kocha, kradnie, szanuje

Następne pytanie w ankiecie dotyczyło uargumentowania stanowiska. Chciałem wiedzieć, co popycha osoby młode do oglądania polskich filmów, a jeszcze bardziej, co niektórych odpycha. I tu potwierdzają się moje domysły. Nawet mimo sympatii do kina polskiego, większość ankietowanych to widzowie niedzielni. Oglądają to, co ich najbardziej interesuje, co przykuje ich oko, a tu wracamy do największego problemu rodzimej kinematografii, czyli marketingu. W dodatku lepiej ocenia się dawne produkcje niż te, które trafiają do nas obecnie. Duża krytyka związana jest z obecnym stanem polskiej kinematografii, podkreślając, że nie było tak zawsze. Mały odsetek jedynie wrzuca wszystko do jednego worka.

Filmy festiwalowe, niezależne, bądź po prostu mało typowe giną przy ogromie komedii romantycznych i „veganizmów” w mediach. O tych pierwszych słyszy się sporadycznie w radiu, Internecie (gdy uda im się coś wygrać) bądź w większości przypadków, gdy samemu postanowimy coś znaleźć. A nie jest to przecież żadnym obowiązkiem. Nie każdemu musi się chcieć szukać na własną rękę.

Nie przeznacza się obecnie tak dużej ilości pieniędzy na marketing różnorodnych produkcji, niż być powinno. Pomaga w tym między innymi umieszczanie takowych na Netflixie. Jeżeli lubimy takie kino, algorytm sam nam je podsunie. Co nie zmienia faktu, że sytuacja ta musi ulec zmianie. Chcemy zmienić myślenie o kinie polskim? Promujmy dobre filmy. Pokazujmy je w szkołach, pokazujmy je na reklamach w kinie.

Zobacz również: Muzeum Dusz Czyśćcowych — recenzja książki. Polska literatura grozy 20-lecia międzywojennego

Fot. Kadr z filmu Boże Ciało

Kolejne pytania w ankiecie miały za zadanie obeznanie się w znajomości kina polskiego. Przecie w szkołach istnieje przedmiot „wiedza o kulturze”. Na lekcjach polskiego czasem puszcza się klasyczne produkcje. Prawda?

I tutaj również byłem pozytywnie zaskoczony. Jak znajomość takich nazwisk reżyserów jak Wajda, Polański, czy Vega niespecjalnie mnie zaskoczyła, tak niektórzy potrafili wskazać, że kojarzą Agnieszkę Holland, Małgorzatę Szumowską, czy Wojciecha Smarzowskiego. Pozostałe nazwiska były mniej rozpoznawalne, co specjalnie mnie nie dziwi…

Ale. Jak mało osób kojarzy Krzysztofa Kieślowskiego, który przecież był przecież nominowany do Oscara za Trzy kolory. Czerwony. I to jednocześnie za reżyserię i scenariusz oryginalny. Zaskakująco mało miał też Jerzy Hoffman. Przecież odpowiada on za ekranizację trylogii sienkiewiczowskiej. Reżyserów w naszej historii było od groma. Tak samo ludzi z naszego kraju nominowanych do Oscara, czy tworzących doceniane filmy. Jednak zauważalne są pewne braki. A te powinny być korygowane na podstawowym etapie edukacji. I nie mówię już tu nawet o kinie polskim, ale w ogóle. Świat, jak i kultura idzie do przodu. A nasze szkoły dalej uczą o tym jednym Mickiewiczu, tym biednym Prusie. I jakkolwiek bym nie uważał, że to wiedza ważna, tak zapomina się o tym, co jest teraz.


DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU ZNAJDUJE SIĘ NA STRONIE DRUGIEJ:


Strony: 1 2

Adrian Hirsch

Miłośnik sztuki i popkultury w jednym. Najpierw ponarzeka na obecny stan Gwiezdnych Wojen, by następnie pokontemplować nad pisaną przez siebie postacią. Pozytywnie nastawiony do świata, choć nie brak mu skłonności do ironizowania rzeczywistości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
jogurt

Problem polskiego kina polega na tym, że wychowało sobie specyficzną grupę odbiorców – mało wymagających wielbicieli konserwatywnych historii – dramatów, filmów historycznych, biografii, ekranizacji lektur, kryminałów i komedii, ale nie chodzi tu o same (ciągle powtarzające się) gatunki, a o pomysły, które są ostrożne, banalne, uśrednione i bezpieczne. To daje pewność, że przynajmniej te kilkaset tysięcy widzów, przyzwyczajonych do mdłej, polskiej twórczości wybierze się do kina na to, co znają i do czego się przyzwyczaili. W polskim kinie nie ma odwagi, hooka, high conceptu, który przyciągnie do filmu bardziej wyrobionego widza, bo polscy producenci się tym widzem nie interesują ze względu na obawę przed ryzykiem, utratą pieniędzy i pozycji. Natomiast kiedy już porwą się na coś niezwykłego, przynajmniej gatunkowo (horror), to – nie mając obycia w tzw. kinie mainstreamowym – sprowadzają to do kolejnego, bezpiecznego, banalnego pomysłu, przemielonego do bólu przez Hollywood w trakcie ostatnich 30 lat. W końcu trafiają z tym filmem na tę samą publiczność, którą sami sobie wychowali, niechętną do jakichkolwiek eksperymentów, ryzykując frekwencyjną porażkę i próbując z trudem przekonać do siebie nowe, młode pokolenie, które już dawno skreśliło polskie kino – zwyczajnie nudne i słabo wyreżyserowane, choć o coraz bardziej przyzwoitej jakości od strony produkcyjnej i z dobrymi aktorami, którzy muszą firmować sobą tę bylejakość zachowawczych producentów i reżyserów, którym wydaje się, że mają dobre pomysły i są dobrymi scenarzystami.