Uncharted – recenzja filmu. Można stworzyć dobry film na podstawie gry? No można!

Ależ mi się ten Uncharted podobał!

Jak zazwyczaj nie oglądam zwiastunów, tak przy ekranizacji przygód Nathana Drake’a zrobiłem wyjątek. No bo jak to, film na podstawie jednej z moich ulubionych gier na PlayStation i ja mam nie oglądać? JA MAM NIE OGLĄDAĆ? A jak już obejrzałem, to wiedziałem, że Sony tego nie spierdzieli. Mówiono, że Tom Holland za młody, że Wahlberg nie wygląda jak Sully, a w ogóle to ostatnie dobre przeniesienie gry na film miało miejsce w 1355 roku. No, to ja wam mówię, że Uncharted jest zajebiste, mimo wszelkich przeszkód, które stawały na drodze temu filmowi.

Zobacz również: Najlepsze gry na PlayStation 3

Zacznijmy od tego, że przeniesienie Uncharted na duży ekran to nie jest świeża sprawa, bo powstanie ekranizacji tej gry ogłoszono w… 2008 roku, niedługo po premierze Fortuny Drake’a na konsole PlayStation 3. Od tamtego czasu przez projekt przewinęło się sześciu reżyserów, nim stanowisko to objął Ruben Fleischer (Venom, Zombieland). Do roli protagonisty filmu przymierzano natomiast Nathana Filliona i nikogo innego, jak Marka Wahlberga. Ten pierwszy koniec końców nie dostał swej szansy na dużym ekranie, ale dostał ją w świetnej krótkometrażówce, którą możecie obejrzeć tutaj. Jeszcze do niej wrócimy w dalej części tekstu. Wahlberg natomiast tak długo czekał na rozpoczęcie zdjęć, że się zestarzał i skończył jako Sully, a Nathanem została najbardziej w ostatnim czasie dochodowa gwiazda – Spider-Man.

Kolejna ważna, potencjalna przeszkoda – film na podstawie gry. Nie jest to temat łatwy do ugryzienia, co pokazały nam liczne, liczne, cholernie liczne przypadki z przeszłości oraz Uwe Boll. Bo co masz zrobić? Produkcję wierną oryginałowi? Czy wziąć tylko koncept i zrobić z tego własną, odrealnioną bajkę? Język gry jest tak bardzo specyficzny i mimo wszystko różny od języka filmowego, że wielu reżyserów mocno się przejechało na swoich wizjach, a niektórzy – mimo najszczerszych chęci – i tak dostali mocno po dupie. Tak było w przypadku Warcrafta Duncana Jonesa (syna Davida Bowiego, swoją drogą) i jestem w stanie wyobrazić sobie, że historia może się potoczyć podobnie dla Fleischera.

Zobacz również: Uncharted: Legacy of Thieves – recenzja gry. Jeden z najgorszych remasterów

Bo Uncharted robi to, co moim zdaniem jest niezbędne w przypadku ekranizacji gry. Idzie na ustępstwa, próbuje zaoferować coś pomiędzy, nie gwałcąc oryginału (Leon Kennedy Hindusem, Chryste Panie…), ale nie oferując też fabuły kropka w kropkę z czterech części hitu PlayStation. Tak, filmowe przygody Nathana Drake’a (jak i sam Drake) są inne, niż oryginał. Stanowią one swoiste origin story, opowiadają, jak został poszukiwaczem skarbów. I choć ciężko wymazać z głowy skojarzenie Hollanda z jego rolą w MCU, czuć w nim przebłyski Nathana Drake’a, którego znamy i kochamy. Nie jest on idealnym wyborem, ale musimy też wziąć pod uwagę, że tak jak historia w filmie jest trochę inna niż w grze, tak i trochę inna jest wizja tego bohatera. I jestem w stanie wyobrazić sobie fanów, którym to może nie pasować.

I tu wracamy do krótkometrażówki z Nathanem Fillionem. Przyznam się wam szczerze, że obejrzałem ją w trakcie pisania tej recenzji i moja miłość do nowego Uncharted stanęła pod lekkim znakiem zapytania. Bo Fillion – z czym zgodzi się chyba każdy – wypada znakomicie jako Drake. Oglądając tę krótkometrażówkę czuje się, jakby ktoś żywcem przeniósł Uncharted z konsoli na film. Ale potem pomyślałem – to tylko krótki metraż. I jestem niemal przekonany, że twórcy tej krótkometrażówki, choćby nie wiem ile serducha mieli, przy całej mojej sympatii do niej – nie rozciągnęliby tej formuły na udany, 120 minutowy film.

Zobacz również: Śmierć na Nilu – recenzja filmu. Czy w malowniczej ekranizacji czuć ducha Christie?

I mimo modyfikacji względem oryginału, widać, że twórcy filmowej ekranizacji Uncharted również pałają miłością do oryginału, ale nie tylko. Film Fleischera przypomina mi stare, dobre kino przygodowe, czerpiące a to z Indiany Jonesa, a to z Piratów z Karaibów czy ze Skarbu Narodu. Oczywiście, nie jest tak dobre jak wyżej wspomniane filmy i cierpi na kilka scenariuszowych bolączek (wciąż w akceptowalnej granicy umowności) – niemniej widać w tym jakiegoś ducha. A sceny akcji – jak Boga kocham, jeśli wydaje się wam, że te w grze były nierealistyczne, to te tutaj przebiją wasze najśmielsze oczekiwania. I uważam, że jest to cudowne!

Ja wizję Uncharted Fleischera absolutnie kupuję. Na seansie bawiłem się świetnie, często ciesząc się jak małe dziecko. Holland jako młody Drake daje rade, Wahlberga jak nigdy nie lubiłem, tak tutaj bardzo mi podszedł, jest akcja, jest przygoda, humor i podkładka pod następny film. Trzymam kciuki za finansowy sukces (na co się zresztą zapowiada), czekam na sequel, a tymczasem zabieram się za ponowne ogrywanie Drake’s Fortune. Miałem pisać reckę Psa, ale, kurde – po tym filmie, ja po prostu muszę poskakać i postrzelać Nathanem… Solidna ósemka, a Ci niezaznajomieni z oryginałem mogą odjąć sobie jedno oczko.

Plusy

  • Dobre, oldschoolowe kino przygodowe z nutką gamingowego feelingu
  • Kocha swój materiał źródłowy
  • Sceny akcji jeszcze mniej realistyczne niż w grze - i jest to, kurde, cudne!

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Cierpi na kilka bolączek scenariuszowych (ale w granicach tolerancji)
  • Nierówne tempo na początku filmu
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze