Drive My Car – recenzja filmu. Jak odnaleźć emocje

Drive My Car to film, który kontynuuje ciekawy trend przebijania się kina azjatyckiego na scenę światową. Egzotyczne i wydawałoby się niszowe produkcje potrafią rywalizować o najważniejsze nagrody, ramię w ramię z anglojęzycznymi filmami, a nawet te nagrody zdobywać. Jednak tak, jak laureat Oscara Joon-Ho Bong z 2019 roku zdążył już wcześniej zaprezentować swoje Hollywoodzkie produkcje, tak Ryûsuke Hamaguchi to niewątpliwie postać nieznana.

Oczywiście, jego filmy krytykom nie są obce, ale wystarczy drugie spojrzenie, by zauważyć, że większość recenzji nie ma więcej niż pół roku. Ale to dobrze. Nie udając, że znamy styl reżysera i jego światopogląd możemy podejść do jego najnowszego filmu na chłodno, bez oczekiwań, ani instrukcji obsługi. No i wyprzedzając wszystkie fakty zacznę od tego, że ja Drive my car poczułem całym sercem, duszą i umysłem. Jednak sprawa nie jest taka prosta, bo krytycy są podzieleni. Nawet u nas w redakcji odbiór filmu jest zróżnicowany, dlatego też wraz z Kamilem Kołodziejczykiem postanowiliśmy zestawić nasze opinie w jednym (nazwijcie to jak chcecie) tekście. Forma więc będzie trochę nietypowa, a teksty kolegi będą zaznaczone bordowym kolorem.

No witam xD

Zobacz również: Piosenki o miłości – recenzja filmu. Nutka uczuć

Zaczynając od początku – Drive my car śledzi losy Yûsuke – aktora i reżysera teatralnego, oraz jego żony Oto – scenarzystki telewizyjnej. Sam prolog tej historii trwa jakieś 40 minut, więc nie będę spoilerował jej przebiegu, jednak od samego początku oglądamy niesamowitą relację między parą.  Oboje bohaterów zajmuje się pokrewną branżą i odnajdują w sobie dużo wsparcia. Widać to szczególnie, gdy mowa o wenie twórczej Oto, która przychodzi głównie w trakcie seksualnych uniesień dzielonych ze swoim mężem. Grzechem jednak byłoby sprowadzić te sceny do czystego erotyzmu. Reżyser ukazuje nam miłość polegającą na uczuciu mającym odzwierciedlenie w słowach jak i w czynach, ale również w zrozumieniu oraz zgraniu się kochanków w wieloletnim małżeństwie. Jakkolwiek by to nie brzmiało zbyt słodko, w kamerze Hamaguchi staje się prawdziwe, a uczucie bohaterów stanie się rdzeniem historii, w który nie musimy wierzyć tylko na dobre słowo.

Zobacz również: Inni ludzie – recenzja filmu. Trudne sprawy

W drugim rozdziale – czyli zaraz po lekko wydłużonym prologu, Yûsuke udaje się do Hiroszimy. Miasta kojarzonego z wiadomo czym, 77 lat temu zrównanego z ziemią. Obecnie, ponad milionowa metropolia jest symbolem odbudowy, zaczęcia od nowa, nie zapominając jednak o ciężkiej przeszłości. Staje się też jakby początkiem czegoś nowego w życiu głównego bohatera. Czegoś nowego, dokąd zabiera jednak ze sobą bagaż doświadczeń i wspomnień. Jako uznany reżyser i aktor, którego wielkim spektaklem był Wujaszek Wania Antona Czechowa, dostaje propozycję wyreżyserowania tego dzieła na nowo.

Sam teatr jest też tu bardzo ciekawie pokazany, zarówno same spektakle, jak i (czy może zwłaszcza) próby. Już w prologu widzimy, że jest to sztuka w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Klasyczna, a zarazem nowoczesna. Scenariusz napisany jest w kilku językach – ktoś mówi po japońsku, ktoś po niemiecku, ktoś po francusku. Same próby wyglądają podobnie – bohaterowie czasem nawet nie znają języka kolegi, z którym dzielą scenę. Wszystko zatem grane jest na wyuczenie i zaufanie drugiej osobie, a koniec kwestii oznacza puknięcie w stół. Świetnym zabiegiem jest też dostosowanie filmu do zachodnich odbiorców (czyżby coś podejrzewali?). Na pierwszy rzut ucha zwykli zjadacze chleba i pijacze czarnej kawy z mlekiem nie dostrzegą różnicy między japońskim, koreańskim, mandaryńskim czy kantońskim. Tutaj, poza znanym już używaniem kursywej na dźwięk z offu, mamy umieszczenie kwestii pozajapońskich w nawiasach. Zdecydowanie pomaga nam to odnaleźć się w tym kosmopolitycznym kotle nowoczesnej interpretacji teatralnej, podanej w japońskim sosie własnym.

Kadr z filmu Drive My Car
Kadr z filmu Drive My Car

Przejdźmy jednak do najważniejszego bohatera Drive my car. Czerwony Saab 900 Turbo należący do Yûsuke wydaje się czymś oderwanym od rzeczywistości filmu. Jest niemal jedynym kolorowym elementem na szarych ulicach Japonii. Samochód, który pewnie mało kto nazwałby pięknym, tutaj staje się królem wybiegu. Idealny stan techniczny, lśniąca skóra, ksenony i połyskujący lakier – wszystko by skraść nasze serca. Niemal jakby prosił się o miejsce w galerii klasyków popkultury, u boku DeLoreana (Powrót do przyszłości) czy Eleanor (60 sekund). Nie mogę też nie wspomnieć o pojawiających się w filmie kadrach z nocnych przejażdżek po mieście. Lśniący asfalt, ulice oświetlone w bieli i czerwieni, a w centrum czerwony bohater. Skojarzenia od razu wędrują do serii gier Need For Speed lub okładek magazynów tuningowych – zabawne to i piękne zarazem.

I tak naprawdę nawet nie jestem w stanie powiązać tego samochodu z charakterem Yûsuke, ale wydaje się to być celowym zabiegiem. Bo wsiadając do tego samochodu zapominasz o świecie zewnętrznym, zapominasz o swoich problemach, nagle to wszystko znika i zostajesz tylko ty i twój samochód. Ryûsuke Hamaguchi doskonale odnajduje się błogim nastroju, który  towarzyszy kierowcy podczas drogi. Gwar miasta zastępują setki dźwięków, wydawanych przez  drugą miłość mężczyzny. Przyjemny szmer pracujących wycieraczek, lekkie zgrzyty zawieszenia, cykanie kierunkowskazów, oraz równomierny warkot silnika. To jeden z powodów, dla którego naprawdę warto doświadczyć tego filmu w kinie.

Kadr z filmu Drive My Car
Kadr z filmu Drive My Car

Podobno film mnie nie poruszył, a na razie napisałem same pozytywy… no to proszę bardzo. Główny bohater wcale mnie nie przekonał. I nie mówię tu w żadnym wypadku o Yûsuke. Choć bardzo lubię swoje autko, to dla mnie samochód to narzędzie, pomoc, środek pozwalający dotrzeć do celu. Nie odczuwam wielkiej przyjemności z jazdy, nie mdleję słysząc rytmiczny turkot silnika. Nie każę komuś zmieniać pasa, jechać szybciej, wolniej – niech każdy robi to, co chce. Tak samo nie mam też problemów z pozwoleniem komuś prowadzenia mojego autka. Jedź, a mnie wpuść tam, gdzie najbardziej lubię – na fotel pilota, będę ogarniał drogę. Zatem wszystko, co powinno być może nie tyle osią fabularną, ale sercem filmu, dla mnie przechodzi obok, nie robi wrażenia. Jak opłaty za podróż autostradą. Długą, nudną, która na całej swojej długości niewzruszenie ciągnie się ekranami akustycznymi. Ciągnie dokładnie tak, jak ten prawie trzygodzinny film.

Zobacz również: Najgorszy człowiek na świecie – recenzja filmu. Ach, to życie…

Jest jeszcze ten teatr. Przez dużą część filmu oglądamy grupę aktorów podczas wspólnego czytania scenariusza. Yûsuke zabrania swoim aktorom oddawania jakichkolwiek emocji w trakcie recytowania kwestii, co sprawia, że spotkania zaczynają być monotonne i frustrujące. Jednak reżyser (Yûsuke, ale i Ryûsuke Hamaguchi) wie, że to tłumienie emocji prowadzi do ich kumulacji, a ta musi w końcu eksplodować. Najlepiej, żeby to się wydarzyło na deskach teatru, przy sali pełnej widzów. Jednak nie sprowadza się to tylko do ciekawej porady dla młodych reżyserów. Tutaj nie liczą się tylko emocje na ekranie, ale i to jakie emocje odczuje widz patrząc na ich brak. Bo pomyślmy jak często reżyserzy narzucają nam to co powinniśmy czuć. Odpowiednie kadry, nastrojowa muzyka, twarze targane emocjami – łzy murowane. Ryûsuke Hamaguchi nie chce karmić nas uczuciami bohaterów, zamiast tego pozwala nam przetrawić swój film przez naszą własną wrażliwość.

Teatrowi też wystawiłem póki co same laurki ozdobione pączkami kwitnącej wiśni, ale kilka z tych kwiatów jest nieco przywiędłych. Słysząc o Wujaszku Wani gdzieś tam z tyłu głowy przebijał się ten autor i jego słynna teoria kompozycyjna teatrologii. Strzelba Czechowa to zabieg teatralny, który mówił: „Jeśli w pierwszym akcie powiesiłeś strzelbę na ścianie, to w kolejnym musi wystrzelić. W przeciwnym razie nie umieszczaj jej tam”. Tu takich niewypałów mamy sporo. Jest naprawdę wiele sytuacji z pozoru błahych, które od razu aż się proszą, żeby mieć konsekwencje w przyszłości. W większości prawie nic z tego nie ma miejsca i koleją rzeczy nie ma wielkiego wpływu na dalsze wydarzenia. Potwierdza to mój poprzedni zarzut. Sceny te sztucznie wydłużają film, wycięcie ich raczej nikogo by nie zabolało. A może i nawet wyleczyłoby z nerwowego tiku spoglądania na zegarek.

Kadr z filmu Drive My Car
Kadr z filmu Drive My Car

Ryûsuke Hamaguchi osiąga absolutne szczyty reżyserskiego smaku wprowadzając nasz umysł w stan, który ciężko jest przełożyć na słowa. Zarówno w relacji między bohaterami, scenach jazdy samochodem lub podczas czytania scenariusza teatralnego lekko balansuje między hipnozą, a jawą. I nie robi tego przy pomocy sugestywnej muzyki, bo tej w filmie jest niewiele. Reżyser pozwala nam zrozumieć bohaterów, poświęcając im całą swoją uwagę. Oglądając Drive my car nie musimy się zastanawiać co dalej się wydarzy, a możemy skupić się w pełni na własnych odczuciach. Trzeba tu też dodać, że postawa, którą przyjmuje Yûsuke w filmie daleko odbiega od amerykańskich ideałów, którymi jesteśmy tak nagminnie karmieni. Być może angielski tytuł oryginalny ma sugerować, że film jest taką japońską terapią przygotowaną dla reszty świata. Stał się nią w każdym razie dla mnie.

Zestawiając opinię Kamila Kołodziejczyka z moją, chciałem przede wszystkim udowodnić jak Drive my car może być odmienny w odbiorze. Z naszej pierwszej rozmowy po opuszczeniu sali kinowej można było wywnioskować, że oglądaliśmy inny film, bo oboje skupiliśmy się na jego różnych aspektach. I te odmienne opinie uznaję to za jego największą zaletę. Ostatecznie to widz staje się ostatnim i najważniejszym elementem układanki składającej się na finalny produkt. Oscar za najlepszy film nieanglojęzyczny wydaje się jak najbardziej uzasadniony, a ja z niecierpliwością czekam na kolejne produkcje reżysera.

Plusy

  • Niesamowity, hipnotyzujący klimat
  • Zamiast pokazywać emocji pozwala je odczuć
  • Każdy pokocha tą czerwoną turbofurkę

Ocena

9 / 10

Minusy

  • Może się dłużyć.
  • Niektóre motywy wydają się nie pociągnięte do końca
  • Jeśli jesteś Kamilem będziesz mieć kilka uwag
Daniel Kurbiel

Uznaje zasadę, że "mniej znaczy więcej". Fan filmów psychologicznych, obyczajowych i horrorów, ale docenia też dobre kino akcji. Zamiast złożonych intryg i szokujących zwrotów akcji, w filmach szuka raczej dobrze napisanych postaci i świadomej reżyserii.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze