365 dni: Ten Dzień – recenzja filmu. Czy dorównał pierwszej części?

Nadszedł Ten Dzień – sequel zdobywcy Złotych Malin ujrzał światło dzienne. Czy kontynuacja 365 dni ma coś więcej do zaoferowania?

365 dni: Ten Dzień, Odtwórz.

Laura i Massimo znów są razem i bliżej niż kiedykolwiek. Jednak rodzina Massimo i tajemniczy mężczyzna usiłujący zdobyć serce Laury komplikują życie kochanków.

Na taką informację natknąłem się pewnego wieczoru podczas przeglądania Netflixa. Opis fabuły drugiej odsłony serii wydawał się nawet obiecująco i licząc na jakkolwiek wciągającą intrygę, stwierdziłem, że trzeba w końcu wyjść poza strefę komfortu. Okazało się jednak, że oddaliłem się od niej proporcjonalnie daleko do ilości absurdów w najnowszym dziele Blanki Lipińskiej, która jest między innymi autorem filmowego scenariusza. Właśnie, chyba w tym momencie można zacząć recenzję. Wydaje się, że w tym dwu i półgodzinnym erotyku scenariusza nie ma.

Zobacz również: Wiking – recenzja filmu. Sztuka w świecie popkultury

365 DNI
Fot. Kadr z filmu 365 dni: Ten dzień

Dzieło reżyserowane przez Barbarę Białowąs zdecydowanie jest przesycone scenami stosunków seksualnych, bądź mających budować napięcie ujęć slow motion. Widz ma wrażenie, że ogląda długi teledysk dla dorosłych, a najwięcej słów w filmie pochodzi właśnie z piosenek, które wybrzmiewają podczas każdego uniesienia. Nie chciałbym zostać też źle zrozumiany. Wiem, że w tym gatunku sceny seksu są czymś normalnym i wszechobecnym w filmach erotycznych. Problem zaczyna się w momencie, kiedy to, co jest nazwane filmem staje się bardziej czymś w rodzaju soft porn, a całą intrygę można by zmieścić w 30 minut.

Zobacz również: Obsesja Eve recenzja 4 sezonu. To był godny finał!

To co mogło działać na wyobraźnię fanów prozy Blanki Lipińskiej, czyli opisy stosunków, gestów, czy po prostu uczuć nie działa już po dosłownym przełożeniu tego na język filmowy, w którym widz ograniczony jest tylko do patrzenia na to co oczywiste, czyli na dwójkę kochanków w akcji. Nie ma w tym żadnej głębi, zajrzenia za kulisy psychiki bohaterów, nie ma nawet żadnego napięcia. Widzimy jedynie ich pożądanie, a to co było jasnymi punktami pierwszej części, czyli syndrom sztokholmski, motyw porwania i odkrywania siebie odbija się tutaj jedynie echem, zostając spłyconym do granic możliwości na koszt sfery profanum. Szkoda, że kwestie ewolucji motywów czy wniknięcia w psychikę bohaterów, zaprezentowanych pierwotnie w 365 dni nie dostały czasu na rozwinięcie, szczególnie że film trwał aż dwie i pół godziny.

365 Dni
Fot. Kadr z filmu 365 dni: Ten dzień

Kontynuacji również, jak wspomniałem, brakuje logiki i rozwinięcia wątków z pierwszej odsłony serii. Laura pod koniec hitu z 2020 roku miała wypadek, o którym w nowej części pada może jedno zdanie, a pokrzywdzona nie jest tym wydarzeniem w ogóle straumatyzowana. Na jej ciele, które już w pierwszych scenach filmu jest dość wyraźnie wyeksponowane, nie ma nawet ryski świadczącej o udziale w wypadku, który wskazywał na jej śmierć. Nie wspominam już o kwestiach kinetycznych – bohaterka wydaje się nie mieć żadnego uszczerbku na zdrowiu.

Zobacz również: Poławiacz – recenzja książki. Pstrągi, szczupaki i zwłoki

Ponadto poraża pewien brak myślenia małżonki włoskiego mafioza. Decydując się na swoje działania, Laura jest bardzo pochopna i naiwna, otwierając się w pełni na mężczyznę, który pojawia się w jej życiu znikąd i widzieli się może przez pięć minut. Dodatkowo ufa każdemu jego słowu, nie zwracając uwagi na oczywiste sygnały, że skrywa pewną tajemnicę. To nieco dziwne, szczególnie, że już raz w życiu była porwana przez mafijnego bossa. Ten z kolei, dziwnym trafem kompletnie nie potrafi zrozumieć co mówią członkowie konkurencyjnego klanu z Hiszpanii, mimo że hiszpański jest niemal językiem bliźniaczym do włoskiego. Pomijam fakt, że do posiadłości wielkiego Don Massimo bez trudu dostają się intruzi.

Zobacz również: T.Love – Hau! Hau! – recenzja płyty

Warto jednak ustalić, że wszelkie dziury logiczne i błędy wynikają tutaj z wiernego adaptowania materiału źródłowego. Uważam, że pewna dysocjacja scenariusza od pozostałych cech filmu jest w tym wypadku konieczna przy ocenie całokształtu. Warstwa wizualna filmu prezentuje się bardzo przyzwoicie. I nie mam tu na myśli tylko prezentacji roznegliżowanych ciał, ale na przykład uchwyconym imponującym krajobrazom. Gra światłem na ekranie również się odznacza, a egzotyczny sensualny klimat śródziemnomorski aż z niego bije. Tu brawa należą się dla operatora kamery – Bartka Cierlicy. Jego praca i styl, który mogliśmy oglądać chociażby w Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa są tu jak najbardziej widoczne i ratują ten film, a raczej po prostu nadają mu jakiś charakter.

365 dni
Fot. Kadr z filmu 365 dni: Ten dzień

Ciepłe słowa należą się również obsadzie. Mimo bardzo skromnego scenariusza aktorzy potrafią stworzyć ze sobą pewną dynamikę i relacje, gdzie każdy dodaje coś od siebie. Anna-Maria Sieklucka grająca Laurę robi co może, aby jej postać wypadała naturalnie. Postać Olgi w wykonaniu Magdaleny Lamparskiej, mimo jej kompletnego ograniczenia w fabule, gdzie tak naprawdę mogłoby jej nie być, jest dobrym elementem komicznym i również wypada bardzo autentycznie. Również Nacho grany przez Simone Susinna zapada w pamięć. Mimo prostej roli, aktor wywiązał się ze swojej pracy tworząc nową i całkiem charyzmatyczną postać. Widzimy jej cele i zainteresowania, które dla odmiany są inne niż sam seks, co też jest pozytywnym elementem scenariusza.

Zobacz również: X – recenzja filmu. Slashery powracają?

Michele Morrone z kolei miał chyba najbardziej wyzywającą rolę, gdyż musiał zagrać aż dwie kompletnie różne od siebie postaci. I powiem szczerze, że wychodzi mu to obiecująco. Massimo i Adriano to dwa naprzeciwległe bieguny charakterów i mimo strzępkowego czasu ekranowego tego drugiego, gra Morrone wystarczająco wyraźnie zaakcentowała nowo wprowadzony czarny, nieco stereotypowy charakter. Abstrahując od zakończenia, jestem przekonany, że postać powróci i oby dostała czas na rozwinięcie.

365 dni
Fot. Kadr z filmu 365 dni: Ten dzień

Podsumowując, 365 dni: Ten dzień wypada niestety jeszcze marniej od pierwszej części. Gorąco liczę, że trzecia część, która najprawdopodobniej powstanie, wyciągnie wnioski z poprzedników, a ich najlepsze elementy scenarzyści rozwiną na tyle, aby produkcja mogła zaoferować widzom coś więcej, niż nagie sylwetki w miłosnych uściskach przez 80% czasu ekranowego.

Źródło cytatu: Netflix

Plusy

  • Świetne zdjęcia
  • Aktorzy autentycznie przedstawiają nieautentycznie napisane charaktery

Ocena

2.5 / 10

Minusy

  • Za długi, intrygę dało się upchnąć w 30 minut
  • Brak logiki u bohaterów
  • Soft porn zamiast filmu
Jakub Kwiatkowski

Grafik i ilustrator, który stara się z tego żyć. Jak to w życiu studenta, bywa różnie, więc z miłości do popkultury przekładam też swoje wrażenia na teksty.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze