Obi-Wan Kenobi – recenzja serialu. Tak się marnuje wielki potencjał

Wczoraj otrzymaliśmy finał prawdopodobnie najbardziej wyczekiwanego przez fandom Star Warsów serialu z Uniwersum. Jeszcze kilka miesięcy temu każdy zapaleniec Gwiezdnych Wojen miał mokro na myśl o powrocie mistrza Kenobiego w solowej historii. Oczekiwania były duże, a gdy tak jest to wręcz niemożliwe wydaje się, by w pełni zadowolić każdego. Tym bardziej więc twórcy nie powinni iść w kierunku próby dogodzenia WSZYSTKIM.

Jeżeli jednak myślicie, że taka właśnie próba jest największym błędem studia odpowiedzialnego za serial i największą jego bolączką, to niestety jesteście w błędzie. Serial naszpikowany jest wadami i potknięciami, dramat goni tutaj dramat. I choć mówię to z bolącym sercem to muszę przyznać – jest źle. Dawno nie widziałem tak zmarnowanego potencjału przy gwiezdnowojennych produkcjach. Dlaczego właściwie Obi-Wan Kenobi okazał się takim niewypałem? Ostrzegam, może się trafić kilka zamierzonych spoilerów.

Zobacz również: Halo – recenzja serialu. Czyżby kolejna udana ekranizacja gier?

Na wstępie chciałbym już naprostować swoje nastawienie, które wyraziłem przy recenzji premierowych odcinków serialu Obi-Wan Kenobi. Fakt, że otrzymaliśmy taką fabułę a nie inną jest sprawą raczej osobną. Jasne, twórcy mogli zaprojektować tę historię lepiej, bardziej wiarogodnie i tak dalej. Ale dostaliśmy co dostaliśmy, więc jak w pokerze – musimy grać kartami jakie mamy… Dobra, to porównanie średnio pasuje, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi. Będę więc starał się z całych sił, aby ocenić (a raczej zlinczować) jedynie finalny efekt jaki został nam zaprezentowany. Mimo, że prawie każda scena krzyczy z ekranu, że można było ją nakręcić inaczej – czytaj lepiej. W niektórych jednak przypadkach właśnie taki a nie jakikolwiek inny sposób przedstawienia wydarzeń winny jest całej tragedii.

Obi-Wan Kenobi - recenzja

Przypomnijmy w ramach pro formy, że akcja serialu dzieje się 10 lat po wydarzeniach ukazanych w Zemście Sithów. Dawny mistrz Obi-Wan Kenobi żyje na pustyniach Tattooine, ukrywając się przed Imperium. Ma baczne oko na młodego Luke’a Skywalkera, którego przyrzekł chronić. Próbuje się otrząsnąć po wciąż traumatycznych wydarzeniach związanych z upadkiem Zakonu, Republiki, a także utratą najbliższego przyjaciela oraz Padawana. Póki co bohater nie wie, że jego dawny podopieczny stał się Mrocznym Lordem. Kenobi porzucił jakąkolwiek nadzieję, jest wypalony, zniszczony i zmęczony. Jednak intryga zastawiona przez jednego z łowców Imperium zmusza go do opuszczenia kryjówki i uratowania młodej Lei Organy.

Zobacz również: The Quarry – recenzja gry. W lesie dziś zaśnie każdy

Głównym problemem przy recenzowaniu tej produkcji jest fakt, że praktycznie każdy dostrzeżony plus, jednocześnie mieni się jako minus, każda moneta ma dwie strony. Nie trzeba błyskotliwego umysłu aby od razu stwierdzić, że fabuła serialu naciągnięta jest do granic możliwości. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co znamy z OT (Original Trilogy). Obi-Wan, który próbuje się ukryć przed światem, i który za wszelką cenę strzeże młodego Skywalkera nagle wyrusza w podróż po galaktyce? Cóż, z drugiej strony fakt, jedyne co byłoby w stanie zmusić go do opuszczenia kryjówki to chęć ratowania drugiego dziecka Anakina. Jednak samo tak mocne wplecenie młodej Lei w fabułę od początku uznawałem za przegięcie. Nie uważam, że jej pojawienie się w serialu jest złe, ani trochę. Jednak we wszystkim trzeba zachować umiar i wykazać się subtelnością. ZWŁASZCZA jeżeli chodzi o prequel. Wiadomo, że każdy chciałby zobaczyć jak wyglądała młodość Lei, jak się rozwijała, dorastała, co ją ukształtowało. Na tym polega rozwijanie wiedzy o świecie Gwiezdnych Wojen. Disney jednak produkując serial od samego startu szedł w masę, nie zważając czy to będzie się kleić czy nie. A się nie klei ani trochę.

Obi-Wan Kenobi - recenzja
Inkwizytorzy w serialu Obi-Wan Kenobi

Sama intryga sprowadza się od samego początku do pokazania ponownego starcia tytanów, czyli Kenobiego i Vadera. Wiedzieliśmy co prawda, że otrzymamy ten ekranowy pojedynek, gdyż producenci nie kryli się z tym jak bardzo chcą zajarać publikę czymś takim. Mimo, że ograbili tym samym scenę z Nowej Nadziei z wszelkich emocji związanych z tym, że obaj Panowie widzą się pierwszy raz od 20 lat. Jednak rewanż stulecia czuć w powietrzu od początku. Czuć, że Vader jest gdzieś w pobliżu. Jednak twórcy postanowili tą obecność wyeksponować do granic możliwości.

Zobacz również: Jurassic World: Dominion – recenzja filmu. Równia pochyła…

Fakt, w tej produkcji również ponowne spotkanie Vadera i Obi-Wana jedzie na emocjach i przez moment wywołuje ciary, zwłaszcza gdy widzimy przerażenie Kenobiego, gdy dostrzega po raz pierwszy Lorda Sithów w ciemnej zbroi. Jednak, czy do tego spotkania faktycznie musiało dojść? No nie wiem. Na pewno w odniesieniu do całego serialu możemy to wytłumaczyć tak, że to ostatecznie wyleczyło z traumy Obiego, dzięki czemu był twardszy przy starciu na Gwieździe Śmierci. Czy próbuję troszkę usprawiedliwić serial? No tak, bo niedociągnięć i wad nie trzeba się tutaj doszukiwać, można nimi sypać jak z rękawa. Sztuką jest zobaczenie błysku jakości. Uwierzcie mi, dla kogoś, kto kocha Uniwersum, OT oraz po prostu DOBRE Gwiezdne Wojny to nie lada wyzwanie. Szczerze nie rozumiem jak można się pasjonować się tym co zostało nam zapodane.

Obi-Wan Kenobi - recenzja
Hayden Christensen jako Darth Vader

A propos doszukiwania się plusów, to jednym z nich niewątpliwie jest nasz Space Jesus, czyli tytułowy mistrz Jedi. Ewan McGregor, chociaż z początku zmęczony powrotem do roli, powoli, z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej wiarygodny, jego postać ewoluuje. Tak jak my wszyscy, aktor musiał zmierzyć się chyba z tym co dostał i czym musi grać. I odegrał to na tyle dobrze, aby zostawić go w spokoju. Czuć, że jego bohatera nagryzł ząb czasu – moc już nie tak silna (do czasu oczywiście, ale o tym później…), miecz świetlny wydaje się ciężki niczym Darksaber, a sam Kenobi nie jest tak żwawy jak kiedyś. Generalnie, do samych aktorów nie mam zbyt wielkich zastrzeżeń. Nie odwalili jakiejś wybitnej roboty. Raczej takie dostateczne+ bym im wstawił w dzienniczku. Po prostu dali radę. Nawet diabelnie irytująca z początku Vivien Lyra Blair po pewnym czasie się wyrobiła, a sama Leia zaczęła wzbudzać cień sympatii. Vader mimo paru logicznych dziur i troszeczkę nadmiernemu „koksowaniu”, ponownie nie zawiódł. Odgrywający go tym razem Hayden Christensen również całkiem nieźle sobie poradził. Zwłaszcza w scenie retrospekcji, która jak dla mnie zagrała świetnie pod kątem całego 5. odcinka (jednego z lepszych). I dodatkowo zawierała miłą nutkę sentymentu.

Zobacz również: Ranking filmów Marvel Cinematic Universe

Serial Obi-Wan Kenobi poza tym, że przygnębia mało przekonującą fabułą, pełen jest głupotek, które bolą gdy się na nie patrzy. Vader, zmieniający humorki jak 4-latka. Leia szmuglowana pod płaczczem Kenobiego jak ofiara pedofilskiego porwania. Szturmowcy, którzy ślepi są na… wszystko – tak ponownie powalają swoją celnością. 10-latka uciekająca z prędkością światła pierdołowatym łowcom… Co prawda tego typu manewry obecne były już w OT, więc generalnie można by odpuścić sobie czepialstwo. Jednak od nowej generacji Star Wars oczekujemy czegoś innego, lepszego, bardziej wiarygodnego, dostosowanego do współczesnej publiki. Zwłaszcza, że jakimś cudem Ci sami szturmowcy w The Mandalorian, Rogue One oraz chociażby w Przebudzeniu Mocy byli bardziej „zręczni”. Dziwne…

Obi-Wan Kenobi - recenzja
Ewan McGregor jako Obi-Wan Kenobi

Skoro powiedziane zostało, że od początku wszystko zmierzało do ponownego starcia mistrza i ucznia, a obecnie ponownie ucznia, to warto coś więcej o tym powiedzieć. Pierwsze ich spotkanie w serialu wypadło nieźle. Czuć było grozę. Zwłaszcza jak Vader zaczął randomowym dzieciakom łamać kręgosłupki, a skończywszy na tym, że wypadał na Kenobiego z ciemności waląc mieczem z furią. Nie no, tak na serio, to w swoim nieudaniu było to całkiem udane. Zwłaszcza, że było nieźle zagrane przez McGregora, który spanikowany bardziej uciekał niż walczył. Wpisało się to w założenia postaci, która nie może się pogodzić z tym, jak jej świat zawalił się dekadę temu. Natomiast stary dobry i żwawy Obi-Wan Kenobi wychodzi z norki, jak już dochodzi do zapowiadanego MEGA-rewanżu.

Zobacz również: Hustle – recenzja filmu. Sandler już nie taki śmieszny – i bardzo dobrze

Bo dzieje się tu tyle, że samo słowo rewanż nie wystarczy. Ileż efektów Disney musiał to załadować. Ileż zniszczeń na miarę Avengersów czy Dnia Niepodległości. Mam wrażenie, że jakby do starcia doszło np. na Coursant, to z tej planety wiele by nie zostało. W pewnym momencie zaczyna to przypominać starcie z Transformersów. A początek był  tak miły dla oka. Wszystko zamykało się w walce na miecze, całkiem niezłej choreografii i pięknym minimalizmie, kiedy to na tle ciemnych skał połyskały tylko dwie świetlne klingi. Ale cóż, studio ponownie musiało odpiąć rolki, bo wyraźnie było im mało. A więc bohaterowie zaczęli sobą nawzajem rzucać, zwalać na siebie całe góry. Natomiast Kenobi chyba uwalnia swój telekinetyczny potencjał, bo takiej siły to nawet u Imperatora w Zemście Sithów nie widzieliśmy.

Oczywiście o jakiejkolwiek wiarygodności czy sensie nie ma tutaj mowy. Po prostu patrzcie. I płaczcie. Również to, że twórcom gdzieś pomiędzy kartki scenariusza Kenobiego wkleiła się strona z drugiego sezonu Rebels też nie podwyższa poziomu tego pojedynku. Bo mówiąc wprost – jego finał to czysta przeklejka z walki Ahsoki i Vadera we wspomnianej powyżej animacji.

Obi-Wan Kenobi - recenzja
Obi-Wan Kenobi kontra Darth Vader

Zobacz również: Star Wars: Dynastia Thrawna. Wyższe dobro – recenzja książki

Intrygę z porwaniem Lei i wyrwaniem Obiego z kryjówki z bólem każdego organu był bym w stanie wybaczyć, skoro twórcy musieli pójść w tym kierunku. Ale po jaką przepraszam cholerę intrygą objęty był również mały Luke? Z ciekawości, aby mieć lepszy ogląd po finale serialu puściłem sobie Nową Nadzieję. Bo zbyt dużo w ostatnim epizodzie Kenobiego mi nie pasowało. Już przemilczę kwestię idiotyzmu, którym wykazał się Bail Organa, nagrywając wiadomość, gdzie odkrywa największą tajemnicę galaktyki, która wpada w ręce Inkwizytora, by ten następnie wyruszył za młodym Skywalkerem. Ten musi uciekać po ataku Sitha na farmę Larsów.

Jednak w Nowej Nadziei Luke wciąż nie jest świadomy tego kim jest, jaką ma spuściznę, w jakim zagrożeniu by był, gdyby odkryto jego tożsamość. Po co zatem ładować go w serialu prequelowym w taką kabałę. Młody widział, jak do jego domu włamuje się postać z czerwoną klingą, tłucze jego wujostwo, a następnie goni go przez pół pustyni. Chyba po czymś takim Luke byłby bardziej uświadomiony na temat swojej sytuacji w późniejszych wątkach, nie? Totalna głupota Disneya, który idzie w ilość i masę, na siłę wklepując jak najwięcej hype’u, nie zważając czy pakowanie kolejnych mega rozpoznawalnych wątków ma sens czy nie. Aż w szoku byłem, że w tym swoim rozpędzeniu twórcy nie władowali do historii cameo Baby Yody. To by był szczyt.

Zobacz również: Elvis – recenzja filmu. Audiowizualna uczta, którą koniecznie trzeba zobaczyć w kinie

Disney po raz kolejny udowodnił nam, że nie do końca radzi sobie z rozwojem Uniwersum. Czy to chodzi o prequele, czy o nowe historie. The Mandalorian jak się okazuje to był chyba wypadek przy pracy. Taki pozytywny, oczywiście. To jedyna na tę chwilę produkcja, która jest nie tylko nieziemsko dobra, ale też rodzi nadzieję na świetne historie i bogaty rozwój nieznanych lub mało znanych terenów tego świata. Zamiast pójść w minimalizm i przedstawić bardziej emocjonalne podejście do tematu Kenobiego, gdzieś pobocznie pokazać Vadera i jego poczynania, zdecydowali się pójść w takim kierunku, aby władować ich na jeden ring. A i to nie wyszło im za dobrze, bo twórcom wiecznie było mało. Można było pokazać obu panów osobno, bez burzenia spójności z innymi filmami. Bo w prequele też trzeba umieć. A niestety tutaj dzieje się za dużo. Relacja, zbudowana między Kenobim a Leią stała się tak zażyła, że jej brak w Nowej Nadziei jest niezrozumiały. Śmierć Bena na Gwieździe Śmierci nie zrobił na księżniczce żadnego wrażenia, Luke za to niemal ryczał, chociaż znał Kenobiego dwie minuty.

Obi-Wan Kenobi - recenzja

Zobacz również: Star Wars. Wielka Republika: Pośród Cieni – recenzja książki. Mroczne widmo nad projektem?

Serial Obi-Wan Kenobi zawodzi na prawie każdym polu. Zapominając o tym, że zawodzi oczekiwania i oceniając to co dostaliśmy trzeba powiedzieć wprost. Opowieść wieje nudą. Praktycznie pozbawiona jest klimatu Star Warsów. Przez większość czasu nie czuć tutaj emocji, napięcia. Nawet to, na co postawili twórcy, czyli starcie stulecia nie wyszło za dobrze, bo najzwyczajniej przekombinowali. Fabuła nie klei się z resztą filmów i to widać. Jest przewidywalna, a do tego niezaskakująca. Wiemy, że te postacie nie zginą, więc po co budować napięcie w scenie, gdzie Leia spada z budynku? Do tego mam wrażenie, że osoby odpowiedzialne za scenariusz miały narzucone kilka wątków, które w serialu odgórnie musiały się pojawić, a do nich trzeba było obudować całą resztę. I wyszło to diabelnie nieudolnie. Cytując klasyka: „Brak polotu i finezji, w tej nudnej jak… opowieści”. Ani wyczekiwane przeze mnie cameo na końcu ani słynne „Hello there” w ogóle nie poprawia jakości czy ogólnego odbioru. Ten serial był po prostu słaby. Zmarnować taki potencjał w solowej historii o Kenobim to jest dopiero sztuka.

Plusy

  • Pierwsze spotkanie Obi-Wana i Vadera zrobiło emocjonalną robotę.
  • Początek finałowego starcia dobry pod kątem choreografii

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Ilość, nie idąca w parze z jakością
  • Mało wiarygodna historia w odniesieniu do reszty filmów - ZWŁASZCZA Original Trilogy
  • Brak emocji przez większość odcinków, prawie cała historia dosłownie wieje nudą
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze