Jak zostałem Samurajem – recenzja filmu

Jak zostałem samurajem od studia Monolith Films, to klasyczna w tym wakacyjnym okresie propozycja, skierowana do rodziców z dziećmi. Gdy w kinie brak wielomilionowych blockbusterów od największych, animowanych sił na rynku, lub też celowo chcemy od takich odpocząć i dać szansę filmowi z mniejszych rozgłosem, to losy psiego kandydata na samuraja mogą wydawać się kuszące.

Czy jednak faktycznie jest to dobry film i nie pożałujecie spędzenia tych lekko ponad 90 minut w sali kinowej? Na to pytanie postaram się znaleźć sensowną odpowiedź. Nie ułatwi tego jednak fakt, że jak na standardy kina familijnego, ten produkt jest… dziwny.

Zacznijmy jednak od początku. Fabuła Jak zostałem Samurajem, podobnie jak wiele innych jego elementów, nie traktuje siebie samej poważnie. Mamy oto kraj na modłę feudalnej Japonii (w którym jednocześnie istnieją miasta z dyskotekami i nocnym życiem), ale zamieszkiwany przez same koty. Punktem zapalnym tej historyjki jest pewna nikomu nie wadząca wioska na uboczu. Ta staje się zadrą w oku nikczemnego, okolicznego lorda, który najchętniej zrównałby ją z ziemią. By nie szpeciła mu widoku z zamku, ma się rozumieć.

Zobacz również: Głupcy – recenzja filmu. Sweet home Alabama, ale to Polska

samuraj kadr 2

Problem w tym, że ten koci lord jest poddanym Szoguna, i musi pewne prowizoryczne działania względem mieszkańców prowadzić. To zmusza go do znalezienia im nowego samuraja, który będzie wioskę chronił, gdyż poprzedni obrońca dał drapaka. A to nieoczekiwanie otwiera naszemu głównemu złemu drogę do realizacji jego  planów. W końcu, jeżeli nowy samuraj okaże się skończonym przegrywem i porażką i nie ochroni mieszkańców, to ci ze strachu przed bandytami sami porzucą swoje domy.

I tutaj na scenę wchodzi nasz główny bohater, pies Hank. Chcąc zrealizować swoje marzenie, przypływa beztrosko na Kocią Wyspę, gdzie psy zdecydowanie nie są mile widziane. Nie dziwi zatem, że już na start sprowadza na siebie kłopoty. Zły koci lord w jego naiwnym podejściu i niezdarności, upatruje jednak swojej szansy. Oficjalnie mianuje go nowym obrońcą wioski, i bez specjalnego wprowadzanie w szczegóły, wysyła na posterunek. Ten sam, na który osobiście, w niedługim czasie wyśle najemne bandy.

Ponieważ film jak wspomniałem trwa jednak 90 minut z hakiem, to łatwo się domyśleć, że sprawy będą toczyć się szybko. Tym samym, w Jak zostałem Samurajem w skondensowanej formie dostaniemy: drogę Hanka od zera do bohatera, naukę z mentorem (który sam ma swoje problemy i przeszłość, do której nie chce wracać), kilka walk z najemnikami naszego villaina, zwątpienie bohatera czy wreszcie wielki powrót i starcie z bossem.

Zobacz również: Jujutsu Kaisen 0 – recenzja filmu

jak zostałem samurajem kadr 6

Teoretycznie brzmi to wszystko klasycznie i znajomo. Nawet jeżeli na koniec dostaniemy bezpieczne i przewidywalne zakończenie, to wciąż taka historia może mieć jakieś pamiętne czy sprytne zagrywki w samym środku. Problem jednak w tym, że twórcy przeszarżowali z pewnym motywem. Użyty raz czy dwa, może dobrze się w pamięci widza zapisać, ale powracający co i raz wytrąca totalnie z seansu.

A chodzi o łamanie czwartej ściany. W czasach, gdy coraz trudniej zaskoczyć osobę oglądającą, filmy znacznie częściej bawią się formułą i scenariuszem. Czasami jest to dyskretne, jak powiedzmy horrorowe wstawki w Doctor Strange 2, które miały wywołać uśmieszek na twarzach fanów twórczości Sama Raimiego. Innym razem jest to filmowy Deadpool, wprost odzywający do widzów.

Jak zostałem Samurajem poszło w tą druga stronę, i jakby wiedząc, że jest filmem którego sens istnienia to sezon wakacyjny jednego roku, chciało to podkreślać. Masa krytyczna została jednak przebita, i twórcy zdecydowanie się tu zapędzili. 

Zobacz również: Zbrodnie przyszłości – recenzja filmu. Creepypunk

samuraj kadr 5

W trakcie całego seansu mamy dwa razy wprost wspomniane o minutowym czasie trwania filmu. Jest także mowa o tym, by przeskoczyć sekwencję treningową, kpina z czarno-białego filtru w trakcie retrosów mistrza bohatera, dosłowne przeskakiwanie między kadrami, a nawet żart z producentów filmowych, którzy są tu jedną z grup zrekrutowanych przez wroga Hanka.

A to wciąż nie wszystko, co przy tyle trwającym filmie niestety szybko nudzi i osłabia skupienie. Skoro na tak wczesnym etapie co kilka minut autorzy przypominają nam, że jesteśmy w kinie, to od drugiej połowy Jak zostałem Samurajem już automatycznie nie przejmujemy się tą opowieścią, a tylko czekamy, ile razy jeszcze wystąpi „meta-żart”. I tak, na samym końcu, przed napisami końcowymi również występuje, i to więcej niż raz.

Nawarstwienie takiego rodzaju humoru może być próbą przykrycia prostych postaci jak i ogólnie ich małej ilości.

Zobacz również: The Gray Man – recenzja filmu. Przestań szpanować Netflixie

jak zostałem samurajem 7

Hank jest psem który chce zostać dzielnym samurajem, lecz jedyne co na start spotyka go w wiosce kotów to ostracyzm i wrogość. W przeszłości został uratowany w swoim mieście przez tajemniczego wojownika, który pogonił grupę gnębiących go psów, co jest jego jedyną motywacją do tego, by akurat taką ścieżkę walki wybrać. Widać trenowanie u siebie boksu czy innego MMA było za mało pociągające, i Hank dopiero w machaniu zabójczą kataną upatrywał swojej szansy.

Jak to bywa w takich filmach, postęp idzie mu opornie, ale nie chce się poddawać. Gdy w końcu coś mu się przypadkiem udaje, to obrasta w związku z tym w piórka, traci czujność i skuszony fałszywą sławą, zaniedbuje swoje obowiązki na rzecz imprezy swoją cześć. I rzecz jasna musi potem naprawić bałagan, do którego doprowadził.

Jak zostałem Samurajem nie za bardzo serwuje momenty, gdzie szczerze chce się odczuwać sympatię do tej postaci. Chociaż finalnie pomaga wiosce, to przede wszystkim mobilizuje ich wszystkich mieszkańców do działania. Sam w sobie Hank nie jest jednak specjalnie interesujący, co może być szczególnym problemem dla młodszej widowni. Skoro protag ich nie zaciekawi, a jednocześnie często popełnia błędy i podejmuje płytkie decyzje, to to właśnie te momenty dzieciaki mogą najbardziej zapamiętać z seansu.

Zobacz również: Thor: Miłość i Grom – recenzja filmu. Do czterech razy sztuka

jak zostałem samurajem 8

Trochę lepiej jest z innymi postaciami. Jego mentor, przemawiający charakterystycznym głosem Andrzeja Grabowskiego, ze względu na swój gburowaty i leniwy styl życia, zostaje w pamięci już na dłużej. Jednocześnie gdy trzeba, to jest naprawdę kompetentny i potrafi wskazać Hankowi jego wady w myśleniu. Twórcom nawet udało się przemycić kadr problemu z alkoholizmem u starego mistrza, co już jest wprost skierowane do dorosłego widza.

Najciekawszą postacią w Jak zostałem Samurajem wydaje się jednak zły Koci Lord. Ten faktycznie od początku do końca jest wrogo nastawiony do wioski i jej mieszkańców, ale nie brak mu inteligencji i przebiegłości. Potrafi łatwo podejść Hanka, w dodatku nie żałuje swojego bogactwa na opłacanie podstawionych ludzi w klubie czy najemników. Nawet jego motywacja polegająca na zaimponowaniu Szogunowi nie jest taka niedorzeczna patrząc na to, że to w końcu jego pan. Oczywiście, sama próba zniszczenia wioski i przepędzenia jej mieszkańców to już czyn jednoznacznie robiący z niego największe zło tej historii. Jednakże jak na taką postać, to i tak jestem zaskoczony, ile udało się z niej wyciągnąć.

Sami mieszkańcy zaś nie zapadają specjalnie w pamięć i są tutaj bardziej podmiotem zbiorowym. Na przemian są albo rozczarowani swoim nowym samurajem, albo zaczynają go szanować, i tak kilkukrotnie.

Zobacz również: The Princess – recenzja filmu. Średniowieczna Atomic Blonde

A jak w takim razie z przesłaniem i różnymi prawdami o świecie, jakie ten film próbuje przekazać? W końcu film familijny to zawsze okazja do tego, by jakieś pożyteczne wnioski z takiego widowiska wynieść. Nawet jeżeli nieraz to kwestie mocno naiwne.

Jak zostałem Samurajem celuje przede wszystkim w tematykę wykluczenia, trochę rasizmu i krytykę korporacji. Jako że obszar działań filmu nawiązuje do feudalnej Japonii, a ta słynęła z izolacjonizmu, to kraj kotów, gdzie psy nie są mile widziane, jest tego oczywiście odbiciem. Szkoda tylko, że film nie ma w tym względzie żadnego oryginalnego wyjaśnienia. Zamiast tego zadowala się stereotypowym “pies z kotem się nie dogada”. Gdyby niechęć do psów wynikała z jakiejś ich wspólnej historii w przeszłości świata przedstawionego, to miało by to chociaż jakieś podstawy. Tymczasem jest typowo, ale powiedzmy, że z tym właśnie ma film walczyć.

Cały seans to oczywiście różne kpinki ze stereotypu kota i psa. Hank za swoje zasługi dostaje oczywiście od mieszkańców piszczące zabawki. Na kotach zaś wielkie wrażenie robi szmaragdowy sedes w pałacu lorda. Koncepcja w końcu tak odmienna od żwirku i kuwety.

Zobacz również: Czarny telefon – recenzja filmu. Tym razem to nie fotowoltaika

kadr samuraj 4

Chęć zniszczenia wioski dla kaprysu bogacza to zaś oczywiste nawiązanie do niszczenia tak dziedzictwa kultury jak i też przyrody przez potężny biznes. Nietrudno się domyślić, że prędzej czy później teren wioski zostałby przejęty i silnie zurbanizowany. W filmie pojawia się też na koniec wątek tego, że dzielna dziewczynka też może zostać samurajem a może i nawet szogunem. Na rozwinięcie tego wątku minut już jednak zabrakło. Wszystkie dziewczynki oglądające Jak zostałem Samurajem mogą się więc poczuć trochę rozczarowane. 

Podobnie jak wielu innych widzów. Finalnie nawet sekwencja końcowa jest niczym innym, jak w zamyśle żartem z zakończeń w takich filmach. Co oczywiście po takim natężeniu wspomnianego meta-humoru już absolutnie jest czymś zbytecznym.

Jak zostałem Samurajem to w ostatecznym rozrachunku bardzo prosty filmem na raz. Próbuje zachować się dłużej w pamięci, poprzez nie traktowanie siebie poważnie. Przesolono jednak po całości tą animacyjną zupę, wywołując tylko znużenie w trakcie seansu.

Zobacz również: Elvis – recenzja filmu. Audiowizualna uczta, którą koniecznie trzeba zobaczyć w kinie

jak zostałem samurajem 9

Film wciąż jednak może podobać się młodszym widzom. Jego animacja nie schodzi poniżej dobrego poziomu, a co niektóre postacie kotów czy nawet sam Hank potrafią wypaść naprawdę uroczo. Jest tu oczywiście sporo akcji i walki z użyciem broni. Bohater pierdoła robi zaś ostatecznie to, co w takich historiach się od niego wymaga, i swoją drogę przechodzi. Również pierwsze meta-żarty mogą rozbawić a i nie brak tych normalnych. Tym bardziej żal, bo gdyby tylko na pojedynczym łamaniu czwartej ściany się skończyło, to dało by się w większym skupieniu śledzić ten film do końca.

Wątpię jednak, by starszemu widzowi taki seans przypadł do gustu. Nie widzę Jak został Samurajem jako obrazu, do którego chciałoby się wracać. Ten produkt nawet nie podkreślając, że jest tylko filmem, byłby po prostu poprawny. Natomiast Próba uczynienia go “fajnym i świadomym” na siłę tylko go niepotrzebnie skrzywdziła.

Jeśli koniecznie potrzebujesz obejrzeć animowany seans dla całej rodziny, to można się wybrać. Te 97 minut wyjęte z wolnego dnia nie powinny specjalnie dać się odczuć. Nie spodziewaj się czytelniku jednak niczego odkrywczego czy z pomysłem na siebie. Oczekuj zaś tego, że po tym widowisku, nabierzesz przez jakiś czas odruchu wymiotnego na każde dzieło popkultury, które spróbuje nagle łamać czwartą ścianę.

Plusy

  • Momentami sceny akcji i niektóre żarty
  • Trwa tylko półtorej godziny więc się specjalnie nie dłuży
  • Całkiem nieźle napisany główny wróg bohatera

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Niesmaczne natłok żartów łamiących czwartą ścianę
  • Ciężko traktować seans tego filmu poważnie
  • Mało ciekawy główny bohater, momentami naprawdę irytujący
Krystian Wierzbicki

Fan gier video, książek Sci-Fi, anime i mang jak i wszelkich innych komiksów. W 2019 odkrył, że istnieją międzymiastowe konwenty więc stara się wpadać na co może. Miłośnik gier platformowych na czele ze Spyro, ale także serii Assassin's Creed czy Rayman (dalej wierzy, że Rayman 4 kiedyś nadejdzie...)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze