Dzikie mięso Roberta Eggersa

Ostatnia dekada, wydaje mi się, była szczególnie interesująca, jeśli chodzi o angażujące filmy podejmujące trudne tematy. Filmowcy od zawsze chętnie komentują otaczający ich świat, z różnym skutkiem i poprzez różne zabiegi artystyczne. Nie wiem, czy na przestrzeni minionych dziesięciu lat był ktoś, kto zaintrygował mnie bardziej niż Robert Eggers. Dzisiaj przyjrzymy się jego filmom, a w szczególności – językowi.

Język, to dzikie mięso, które rośnie w ranie, (…)
to dziecko, które ucząc się prawdy, prawdziwie kłamie

– Ryszard Krynicki

Zanim na dobre wskoczymy w tę głęboką wodę, chciałbym uściślić, że nie jestem filmoznawcą. Wszystko, co pisze opiera się w dużej mierze na własnych obserwacjach przepuszczonych przez filtr analiz ludzi znacznie ode mnie mądrzejszych.

Chociaż dzisiaj chciałbym poeksplorować nieco terytorium z mojego departamentu (poLOLnista pozdrawia), to w dalszym ciągu miejsce na uwadze, że to bardziej zabawa, wycieczka turystyczna, a nie profesjonalny tour po zakamarkach Eggersowskich wizji. Druga sprawa: spoilery. Dużo. Do Czarownicy, Lighthouse oraz Wikinga Got it? To zaczynamy.

Faza pierwsza: język jako stylizacja

Z językiem to jest tak, że można nim osiągnąć wiele. Myślę, że każdy entuzjasta ruchomych obrazków byłby w stanie wymienić kilku filmowców, którzy wykorzystują specyfikę słów do wywarcia określonego wrażenia. Na polskim gruncie zasłyną tym chociażby Koterski. Wziął on sobie znany już od czasów Gombrowicza język pozornie prosty, ale jednak wyrażający precyzyjne prawdy o ludzkim położeniu w określonej sytuacji. Znane z Ferdydurke szyki przestawne czy charakterystyczne powtórzenia odrodziły się w formie kultowych kwestii z Dnia Świra czy innego Ajlawiu.

Stylizacja może mieć naprawdę wiele funkcji. W przypadkach filmów historycznych jest oczywistym narzędziem podkreślającym autentyczność rozgrywającej się historii; w komediach często pozwala na zwiększenie humorystycznego nacisku; w horrorach bywa sposobem budowania grozy. Łapiecie, o co mi chodzi. Stylizacja zwykle ma charakter narracyjny, wynika z określonych potrzeb samej historii. Ludzie na dzikim zachodzie mówią z charakterystycznym akcentem, a Majowie z Apocalyptyco porozumiewają się dialektem z epoki.

Zobacz również: FlixClassic − platforma VOD z klasykami kina już dostępna w LG Smart TV

Stylizacja językowa bywa umowna. Bohaterowie Beowulfa z 2006 roku porozumiewają się współczesnym angielskim (z wyjątkiem Grendela, co jest dość zaskakującą niekonsekwencją), lecz w wypowiedziach nie usłyszymy potoczyzmów czy współczesnych form skrótowych. To taki niby-język, ani nie obecnie używana odmiana angielskiego, ani nie staroangielski, w którym oryginalnie został napisani Beowulf. Scenarzyści jednak starają się, jak mogą, aby sposób porozumiewania się między postaciami brzmiał autentycznie.

Język jest więc narzędziem narracji. Służy do opowiadania historii, potrafi wiele nam powiedzieć nie tylko o samych postaciach, ale także – o świecie przedstawionym. Jakie słowa są powszechnie używane? W jaki sposób bohaterowie przeklinają, jakich bogów wzywają, o czym nie mówią, jak się witają, a co mówią na pożegnanie… Wszystko to w jasny sposób przekazuje nam konkretne informacje. Nawet jeśli nie skupiamy się na języku, informacje te trafiają na żyzny grunt odbioru.

Czarownica photo 1
Fot. Brutalnscary

Jak to wygląda u Eggersa? Jeśli spojrzymy na dorobek filmowca, to sprawa wydaje się banalnie prosta. W Czarownicy usłyszymy język siedemnastowiecznych Stanów Zjednoczonych z regionu Nowej Anglii. Lighthouse – znowu Nowa Anglia, ale tym razem końcówka XIX wieku, ostatnia dekada. Wiking? Wiek IX, Islandia. Czy zatem prawdą jest to, że mamy do czynienia z dwiema odmianami angielskiego oraz jedną – skandynawską? Poniekąd.

Chodzą plotki, że Eggers przestudiował niezliczone dokumenty i podania z siedemnastowiecznych procesów czarownic, że zapoznawał się z dziennikami latarników spędzających samotne godziny w niewielkich domkach na klifach. Że w końcu rozczytywał się w Eddach, poetyckiej i prozatorskiej, aby uchwycić esencję podań o nordyckich bogach i skandynawskich bohaterach. Ja mu nawet wierzę.

Zobacz również: The Last of Us, Part 1 – recenzja gry

W Internecie bez trudu znajdziemy liczne analizy historyczne biorące pod lupę najdrobniejsze detale scenografii. Eggers jest perfekcjonistą, może nawet i szaleńcem pod tym kątem. Jeśli czegoś nie jest pewien, po prostu tego nie zrobi. Jak to więc jest z tym językiem?

Eggers faktycznie robi, co może, aby podnieść autentyczność swojej opowieści, dostroić ją do czasów, w której się dzieje. Natomiast język nie interesuje go jako wyłącznie element scenografii, smaczek dla historycznych zapaleńców. Bo to, jak wypowiadają się bohaterowie jego filmów ma jeszcze kilka warstw.

Strony: 1 2 3

Błażej Tomaszewski

Lubi rzeczy oraz pisanie. Dlatego pisze o rzeczach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze