Ruiny – recenzja książki. Hit czy cringe?

Wiele osób uważa, że zarówno w książkach jak i filmach horror jako gatunek powoli się wyczerpuje. Że nikt nie będzie w stanie napisać czegoś nowatorskiego. Faktem jest jednak, że do tej pory powstało wiele książek, które w nietuzinkowy sposób wkraczają na scenę i pokazują, że można oryginalnie podejść do tematu. Czy jednak oryginalność musi iść w parze z jakością? No właśnie – dobry pomysł trzeba jeszcze dobrze poprowadzić. A nawet wielki potencjał można łatwo zmarnować. Jak to było w przypadku powieści Scotta Smitha?

Ruiny to pełna grozy i dusznego klimatu opowieść o szóstce młodych ludzi, którzy w trakcie wakacji w Meksyku zupełnie przypadkowo wpadają w śmiertelną pułapkę. Próbując pomóc nowemu znajomemu, udają się z nim na poszukiwania brata na odległe wykopaliska. Uwiedzeni wizją niezapomnianej przygody wyruszają w głąb meksykańskiej dżungli, gdzie odnajdują niezbadane dotąd zjawisko. Uwięzieni z daleka od domu, czując narastające zagrożenie, walczą o życie z tajemniczym i zabójczym środowiskiem.

Zobacz również: Słoneczny – recenzja książki. „Highway” THROUGH hell

Wracając do wspomnianego potencjału, trochę trudno mi ocenić czy powieść Smitha takowy posiadała. Fakt, że jest tutaj obecny intrygujący motyw krwiożerczych roślin, nie stanowi jakiejś niezwykłej enigmy. Od początku mniej więcej wiemy, czego można się spodziewać. Dlaczego? Ponieważ gdybyśmy tego nie wiedzieli, wielu przeszłoby obok tego tytułu obojętnie. A określenie z góry, że mamy do czynienia z zabójczym zielskiem to niezły chwyt marketingowy.

Pomimo tego cała fabuła prowadzona jest pomalutku, karty odkrywane są stopniowo. Przez większość czasu Ruiny dają nam tylko kilka sugestii dotyczących tego, z czym tak naprawdę mierzą się główni bohaterowie. Z jednej strony mija się to z celem, skoro wiemy z góry o co chodzi, z drugiej – przecież o to stopniowe odkrywanie tajemnicy chodzi w tych dobrych horrorach. Dlatego z pozoru trudno jest ocenić wrażenia, które przez początkowe strony towarzyszą czytelnikowi.

Zobacz również: Pan Ciemności – R. Silverberg – recenzja książki. Miłość, śmierć i dżungla

Na całe szczęście te początkowe sugestie, którymi autor nas karmi, to tylko wierzchołek góry lodowej. Z każdą następną stroną czekają nas coraz bardziej niepokojące momenty, przez które można poczuć się nieswojo, nawet czytając powieść w środku dnia. Poza tym ciągłym niepokojem, który jest nam serwowany strona po stronie ciągle towarzyszy nam ten świetnie zbudowany paradoksalnie klaustrofobiczny klimat. Paradoksalnie, ponieważ jak można czuć klaustrofobię w środku rozległej dżungli, nie tak daleko od cywilizacji. A jednak. Kabała, w którą pakują się bohaterowie jest naprawdę dramatyczna i mocno dla nich (i nas) niezrozumiała. Mimo że są na otwartym terenie, z niewielkiego obszaru tytułowych „ruin” nie ma ucieczki. Znikąd pomocy. Bohaterowie, uczepieni myśli, że to wszystko jest tragicznym nieporozumieniem, odpychają drastyczną prawdę, że tak naprawdę odliczają godziny do własnej śmierci.

Zobacz również: Czarna ambrozja – recenzja książki. Muzyka, której się nie oprzesz

Wiemy, co postacie myślą i czują, ponieważ charaktery każdej z nich są znakomicie nakreślone. Autor nie roztkliwia się nad psychiką każdej z postaci. W prostych kilku zdaniach, prezentując napędzany strachem potok myśli prezentuje nam, kto tak naprawdę jest kim. Dzięki temu bez wczytywania się w rozwleczony na wiele rozdziałów życiorys bohaterów możemy doskonale ich poznać i utożsamić się z dowolnym z nich.

Ruiny mają naprawdę cudnie zbudowaną atmosferę osaczenia. Każdy zaprezentowany aspekt dobitnie pokazuje nam, że – mimo ciągłych złudzeń – z tej sytuacji po prostu nie ma wyjścia. Mimo tego, z zapartym tchem śledzimy poczynania bohaterów. Nie jest o to trudno. Dzięki sprawnemu redagowaniu kolejnych akapitów nie ominie nas żadna minuta. Tutaj nie ma przeskoków. Zupełnie tak, jakby Smith siedział na wzgórzu razem z resztą i na bieżąco spisywał każdą akcję, reakcję, ich myśli i odczucia. Wielokrotnie miałem wrażenie, że czytam nie tyle pamiętnik, co skrupulatną relację z tego koszmarnego wydarzenia. Sposób pisania jest naprawdę świetny i bardzo dobrze oddaje każdą chwilę.

Zobacz również: Matylda – recenzja spektaklu. Hit z West Endu w Teatrze Syrena

Wróćmy po raz ostatni do sprawy kluczowej. A mianowicie wrednych badyli. Gwarantuje, że po lekturze książki Ruiny nawet miłośnicy domowych roślinek, których mieszkanie przypomina busz, nie będą tak samo patrzeć na swoje zieleninki. Chociaż wciąż uznaję motyw zabójczych, inteligentnych winorośli z piekła rodem za oryginalny i intrygujący, nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to jeden wielki kicz. Kiedy liść dotyka jednego z bohaterów, próbując się do niego dobrać, a tamten jest przekonany, że to mu się wydaje, że umysł płata mu figla. Gdy roślina igra z umysłami bohaterów i celowo ich ogłupia. Za każdym razem, gdy zielsko coraz bardziej daje się im we znaki, na mojej twarzy występuje krzywy uśmiech. Nie dlatego, że motyw wydaje się dziwnie ciekawy. A dlatego, że mam nadzieję, że to nieudana parodia.

Tak, muszę przyznać, że dawno nie miałem tak mieszanych odczuć dotyczących fabuły. Powolne ukazywanie prawdziwej natury winorośli przyprawia o dreszcz i naprawdę robi robotę. Zawsze jednak, gdy zaczynam się nad tym głębiej zastanawiać, czuję tę kiczowatość.

Zobacz również: Zew nocnego ptaka – recenzja książki. Nieprzyjazny „Nowy Świat”

Kiedy skumuluje się wszystkie aspekty tej budowanej przez wszystkie strony grozy, to Ruiny potrafią zawrócić w głowie. Gęsty klimat, który można kroić nożem, atmosfera izolacji i ten ciągły niepokój sprawiają, że powieść czyta się naprawdę dobrze. Z zapartym tchem, praktycznie bez przerw, na bieżąco śledząc, co stanie się za chwilę, co czeka na bohaterów tuż za rogiem. Jednak dużo bardziej niż zabójcze rośliny zostanie mi w pamięci ten charakterystyczny sposób prowadzenia akcji przez autora. On nie pozwoli wam odpocząć. Gwarantuje, że uwaga czytelnika będzie z bohaterami aż do samego końca.

Powyższa recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Vesper.

Plusy

  • Napięcie, rozpędzone w pewnym momencie nie zwalnia do końca
  • Świetnie zarysowani bohaterowie
  • Atmosfera zagrożenia bijąca z każdej strony

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Motyw zabójczych roślin jest w równej mierze przerażający i intrygujący, co cringowy i głupawy
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze