Andor – recenzja przedpremierowa (odc. 1-4). Nowa Nadzieja Star Warsów?

Gwiezdne Wojny od pewnego czasu lekko nie mają. Trudno się dziwić, ostatnie produkcje – z jednym, drobnym wyjątkiem – okazały się kompletną klapą. Jednak napawająca nadzieją historia o początkach słynnego rebelianta, którego znamy z filmu Łotr 1, zdaje się przełamywać ten schemat. Miałem okazję przedpremierowo obejrzeć pierwsze cztery odcinki Andor. Czy serial faktycznie okaże się ratunkiem dla nowych Star Warsów?

Wspomniany wyżej Rogue One do dziś jest, i pewnie będzie jeszcze przez wiele lat, uważany za jedną z najlepszych rzeczy, które wyszły spod znaku Star Wars. Możliwe, że nawet najlepszą. Historia o słynnej drużynie rebeliantów, którzy wykradli plany techniczne Gwiazdy Śmierci, umożliwiając tym samym triumf nad Imperium, oferowała nie tylko powiew świeżości, ale również niespotykany do tej pory, rewelacyjny klimat. Produkcję gwiezdno-wojenną oglądało się niczym klasyczny film wojenny z elementami fantastycznymi. O jakości i sukcesie świadczy chociażby fakt, że dzieło docenili nie tylko zagorzali fani uniwersum, ale też osoby, niemające z nim wiele wspólnego. Ba – nawet ludzie stroniący od marki Star Wars wielokrotnie chwalili tę produkcję. Nic więc dziwnego, że serial Andor, czyli prequel filmu był przez wielu tak wyczekiwany.

Zobacz również: Obi-Wan Kenobi – recenzja serialu. Tak się marnuje wielki potencjał

Jak wskazuje tytuł, historia skupia się na jednym z głównych bohaterów Łotra. Pokazuje nam kim był Cassian Andor, zanim stał się jednym z głównych szpiegów Rebelii. Akcja serialu dzieje się dokładnie 5 lat przed bitwą o Yavin (5 BBY), którą znamy z Nowej Nadziei. Cassian nie jest jeszcze walczącym o sprawę bojownikiem, ale zwykłym (albo i niezwykłym) szmuglerem. Ukrywa się na jednej z planet Zewnętrznych Rubieży i stara się żyć z dnia na dzień. Wpływy Imperium na tych planetach nie są jeszcze tak widoczne. Władzę wciąż sprawuje lokalna jednostka organizacyjna, działająca jedynie pod jego „kuratelą”.

Fabuła nabiera rozpędu dość szybko, gdy tytułowy bohater wpada w niemałe kłopoty. W wyniku starcia, sprowokowanego przez skorumpowanych strażników Andor staje się ściganym przez władze zabójcą. Próbując uciec przed zagrożeniem, bohater trafia na nieoczekiwany ratunek. Okazuje się nim tajemnicza postać, która oferuje mu pomoc w ucieczce i dołączenie do misji, nadającej cel jego życiu – walce z nowo powstałą Władzą – w domyśle Imperium.

Andor
Diego Luna jako Cassian Andor/ kadr z serialu

Nie jest to oczywiście cała geneza jego historii, i możliwe, że już zdradziłem za dużo. Mam jednak wrażenie, że mimo wolno prowadzonego wątku kłopotów Andora, jest to jedynie wierzchołek góry lodowej. Dlaczego wolno? Ponieważ powyższe kilka zdań, wyłączając skrupulatne przedstawienie nowych bohaterów streszcza nam pierwsze trzy odcinki. Czy to dobrze, że twórcy się nie spieszą? Według mnie nie do końca. Powiem wprost, że mam lekki zgryz dotyczący prowadzenia tej historii. Faktem jest, że Disney nie musiał się spieszyć ani streszczać, ponieważ Andor zaplanowany jest na dwa sezony po 12 odcinków, także będzie co oglądać, i nie ma co wystrzeliwać się z materiału.

Zobacz również: Cobra Kai – recenzja 5. sezonu. Wciąż na fali

„Nie spieszmy się, róbmy to powolutku, ale z pazurem” – taki zamysł z pewnością mieli reżyserzy. Fakt, przedstawiają całą historię pomału i bez pośpiechu. Problemem jest jednak to, że również bez napięcia Wspomnianego pazura nie bardzo czuć. Nie licząc emocji podczas pierwszego odcinka, pozostałe epizody są mocno nierówne. Co samo w sobie jest niestety domeną chyba wszystkich seriali, jakie Disney wypuszcza – czy to SW, czy Marvelków. Andor bardzo szybko wpada w niemałe tarapaty. Jednak atmosfera kłopotów, w jakich się znalazł nie jest według mnie odpowiednio wyeksponowana. Tak jakby twórcy nie chcieli wyjaśniać oczywistości. Mimo wszystko powinniśmy mieć drukowanymi literami wypisane „CASSIAN JEST W CZARNEJ…” – a czegoś takiego nie mamy.

Nie mamy również zbyt dużo akcji, która, nie licząc emocjonującego prologu, ciągnie tę produkcję za nos. I nawet nie mówię o tym, że lasery mają tu śmigać jak kule w Johnie Wicku. Andor to produkcja szpiegowska, także powinna mieć inne elementy, które trzymają w napięciu. W mojej ocenie, pierwsze epizody tego napięcia niestety nie mają. Jest kilka mocnych scen akcji, są elementy pełne emocji. Jednak nie jest to to, co znamy chociażby z fragmentów Rogue One. Wiem, że ten bohater na pewno różni się od Cassiana z Łotra 1. Jednak nie mówię tu o bohaterze, a o sposobie prowadzenia historii. Nie czułem tego dreszczyku emocji, jakiego się spodziewałem. I ubolewam nad tym, ale mam nadzieję, że z biegiem odcinków się to zmieni.

Zobacz również: The Book of Boba Fett – recenzja serialu. Co tu właściwie nie wyszło?

Nie czułem w produkcji Star Wars również za dużo samych Star Warsów. Czy to jednak aż tak źle? Nie do końca, biorąc pod uwagę historię ostatnich filmów i seriali. Bowiem Andor, w przeciwieństwie do poprzedników, nie jest produktem typu „fan-service”. Nie znajdziecie tu umizgiwania się pod zagorzałych wielbicieli uniwersum. A to z kolei BARDZO mi się podoba. Widać, że Disney poszedł nieco po rozum do głowy, i nie wpycha nam do gardeł ani niepotrzebnych cameo, ani szturmowców (choć tych z początku trochę brak), innych typowych dla Gwiezdnych Wojen wyznaczników. Twórcy chcieli zrobić to po swojemu, bardzo oryginalnie – i tę oryginalność widać na każdym kroku. I po prostu trzeba ją docenić.

Zobacz również: Patrz jak kręcą – recenzja filmu. Satyra na brytyjski kryminał

Tak samo docenić wręcz trzeba aktorów, zaangaażowanych w projekt. Diego Luna po raz kolejny imponuje, przywracając świetną postać Cassiana Andora do życia. Chociaż jeszcze nie jest to jeszcze ten sam bohater co w pierwowzorze, to wciąż jest aktor jest diabelnie przekonujący w swojej roli. To czuć w każdej sekundzie. Natomiast rewelacyjny Stellan Skarsgard po prostu błyszczy na ekranie. Dzięki swoim aktorskim popisom kradnie wszystkie sceny. Skąpy w mimikę szpieg jest tym, co według mnie będzie kluczowym elementem, wyróżniającym produkcję. Mało go widać w pierwszych odcinkach a i tak skradł dla siebie całe show. Pozostałe postacie również są bardzo wyraziste, zwłaszcza urzędnik Syrill, grany przez Kyle’a Sollera, czy Genevieve O’Reilly jako kultowa Mon Mothma. Czekam, aż zobaczę większy skrawek ich historii.

Mon Mothma

Chociaż produkcja posiada niedużo wspomnianych typowych dla Star Wars elementów, jak charakteryzacja, czy elementy świata (statki, stroje itp.) to nie można jej odmówić klimatu. I tutaj również objawia się ta oryginalność. Ponieważ elementy sci-fi są w serialu mocno subtelne. Bardziej przypominają nie Gwiezdne Wojny, ale typową opowieść w stylu retro, jak choćby klasyczny Blade Runner. Ta ostatnia produkcja to pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy obserwowałem przedstawiony świat. Twórcy również w tym aspekcie podkreślają, że Andor jest odrębną produkcją, i na próżno szukać tutaj klisz, typowych dla uniwersum.

Zobacz również: Wielka wojna o Pierścienie Władzy – o toksyczności Hollywoodu i fandomów

Mam z serialem, a w zasadzie oceną pierwszych odcinków mały problem. Boli mnie, że historia jest trochę wolno prowadzona, a akcja nie wali mnie po twarzy z siłą Billy’ego Butchera. Mała ilość typowo Star Warsowych klimatów i charakteryzacji powoduje mieszane uczucia, ale doceniam w pełni ich znaczenie. Doceniam również świetne role, które od pierwszych scen zaprezentowali główni aktorzy. Dostałem coś innego, niż oczekiwałem, ale w gruncie rzeczy to dobrze. To znaczy, że moje zardzewiałe od pewnego czasu, ale wciąż ulubione Uniwersum wciąż potrafi mnie zaskoczyć. Co mogę powiedzieć na pewno – chcę więcej. I dzięki zaplanowanej ilości odcinków, wiem, że dostanę. Nie mogę się więc doczekać. A to już samo w sobie mocno podbija ocenę pierwszych epizodów.ŚLEDŹ NAS NA IG

Plusy

  • Oryginalność produkcji wprost błyszczy
  • Świetne zagrane role - dawno nie było tak wyrazistych bohaterów w Star Warsach
  • Retro klimat to istne cudo

Ocena

7 / 10

Minusy

  • Wolno prowadzona historia
  • Mało napięcia, które stale utrzymuje uwagę widza
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze