Niewidzialna wojna – recenzja filmu. Kwintesencja Vegi

Nadeszła ta chwila. Patryk Vega wypuszcza swój (rzekomo) ostatni film po polsku, Niewidzialną Wojnę. Okres zalewania rynku kolejnymi śmieciowymi produkcjami kręconymi jak najszybciej i bez większego pomysłu wreszcie mija. Jednak, co by o nich nie mówić, te filmy zarobiły – i to nie mało, jak chwali się sam Patryk Vega. Po tych wszystkich „sukcesach” dostajemy w końcu film o nim samym. Czy możemy liczyć, że coś się zmieniło? Oczywiście, że nie…

Autobiografie filmowe, gdzie twórcy opowiadają historie o sobie samych, dotarły i do Polski. Najpierw Zołza Ilony Łepkowskiej, chwilę później Patryk Vega i Niewidzialna Wojna. O ile w pierwszym przypadku wyszło znośnie, to ten drugi to zupełnie inny kaliber. Mamy tutaj do czynienia z historią wiodącą od dzieciństwa reżysera, poprzez powstanie serii Pitbull oraz komedie romantyczne, aż po współczesne gnioty. Dzieje się bardzo dużo, bardzo szybko i bez zaangażowania. Zaznaczę jeszcze, że kiedy będę mówił o Patryku po imieniu, to chodzi mi o bohatera filmu, a kiedy per Vega – o reżysera. Będzie łatwiej zrozumieć.

Zobacz również: Pitbull – recenzja filmu. Vegauniwersum w natarciu!

Już od pierwszych scen wiemy, z czym będziemy mieli do czynienia. Większość z nich to losowe, niezbyt ze sobą powiązane klisze z życia Patryka. Dzieje się rzecz A, koniec, przeskakujemy do niezwiązanej z tym rzeczy B, koniec, potem rzecz C… I tak przez cały film. Urywki trwają zaś tylko chwilę, przez co nijak nie można się w nie zaangażować. Najlepszym przykładem będzie wątek Patryk-piłkarz. Młody gra w nogę, strzela gola. Wraca do domu, chwali się mamie, że zostanie najlepszy i dużo zarobi. Potem drugi mecz, tym razem nie idzie mu za dobrze. Wraca do domu i rezygnuje z kariery sportowca. To wszystko trwa może ze 20 sekund. Brak tu jakiejkolwiek formy budowania emocji. Na nic takiego nie ma czasu, bo trzeba upchnąć jak najwięcej treści.

Niewidzialna Wojna, Rafał Zawierucha, Patryk Vega
Niewidzialna Wojna, kadr z filmu

Ciężko się tego słucha


Dialogi bolą bardzo… Patryk cały czas wyjaśnia widzowi, co robi i dlaczego właśnie to. Dam przykład. Gdyby ktoś mnie spytał, czym się zajmuję, to odpowiedź w stylu Niewidzialnej Wojny brzmiałaby: „Jestem programistą, bo to najlepsza praca, by zarobić duże pieniądze, które są mi potrzebne do realizacji mojego marzenia, jakim jest kupno samochodu, o którym zawsze marzyłem”. Ta maniera mówienia jest bardzo denerwująca i pojawia się w filmach Vegi bez przerwy w ilości hurtowej. To, czego z kolei zabrakło, to humor – we wcześniejszych produkcjach był on wprawdzie prymitywny, ale przynajmniej od czasu do czasu rozbawił kogoś na sali. Tutaj przez cały seans zaśmiałem się tylko raz.


Regres?


Obecnie w produkcjach Vegi można znaleźć co najwyżej jedną, dwie znane twarze, podczas gdy kiedyś było ich znacznie więcej. Reżyser czuje, że skończył się dla Polaków i chce podbić zagraniczny rynek swoimi pomysłami. Jak to powiedział Patryk na końcu filmu: „Chcę być numerem jeden”. Skoro tutaj już nie może, to czas sprawdzić gdzieś indziej.

Najciekawszym elementem Niewidzialnej Wojny były fragmenty filmów, które zainspirowały Patryka do tworzenia własnych. Gwiezdne Wojny, Odyseja Kosmiczna, Dobry, zły i brzydki. Zdecydowanie wolałbym obejrzeć któryś z nich. Tam przynajmniej czuć było jakiekolwiek zaangażowanie kadry; w Niewidzialnej Wojnie do swojej roboty nie przyłożył się nikt, z aktorami włącznie. Nikogo nie można pochwalić. Każdy gra tak samo przez cały film, nie widać żadnych emocji poza zdenerwowaniem. Szczytem ironii jest fakt, że Patryka portretuje tu aż 4 aktorów, a sam Vega nie jest żadnym z nich.

Zobacz również: Niewidzialna wojna – wywiad z Anną Muchą. Film jest hołdem oddanym mamie

Niewidzialna Wojna, ślub Patryka Vegi
Niewidzialna Wojna, kadr z filmu

Film czy autopromocja?


Oglądając Niewidzialną Wojnę, przez cały czas patrzymy, jak niesamowitym człowiekiem jest Patryk Vega. Ze względu na to zrodziła mi się pewna teoria. Uwaga… to nie jest film. To ponad dwugodzinna reklama przedstawiająca, kim jest Patryk Vega, spreparowana specjalnie dla zagranicznych inwestorów. Wtedy angaż Rafała Zawieruchy ma jakiś sens. W końcu wcześniej grał u Tarantino, a teraz u Vegi.

Zobacz również: Zołza – recenzja filmu. Oczekujesz 1, a dostajesz 5. Jest git!

Przez cały film ludzie pracujący z głównym bohaterem rzucają tekstami w stylu „To najmocniejszy scenariusz, jaki w życiu czytałem!”, choć żadnych wartych takich komplementów perełek w filmografii Vegi nie widzę. Patryk Vega pokazuje, że zrozumiał polską widownię i jest w stanie na niej nieźle zarobić – i to prawda. Zapomniał tylko dodać, że zrobił to za pomocą prymitywności, manipulacji i kłamstw. Marketing zawsze obiecuje  „prawdziwą historię”, a finalnie nigdy jej nie dostajemy. Widownia (może nawet ku zaskoczeniu Vegi) przestała mu więc wierzyć i kolejne filmy przestały interesować nawet najwierniejszych fanów. W Niewidzialnej Wojnie nie ma też ani słowa o tym, jak krytycy miażdżą każde z jego „dzieł”.


Zmarnowany potencjał?


Przed obejrzeniem filmu miałem nadzieję, że zobaczymy w nim aktorów, którzy współpracowali z Vegą na przestrzeni ostatnich lat. Miło byłoby zobaczyć znajome twarze. Albo może choć odrobinę autoironii? Dialog typu: „Nie ma czasu na duble – dobrze wyszło! Jedziemy dalej!” Nie liczyłem jednak na to jakoś mocno – i słusznie. Z kinem Patryka Vegi znam się w końcu nie od dziś. Jego ostatnie twory powstają za bardzo od niechcenia, by dawać im chociaż szansę. Werdykt dla Niewidzialnej Wojny będzie zaskakujący. Uwaga! Nie warto – nawet za darmo!

Plusy

  • Fragmenty lepszych filmów
  • Mogłem w tym czasie ćpać
  • To prawdopodobnie ostatni Vega w Polsce

Ocena

1.5 / 10

Minusy

  • To film Patryka Vegi
  • Brak humoru
  • Ponad 2h to za długo
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze