Zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdyby Geralt wylądował w feudalnej Japonii? Nie? Ja też nie, ale Redzi i tak postanowili udzielić nam odpowiedzi.
Wiedźmin. Ronin to seria mang ukazujących perypetie alternatywnego Geralta w Kraju Kwitnącej Wiśni. Wiedźmin przemierza japońskie ostępy w poszukiwaniu yuki onny – tajemniczego śnieżnego demona. Droga jest jednak daleka, a za coś żyć trzeba. Dlatego też pogromca potworów podejmuje się w międzyczasie różnego rodzaju zleceń: zmaga się z rozjuszonymi duchami bagien, małpimi youkai i innymi mitycznymi kreaturami.
Zobacz również: Czy Wiedźmin 3 naprawdę najlepszy?
Fabuła pierwszego tomu komiksu niestety nie powala, ale mam nadzieję, że to tylko początki. Przez większość czasu pokazuje nam ona pojedyncze zlecenia Geralta, w międzyczasie przebąkując coś o poszukiwaniach białowłosej kobiety. I tak oto przez dłuższy czas podążamy za bohaterem szukającym nie wiadomo czego w nie wiadomo jakim celu oraz krojącym sobie potworki po drodze. Jego motywacje stają się nieco jaśniejsze dopiero bliżej końca, aczkolwiek i tak niewiele to pomaga w kwestii budowania napięcia – trochę już za późno. Operując bohaterem takim jak Geralt, trzeba położyć duży nacisk na zaangażowanie czytelnika w historię od samego początku, ponieważ on pod kątem emocjonalnym jej nie uciągnie. Tutaj nie do końca to wyszło. Może w kolejnych tomach Rafał Jaki się odkuje, ale część czytelników, rozczarowana początkiem, pewnie już tam nie dotrze.

O historii wiele więcej do powiedzenia nie ma, więc skupmy się na bohaterach. Tak jak wspomniałam, Geralt, któremu towarzyszymy przez cały komiks, do najbardziej charyzmatycznych nie należy. Nie można mu się jednak dziwić – w końcu jest roninem, prawda? Gadane to nie ich bajka; jedyny język, jaki mają opanowany do perfekcji, to język przemocy. Geralt nie jest tu wyjątkiem. Niewiele mówi i nie okazuje silniejszych emocji, zaś jego skrywane odczucia można odczytać jedynie ze spojrzenia czy zmarszczonych brwi. Urokliwą osobowością wprawdzie nie grzeszy, ale wędrownym najemnikiem jest świetnym. Oraz całkiem przystojnym, zwłaszcza na okładce, ale to już tam drobiazg.
Zobacz również: Wojna Krwi: Wiedźmińskie opowieści – recenzja gry. Powrót do świata Wiedźmina w nieco innej odsłonie!
Pozostali bohaterowie pełnią w pierwszym tomie Wiedźmin. Ronin raczej epizodyczne role. Z growych postaci przewinęła nam się gdzieś Yennefer, wspomniano także o Ciri. Obecnie jednak ani jedna, ani druga zbyt wiele nie zrobiła. Występ tej pierwszej uważam wręcz za dosyć zbędny, ale rozumiem, potrzebowaliśmy dobitnego cliffhangera na koniec. Niech będzie. Przez komiks przewinęła się również jeszcze jedna znana graczom persona, aczkolwiek jej imienia zdradzać nie będę. Taki spoiler to już ciut za dużo. Niezależnie jednak od tego, którą z komiksowych postaci weźmiemy na tapet, przy każdej mogę powtórzyć to samo określenie – płaska. I nie mam tu niestety na myśli niczyjej sylwetki.

Omawiana dziś manga to dopiero pierwszy tom serii, dlatego też patrzę na niektóre rzeczy z lekkim przymrużeniem oka. Niemniej jednak trudno mi sympatyzować z bohaterami, o których tak na dobrą sprawę nie wiem prawie nic. Jasne, grałam w gry, więc tamtejszy Geralt nie jest mi obcy. Ten trochę się od niego różni, ale niewiele, więc można ich jakoś przyrównać. Ale co z tymi, którzy przygodę z Wiedźminem dopiero zaczynają? Myślę, że na ich miejscu mogłabym się trochę po tym komiksie zniechęcić. Główny bohater ma może ze trzy cechy charakteru, a wszyscy pozostali po prostu są. Nie ma kogo polubić, wszystkim im brak głębi. Ale naprawdę chcę wierzyć, że to tylko kwestia czasu.
Zobacz również: Mięcho #1 – recenzja komiksu. Smacznego
No, ale dość już tych gorzkich żali, pomówmy o pozytywach. A największym z nich jest chyba oprawa graficzna. Wiedźmin. Ronin otrzymał naprawdę śliczną twardą oprawę oraz mnóstwo ładnych ilustracji od różnych artystów wrzuconych na koniec. Kreska samej historii również zresztą przykuwa uwagę. Choć niektórym może wydać się nieprzystępna czy nawet niechlujna, osobiście uważam ją za plus. Sposób rysowania Hatayi, a zwłaszcza design potworów, przywodzi mi na myśl tradycyjną sztukę japońską, okraszoną szczegółowymi konturami i prostym kolorowaniem. To oraz charakterystyczny dobór barw tworzą naprawdę przyjemny klimat dobrze odwzorowujący epokę, w której rozgrywa się akcja. Choć na początku nie byłam przekonana do stylu mangaki, teraz już jak najbardziej go doceniam. Widać tu konkretny pomysł na siebie.

Naprawdę fajnym dodatkiem okazał się także bestiariusz umieszczony zaraz po ostatnich stronach historii. Są w nim szczegółowo opisane wszystkie bestie, na które w tym tomie natknął się Geralt oraz ich mitologiczne odpowiedniki, jeśli na potrzeby komiksu wprowadzono w nich jakieś zmiany. A jakby tego było mało, u dołu strony mamy też krótkie notki wyjaśniające, co i skąd bohater wiedział o przeciwniku, zanim go pokonał. Niby nic wielkiego, aczkolwiek nadaje walkom nieco szerszy kontekst, a także zarysowuje nam, jak dużą wiedzę na temat mitologicznych kreatur posiada wiedźmin oraz jak wykorzystuje ją w praktyce. Osobiście uważam taki dodatek za świetny pomysł, komiks mocno tym u mnie zaplusował. Kiedyś zastanawiałam się nad zakupem bestiariusza japońskiego, ale wygląda na to, iż jeśli zbiorę jeszcze kilka tomów, to wcale nie będzie mi on potrzebny.
Zobacz również: Świat mitów. Edyp – recenzja komiksu
Składając wszystko zusammen do kupy, daję pierwszemu tomowi Wiedźmin. Ronin szósteczkę na zachętę. Forma jest naprawdę ładna i na samym początku może mi to wystarczyć. Jednak jeśli w dalszych częściach wciąż nie dołączy do niej angażująca fabuła, srogo się zawiodę. Ale na razie nie ma co zakładać najgorszego – wiedźmin ukazany jako samotny ronin walczący z japońskimi demonami ma spory potencjał i głęboko wierzę, że CD Projekt RED jeszcze zdąży go właściwie wykorzystać. Pożyjemy, zobaczymy.
Autor scenariusza: Rafał Jaki
Autor ilustracji: Hataya
Wydawca: Egmont
Premiera: 7 września 2022 r.
Oprawa: twarda
Stron: 128
Cena: 49,99 zł

Powyższa recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Egmont