Historia Michaela Cimino. Czyli o tym jak (prawie) zabito Hollywood

Wrota Niebios zachorowały więc na perfekcjonizm swojego reżysera. Wśród ciągłych dubli, poprawek i czekania aż chmury ustawią się w odpowiedniej kolejności, Cimino wierzył, że robi coś niesamowitego. Wierzył, że dzięki swojemu perfekcjonizmowi tworzy arcydzieło, które na zawsze zapisze go złotymi zgłoskami w historii Hollywood. Cimino wierzył, że Wrota Niebios sprawią, że każdy, tak samo jak on, uwierzy, że Cimino będzie kimś więcej.

Zobacz również: Niewidzialna wojna – recenzja filmu. Kwintesencja Vegi

Szaleństwo Cimino okazało się jednak skarbonką bez dna. United Artists po początkowych siedmiu milionach wydało ostatecznie czterdzieści trzy miliony, co dziś starczyłoby na drugich Avengersów, jednak nikt nie pokusił się o zatrzymanie tego szaleństwa. Dlaczego? Chociażby dlatego, że Cimino zagwarantował sobie prawo do przekraczania budżetu w umowie – całkiem przyjemne prawo, oraz dlatego, że każdy kadr, każda scena którą Cimino pokazywał smutnym panom z United Artists wyglądała tak obłędnie, że nikt nawet nie pomyślał, żeby przestać pompować wszystkie pieniądze na planecie w wizję Cimino. Patrząc na to wszystko wydawać by się mogło, że jest metoda w tym szaleństwie. Tylko, że szaleństwo miało się dopiero zacząć.


Dyktator wśród reżyserów


Tak, naciskam ludzi na pewne rzeczy. Na kręcenie w konkretnych lokacjach. Na sposoby działania. Wszystko po to, żeby najlepiej wykonać pracę. W tym sensie każdy reżyser jest dyktatorem. Każdy reżyser jest tyranem. Taka to praca.

Michael Cimino, 1981.

Doniesienia o reżyserze który zaczął bawić się w małego dyktatora na granicy USA i Kanady, zaczynały krążyć w środowisku. Takiej okazji nie mogli przepuścić dziennikarze, którzy widzieli w tej opowieści materiał idealny. Problemem, jak się okazało, było podejście samego Cimino do dziennikarzy. Reżyser od dawna uważał, że zawód dziennikarza był najniższym stopniem zarabiania gotówki na świecie. Można śmiało powiedzieć, że jeżeli jest coś czego Cimino nienawidził bardziej niż za wąskiej o dwa metry szczeliny między budynkami, to byli to dziennikarze.

Cimino odmówił więc jakiegokolwiek kontaktu ze sobą. Nie chciał, aby ktokolwiek z prasy miał dostęp do kulisów produkcji jego najnowszego dzieła. Reżyser postanowił zamknąć drzwi dla gazet, telewizji i radia,  zrobił po prostu wszystkim Reprezentację Polski z Mistrzostw Świata z 2018 roku dokoła. Cimino nie przewidział jednak jednego – reżyser potrzebował więcej niż dwudziestu trzech statystów (w przeciwieństwie do naszej reprezentacji na Mundialu w 2018 roku), co skrzętnie wykorzystał dziennikarz Les Gapay, który postanowił zatrudnić się jako statysta na planie Wrót Niebios.

Zobacz również: Velma – pierwszy zwiastun nadchodzącego serialu HBO Max

Dziennikarz LA Timesa przez dwa miesiące pracował na planie Cimino i stworzył świadectwo tego, co musiał przeżywać za trzydzieści dolarów miesięcznie. Wśród największych dziwactw Cimino były rzeczy takie jak malowanie trawy, casting dla trzystu koni, czy przestawianie suszących się przy kominku skarpetek, bo musiały wyglądać idealnie. Zdarzały się jednak rzeczy dużo bardziej tragiczne – ciągłe upokorzenia, znęcanie się nad zwierzętami i regularne wizyty lekarza, który przyjeżdżał na plan do ludzi tracących przytomność, albo do tych którym pędzące konie łamały nogi.

Okazało się, że Cimino od początku zarządzał swoim małym obozem pracy. Swoich statystów zmuszał do rzeczy nie do pomyślenia za 30 dolarów miesięcznie. Każdy z nich musiał opanować wszystko do perfekcji, jak chociażby akcenty ze wschodniej Europy, których połowa z nich nawet nie wykorzystała podczas kręcenia Wrót Niebios. Łatwo jest się więc domyślić, że historia Gapaya sprawiła, że ludzie zakochali się w historii człowieka, który pochłonięty swoją wizją, aż się w niej zatracił i bawił się w małego dyktatora za cudze pieniądze. Chociażby podkładając dynamit pod konie, aby te umierały efektowniej.

Po zamknięciu obozu pracy, jakim był plan zdjęciowy Wrót Niebios, Cimino zamknął się w montażowni na osiem miesięcy, aby z dwustu dwudziestu godzin materiału (ponad czterysta metrów taśmy filmowej (!)), najpierw zrobić pięciogodzinny, a po różnych spięciach ze studiem, najpierw czterogodzinny, a potem dwu i pół godzinny film. Okazało się jednak, że nikt nie chciał już tego filmu oglądać. Cegiełkę do całej katastrofy dołożył na pewno Les Gapay ze swoim artykułem o reżyserze który oszalał.

Zobacz również: Wiedźmin. Ronin. Tom 1- recenzja komiksu. Youkai Geraltowi niestraszne

Film Cimino nazywano największym marnotrawstwem w historii kina. Ponad czterdzieści milionów dolarów budżetu zmieniło się w jedną z największych finansowych klap w historii kina (3,5 mln $ dochodu z biletów), które doprowadziło całe United Artists do bankructwa. Nie pomagali także krytycy, którzy prześcigali się w tym kto obsmaruje Wrota Niebios zgrabniej. Mówiono, że film Cimino jest tak samo interesujący jak spacer po swoim własnym salonie przez cztery godziny. Pojawiały się nawet teorie, że jeśli Michael Cimino sprzedał duszę diabłu za sukces Łowcy Jeleni, to diabeł przyszedł właśnie po swoje. Wrota Niebios okazały się raczej Wrotami do Piekieł, a ich reżyser który jeszcze niedawno był tym jednym jedynym, napisał kolejną historię bohatera który myślał, że jest kimś więcej, a skończył jak my wszyscy.

Wrota Niebios zapisały się na zawsze w historii kina. Nie tylko jako jedna z największych klap jakich doświadczyło Hollywood. Wrota Niebios zapisały się także jako niezwykle piękny film. Film praktycznie idealny, który zaliczył potężną wpadkę tylko dlatego, że jego reżyser nie zjadł Snickersa i w skrócie był zakochanym w sobie dupkiem, ze zbyt dużym ego. Chociaż nie… Tylko połowa tego zdania zgadza się z rzeczywistością. Cimino był zakochanym w sobie dupkiem, którym pozostał do swojej śmierci. Który mimo wszystko unikał rozgłosu jak ognia, pojawiając się tylko na wybranych przez siebie festiwalach, gdzie mógł nadal bawić się w małego dyktatora, tym razem z niewinnymi ludźmi na widowni.

O Wrotach Niebios można powiedzieć wiele. Że wyglądają obłędnie, że każdy szczegół polerowany przez Cimino błyszczy do takiego stopnia, że zaczynasz usprawiedliwiać to wszystko co działo się na planie. Trudno jednak powiedzieć, że Cimino stworzył jakieś niezrozumiałe arcydzieło. To nadal wlokąca się jak flaki z olejem opowieść o Europejczykach, którzy kradli krowy amerykanom i poszli z nimi na wojnę pod drzewem.

Zobacz również: Terraformacja Marsa: Ekspedycja Ares – recenzja gry planszowej


Jest coś pociągającego w porażkach


Porażkach które niszczą całą karierę człowieka, który po nieudanym projekcie życia musiał rozmienić się na drobne i kręcić filmy, których nikt nie chciał już oglądać. Porażkach, które niszczą całą karierę studia, które łańcuszkiem złych decyzji doprowadziło się do upadku i dorobek zapoczątkowany przez Charliego Chaplina musiało sprzedać za grosze. Wreszcie porażkach, które niszczą karierę wszystkim dookoła, bo Wrota Niebios prawie zabiły Hollywood. Cimino stał się więc symbolem, symbolem tego, że chyba lepiej zaufać cyferkom w Exelu, niż wizji artystycznej.

Cimino stracił przez Wrota Niebios chyba wszystko, ale najpiękniejsze w jego historii jest to, że był gotowy to stracić. Reżyser nie bał się postawić na to co w jego głowie do samego końca było warte całego tego zachodu i mimo wszystkich swoich wad przynajmniej próbowało. Przynajmniej pozwoliło jeszcze raz przeżyć Michaelowi Cimino ten jeden, podobno najlepszy moment:

To mój ulubiony… Uwielbiam go. Uwielbiam. Ale żeby do niego dojść, krwawisz, pocisz się, masz wszystkiego dość. Pokonujesz te wszystkie rzeczy. Dla mnie to jak wisienka na samym szczycie bitej śmietany. Ten moment… Gdy siedzisz na kanapie i patrzysz przez szybę na ruchome obrazy w czerni i bieli. Gdy słyszysz muzykę i mówisz sobie: ” To ja to zrobiłem! To jest film.” To wspaniały moment. Najlepszy moment jaki jest.

Michael Cimino.

Strony: 1 2

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze