Miłość na pierwszą stronę – recenzja filmu. To miała być parodia?

Kolejna polska komedia romantyczna za nami. Zwiastuny sugerowały, że Miłość na pierwszą stronę to rodzaj filmu, który bawi się schematami gatunku, jednak wyśmiewane są wszystkie rzeczy, które i tak są w filmie. Wychodzi, że zamiast coś świeżego, dostajemy produkt odgrzewany z kilkoma nowym elementami – czyli norma w polskim kinie zachowana.


O czym to jest?


Miłość na pierwszą stronę to historia banalna. Olga Bołądź wciela się w rolę Niny, która tkwi w 10 letnim niesatysfakcjonującym związku. Jej życie rodzinne nie układa się za dobrze – ma chorą córkę (hehe, wiem) oraz faceta myślącego tylko o zabawie i grach. Trwałoby to tak do dziś, aż nagle zostaje zdradzona przez swojego chłopaka. Nie mogąc tego znieść, wyprowadza się i zamieszkuje u swojej szalonej psiapsi. Między czasie okazuje się, że ma dryg do robienia zdjęć, w wyniku czego zostaje paparazzi, by zarobić na leczenie córki.

Zobacz również: Apokawixa – recenzja filmu. Tytuł durny i film też durny

Z drugiej strony jest Robert grany przez Piotra Stramowskiego. Dumny syn Pani Prezydenty – jak lubi o sobie sama mówić. Robert jest cenionym filmoznawcą, określanym jako najlepsza partia w kraju. Uwikłany w związek z Amandą – córką miliardera, wpada (dosłownie) na Ninę, gdzie zakochują się od pierwszego wejrzenia. Resztę można sobie dopowiedzieć.

 


Schematy i nieudolna próba walki z nimi


I tutaj zaczynają się problemy… W zwiastunie pierwsze spotkanie głównych bohaterów jest wręcz autoironiczne. Lektor dodawał tekst w stylu – facet wpadł na dziewczynę, patrzyli sobie prosto w oczy, po czy oboje już wiedzieli, że to miłość. W filmie jest identycznie, jednak bez elementu autoironicznego przez co wypada to dokładnie tak samo jak w każdym innym filmie. Dodatkowo, partner Niny zdradził ją, żałuje tego i chce wrócić do bycia razem. Zachowuje się przy tym jak totalny dupek. To też już było!  Wątek chorej córki kończy się oczywiście dobrze. Motyw kłamcy – Nina ukrywa swój zawód, po czym gry Robert odkrywa prawdę to rozchodzą się, by mogli do siebie wrócić. Można grać w bingo i sprawdzać wszystkie schematy. W teorii Robert jako filmoznawca śmieje się z tych schematów, po czym sam w nie wpada i tyle. Może właśnie należało bardziej zaryzykować? A nie, to produkcja Polsatu, więc wszystko w normie.

Zobacz również: Najlepsze polskie filmy, część II: 1970-1989


Są jakieś pozytywy?


Rafał Zawierucha wciela się w postać Krupnika, który jest zblazowanym paparazzi ciągle szukającym sensacji. Przez przypadek spotyka Ninę, która mu pomaga – ta zawsze chciała robić zdjęcia. Gdy słyszy ile płacą za zdjęcia decyduje się podjąć tej pracy, żeby zebrać na leczenie córki. Krupnik jest przerysowany do granic możliwości, a Rafał Zawierucha wypada bardzo dobrze – gdyż irytuje co chwilę. Momenty, gdy Krupnik szkoli Ninę ogrywane są w konwencji westernu. Jest to oryginalny pomysł i bardzo dobrze wypada na tle reszty. Nie ma tego wiele, ale zawsze coś. Jeżeli ktoś jest kinomaniakiem to z pewnością doceni liczne cytaty i odniesienia do historii kina.

Miłość na pierwszą stronę, Nina z córkę leżą i myślą nad swym losem
Miłość na pierwszą stronę, kadr z filmu

Postacie są meh…


Przewija się tutaj wiele postaci, jednak wszystkie są dość jednowymiarowe. Przyjaciółka jest tą szaloną, ekscentryczną. Rolą córki jest tylko cierpieć. Robert jest tak dobrym człowiekiem, a najgorsze co zrobił w życiu to niedomknięcie drzwi w szkole. Amanda to dziunia, która snuje nikczemne plany dla własnej korzyści, a prezydentowej po prostu brakuje bolca.

Zobacz również: Niewidzialna wojna – recenzja filmu. Kwintesencja Vegi

Mamy też sporo (jak na standardy polskich filmów) występów gościnnych przeróżnych celebrytów. Mamy Krzysztofa Ibisza, Popka, Liroya, Littlemonster96, Basie Kurdej-Szatan (chyba wtedy ludzie ją jeszcze lubili) i innych mniej lub bardziej znanych. Każdy znajdzie (jak to mówi Krupnik) jakiś ryj dla siebie.


Czy warto?


Zbigniew Stonoga z pewnością powiedziałby, że Nie warto było. Ja natomiast uważam, że nic nie zyskacie oglądając, nic nie stracicie omijając go. Argumentem, by nie oglądać go w kinie jest czas trwania – prawie 2h to za długo na komedie romantyczną, jednak dla fana gatunku jest to jak najbardziej zadowalająca pozycja. Natomiast krytykanci rom-komów tutaj znajdą wszystko to czego nie lubią. Warto dodać na koniec, że reżyserką jest Maria Sadowska i to pierwsza od bardzo dawna, o ile nie w ogóle –  komedia romantyczna stworzona przez kobietę. Szkoda, że jakościowo wypada tak jak te, robione przez mężczyzn. Zamiast oglądać w kinie sugeruję poczekać aż będzie na vod. Dobra pozycja do obiadku!

Plusy

  • Szkolenie na paparazzi
  • Brak sugerowanej autoironii

Ocena

4 / 10

Minusy

  • Schematy
  • Za długi w swoim gatunku
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze