Kino traktujące o rasizmie na stałe zadomowiło się w Hollywood, przez co mniej więcej raz do roku dostajemy film traktujący o niesprawiedliwości rasowej. Niektóre z nich są lepsze, niektóre gorsze, jedne bardziej obiektywne, inne zaś… znacznie, znacznie mniej. Nie pamiętam jednak, by którykolwiek z nich zrobił na mnie takie wrażenie jak Till.
Till opowiada historię, która wydarzyła się na przestrzeni kilku miesięcy w 1955 roku w Stanach Zjednoczonych. 14 letni Emmett Till wyjeżdża ze swojego rodzinnego Chicago na wakacje do swojego wujka, mieszkającego w małej mieścinie w Mississippi. Traktowanie Murzynów znacznie różni się od tego, do których chłopak przywykł w swoim mieście. Po tym jak Emmett gwiżdże na białą ekspedientkę w sklepie, Carolyn Bryant, rozpoczyna lawinę zdarzeń, która doprowadzi do jego linczu, a w efekcie – śmierci. Matka Emmetta podejmuje nierówną walkę o sprawiedliwość…
Zobacz również: Najlepsze filmy 2022 roku
Historia ukazana w filmie Till – mimo upływu dobrych dwóch tygodni od seansu – nieustannie siedzi mi w głowie. Brzmi tak abstrakcyjnie, tak niewiarygodnie, iż wydaje się być przerażającym wymysłem fikcji. A jednak – miała ona miejsce niecałe 70 lat temu. I aż dziw bierze, że historia ta zaistniała w kinie dopiero teraz, bo jak Boga kocham – żaden film skupiający się wokół rasizmu nie zrobi na was takiego wrażenia jak Till. Filmy o niesprawiedliwie oskarżonych czy skazanych, o niewolnictwie, nierówności i przemocy policji – one były, są i będą, jedne lepsze, drugie gorsze. Ale historii brutalnego morderstwa 14letniego Emmetta Tilla dotąd nie było – a powinna być dawno.
Till nie jest filmem wybitnym czy innowacyjnym, nowym klasykiem, który wynosi kino dramatyczne na kolejny poziom. Miałem jednak wrażenie, że reżyserka i scenarzystka filmu, Chinonye Chukwu, stara się jak może, by było to coś więcej niż kolejny film o rasizmie czy następny dramat oparty na faktach. Udaje jej się to w znaczącym stopniu, bo choć Till wpada w gatunkową pułapkę, powielając schematy z podobnych do siebie filmów, Chukwu robi doskonałą robotę z materiałem źródłowym. Reżyserka nie przebiera w środkach i serwuje nam szokujące sceny, które nawet dla mojego spaczonego umysłu okazały się za mocne.
Zobacz również: Avatar: Istota wody – recenzja filmu. Rozwodniona historia kosmicznego Boba Marley’a
Właśnie dzięki tym scenom, film ten nie tylko zostaje z nami długo po seansie, ale pozwala też w minimalnym stopniu poczuć to, co matka Emmetta. Z tego filmu wylewa się ból, cierpienie, bezradność i smutek. I tak, w trakcie oglądania miałem z początku wrażenie, że Danielle Deadwyler zdecydowanie przesadza ze swoją grą. Ale z każdą kolejną upływającą minutą nachodziła co raz bardziej przemawiała do mnie myśl – jest 1955 rok, jesteś biedną, czarnoskórą wdową, której jedyne dziecko zostało brutalnie zamordowane – jak poczułbym się na jej miejscu?
Bardzo doceniam fakt, że ten film powstał i mogłem poznać historię Mamie i Emmetta Tillów. Historię, która wzbudza tak wiele emocji. Niepokój, frustrację, złość, niedowierzanie… Till to niesamowicie ważna produkcja, która powinna powstać już lata temu – dobrze, że w końcu się doczekaliśmy.