Gra w oczko – recenzja książki. Polacy, nic się nie stało!

Tegoroczny Mundial może i już się rozstrzygnął, ale to nie znaczy, że to koniec sportowych emocji. Jeśli wciąż mało Wam piłki nożnej, zawsze możecie sięgnąć po Grę w oczko Kalinowskiego – tym razem w odświeżonym, mundialowym wydaniu.

Gra w Oczko to sportowo-dziennikarski kryminał pierwotnie opublikowany dwa lata temu, zaś teraz wznowiony w zmienionej oprawie graficznej. Obraca się on wokół zabójstwa Dawida Błochowiaka – młodego sportowca i największej nadziei polskiej piłki nożnej. Zbrodnia została zaplanowana perfekcyjnie. Zero śladów, zero świadków. Policja nie może znaleźć punktu zaczepienia. Kiedy jednak do akcji wkracza sąsiadka poszkodowanego, dziennikarka Joanna Becker, i rozpoczyna swoje własne dziennikarskie śledztwo, sprawa rusza z kopyta. Dzięki licznym kontaktom oraz dojściom, kobieta odkrywa coraz to kolejne elementy skorumpowanego piłkarskiego świata, zbliżając się stopniowo do mordercy oraz zdobywając niebanalny materiał do swojego programu przy okazji.

Zobacz również: Świąteczna Mordercza Gra – recenzja książki. Trup pod choinką

Gdybym miała opisać fabułę tej książki jednym słowem, wybrałabym „zawiła”. Wątków jest mnóstwo, na samym początku kompletnie nie wiedziałam, co jest pięć. Króciutki kawałek o jednej postaci, zaraz potem o drugiej, później przeskok do trzeciej, czwartej… i, przynajmniej w pierwszych rozdziałach, nie ma między nimi zasadniczo żadnego powiązania. Totalny chaos. Na szczęście później się to nieco klaruje, a fragmenty poświęcone poszczególnym wątkom robią się dłuższe, ale wrzucanie czytelnika od razu na tak głęboką wodę to w mojej opinii nie do końca dobra decyzja. Ale tak prócz kołującej struktury czytało się całkiem przyjemnie. Śledztwo ma sporo odnóg i warstw, jako że zanim będziemy szukać mordercy, trzeba się wpierw dokopać do jakichkolwiek sensownych poszlak oraz sprawdzić ich trafność. One z kolei prowadzą też do paru innych przekrętów w wykonaniu bohaterów pozornie niezwiązanych ze śledztwem. I tak się to wszystko toczy.

Podążając sobie za kolejnymi poszlakami odkrywanymi przez Joannę i spółkę, możemy jednak nieco zgubić wątek główny. Te wszystkie zawiłości owszem, prowadzą do rozwikłania tajemnicy zabójstwa Błochowiaka, aczkolwiek na pewnym etapie książki jest ich tyle, że łatwo zapomnieć, skąd się w ogóle wzięły. Tematy hazardowe, złodziejskie oraz dziennikarskie trochę przyćmiewają morderstwo. Czytelnik z jednej strony nie ma czasu, żeby się nudzić, aczkolwiek z drugiej czułam się nieco przebodźcowana.

Zobacz również: Zwiadowcy. Wilki Arazan – recenzja książki. Powrót na stare śmieci

Mnogości wątków towarzyszy też automatycznie mnogość bohaterów. Na główny plan wysuwa się jednak tylko trójka z nich – wspomniana wcześniej Aśka, jej kumpel, Michał „Misiek” Misiewicz oraz podkomisarz Artur Konieczny.

Joanna Becker, „najgłówniejsza” z głównych postaci, jest znaną dziennikarką prowadzącą dochodowy program w telewizji. Kobietę cechuje spora pewność siebie, charyzma oraz typowa w jej zawodzie zdolność oczarowywania ludzi, od których potrzebuje informacji. Nie można jej również odmówić zaradności ani atrakcyjności fizycznej. Jej głównym problemem jest za to brak stałego związku – mimo że bliżej jej już do czterdziestki niż trzydziestki, wciąż nie potrafi znaleźć sobie życiowego partnera i stanowi to jej swego rodzaju kompleks. Choć Aśka może się od czasu do czasu wydawać szablonową, zarozumiałą bizneswoman, osobiście całkiem ją polubiłam. To charakterna persona, która wie, czego chce, ale jednocześnie miewa też swoje rozterki i nie uchodzi za żywy ideał.

Zobacz również: Cuda Wianki – recenzja książki. Koźlaczki nadal w formie!

Całkiem podobne, a może nawet lepsze wrażenie wywarł na mnie również Artur Konieczny. Z początku stereotypowy facet, później zmienia się w bardziej przystępnego samotnego ojca, dorywczego artystę i zaangażowanego w swoją pracę gliniarza. Może nie polubiłam go na tyle, żeby do niego wzdychać, ale jestem w stanie zrozumieć, czemu Aśka to robi. Konieczny to kawał chłopa z całkiem przyjemnym charakterem, pasją do muzyki i niezłym jak na tego typu bohatera wyczuciem towarzyskim. Czego chcieć więcej?

Jego zupełną odwrotnością jest z kolei trzeci z wymienionych, Misiewicz. To niewątpliwie również niezły kawał chłopa, ale tutaj zamiast mięśni mamy zwały tłuszczu i piwny bebech. Były dziennikarz sportowy ma cięty język i zerową kondycję, a jak sobie wypije (co zdarza się bez przerwy), to pożal się, Panie Boże. Misiek, mimo niemłodego już wieku, wciąż mieszka z matką. Nie udało mu się bowiem, podobnie jak Joasi, znaleźć drugiej połówki (ani nowej pracy), z którą mógłby się wyprowadzić. Tyle że w jego wypadku, z całym szacunkiem, w ogóle się temu nie dziwię. Jako element komediowy sprawdza się dobrze, ale jako człowiek… no cóż, raczej bym z nim nie wytrzymała.

Zobacz również: Przyjaciele, kochankowie i ta wielka, straszna rzecz – recenzja książki

Gra w Oczko, prócz fragmentarycznej struktury, ma jeszcze jedną rzecz, która pewnie nie każdemu podejdzie. Jej autor to były sprawozdawca sportowy – i nierzadko to czuć. Ma to swoje dobre oraz złe strony. Złe są takie, iż w niektórych momentach tekst rzeczywiście brzmi jak komentarz do meczu. Za to dobre: autor zna całe to sportowe towarzystwo od podszewki, dzięki czemu mógł je wiarygodnie opisać. I właśnie dzięki temu w ogólnym podsumowaniu uznaję to jednak za plus. Nie ma lepszego researchu niż własne doświadczenie z opisywanym środowiskiem. Grzegorz Kalinowski pisze o czymś, na czym dobrze się zna, dzięki czemu mamy pewien gwarant wiarygodnego oddania chociażby panującego tam klimatu. Warto więc docenić autentyczność.

Omawiając tę powieść, trzeba wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach, których mamy w niej na pęczki – kontrowersjach i żartach. Te pierwsze występują tu w różnorakich formach: ustawianie meczy, hazard, kradzieże aut, prostytucja, narkotyki, szantaże, jednym słowem – patologia. I niestety, przewija się tego tak dużo, że temat zupełnie traci ciężar. Kontrowersje mają to do siebie, iż ich funkcją jest szokować. Ale jak bardzo zaskoczyć czytelnika może trzeci z rzędu szantaż, czwarta runda w kasynie? Z czasem to wszystko powszednieje i przestaje wywierać wrażenie. Na szczęście jednak drugie z wymienionych, humor, sprawdza się trochę lepiej. Miejscami bywa… średnio ambitny, ale nie drażni, a nieraz faktycznie bawi.

Zobacz również: Wypożyczalnia Świętych Mikołajów – recenzja książki

Podsumowując, Gra w Oczko nie jest może dziełem wybitnym, ale czytało się ją całkiem przyjemnie. Autor opisuje środowisko, w którym czuje się jak ryba w wodzie i nietrudno to zauważyć. Choć miejscami pewne kwestie są trochę przesadzone, a struktura książki chaotyczna, myślę, że fani piłki nożnej będą się całkiem nieźle bawić w trakcie lektury. Bardziej wymagającym koneserom kryminałów poleciłabym jednak sięgnąć po coś innego. Gra w Oczko to fajna ciekawostka ze świata sportu i rozrywkowa poczytajka, ale niewiele ponadto.


gra w oczko

Autor: Grzegorz Kalinowski
Wydawca: Skarpa Warszawska
Premiera: 23 listopada 2022 r.
Oprawa: miękka
Stron: 446
Cena: 44,90 zł


ŚLEDŹ NAS NA IG
https://instagram.com/popkulturowcy.pl

Powyższa recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Skarpa Warszawska

Plusy

  • Nieco schematyczni, ale sympatyczni główni bohaterowie
  • Wielowątkowa intryga
  • Środowisko dziennikarsko-piłkarskie opisane na podstawie rozległego doświadczenia autora

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Chaotyczna budowa, zwłaszcza na początku
  • Pierwotne śledztwo często niknie w zagęszczeniu innych spraw
  • Kontrowersji tak dużo, że przestają robić wrażenie
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze