Wieloryb – recenzja filmu. W tranie prawda…

Poprzedni rok zakończyłem seansem niesamowitych Fabelmanów. Tym samym postanowiłem nie tracić tempa i już w Nowy Rok wybrałem się na przedpremierowy seans filmu Wieloryb. Darren Aronofsky powraca po 5 latach na duży ekran i wraz z wytwórnią A24 postanawia zaprezentować światu swoją nową fabułę.

Świeża produkcja reżysera Requiem dla snu z użyciem wyjątkowo oszczędnych środków, w końcu cała akcja dzieje się w ramach jednego mieszkania, na podobieństwo ostatniego dzieła tegoż twórcy, chce nam przekazać unikalne doświadczenie. Cały film jest dość kameralny. Jedna lokacja, ilość postaci dramatu nieprzekraczająca populacji palców u pojedynczej dłoni. O czym jednak w ogóle opowiada Wieloryb? Nowy film autora mother! opowiada historię niejakiego Charliego, otyłego nauczyciela angielskiego. Szybko okazuje się, że stan zdrowia naszego protagonisty nie jest najlepszy, z tego też powodu postanawia on nadrobić czy raczej obudować kontakt z dorastającą córką. Okazuje się to jednak zdecydowanie nielekką sprawą, co można śmiało przyrównać również do codziennego funkcjonowania osoby z otyłością.

Zobacz również: Fabelmanowie – recenzja filmu. Narcystyczna laurka czy romantyczna baśń?

Wieloryb wykorzystuje temat tuszy by wiele innych kwestii z jej pomocą przekazać. Co szczególnie mi się spodobało sam temat obfitych gabarytów nie jest tu jednak pokazany w sposób prześmiewczy czy przesadnie użalający się nad bohaterem. Darren Aronofsky portretuje swojego protagonistę przede wszystkim majestatycznie, kiedy trzeba nie odmawia mu natomiast człowieczeństwa. Brendan Fraser w swojej roli jest niebywale przekonujący. Gdy trzeba bywa rozczulający, innym razem brzydzi nas, przeraża, a to wszystko wcale nie sprawia, że czujemy w jego kierunku mniejszą sympatię. Aktor daję z siebie wszystko o czym dają znać ciarki na plecach widza. Jeśli miałbym wyznaczyć jeden element za który należą się szczególne pochwały, byłaby to główna rola.

Film narracyjnie radzi sobie bardzo dobrze. Relację z córką spina pewna klamra kompozycyjna gdzie nasz główny bohater dwa razy zostaje poddany próbie zmierzenia się ze swoim ciałem. Za każdym razem porusza, robi wrażenie, kipi emocjami. Atmosfera za każdym razem jest gęsta, że śmiało można by ciąć ją nożem, a może harpunem? Reżyser bowiem tym razem postanowił nie tylko wykorzystać uwielbiane przez siebie wątki religijne, ale również treść książki Hermana Melvilla Moby Dick. Sprawia to, że nie tylko mamy jako widz chwilę oddechu od nierzadko pompatycznych, martyrologicznych alegorii reżysera. Również nadaje to dodatkowego sensu i lepszej wymowy dla całej historii. Można poniekąd stwierdzić, że mamy tu do czynienia z najlepszą ekranizacją wyżej wspominanego dzieła.

Zobacz również: Biały szum – recenzja filmu. Szumi mi w głowie

Fot. Wieloryb
Fot. Wieloryb

Wieloryb jest dziełem, któremu często przypisywany jest realizm. Kategorycznie się z tym jednak nie zgadzam. W środkach bowiem mamy do czynienia z filmem wysoce naturalistycznym, aczkolwiek życiowym w wymowie. Ten film wraz z wykorzystaniem zarówno historii o polowaniu na wieloryby jak i biblijnej przypowieści buduję wspaniałą i niebywale trafną opowieść o uzależnieniu. Niejednokrotnie naszym oczom ukazane są sceny makabrycznego obżarstwa. Trudno się po czymś takim patrzy na jedzenie. Nie sprawia to jednak, że z miejsca pogardzamy naszym głównym bohaterem. Jego nieidealność, skłonność do upadku, pozwala nam się z dużą lekkością utożsamić z Charliem. Ludzka batalia z nałogami to natomiast nie jedyny temat podjęty przez dzieło twórcy filmu u płonących mieczach i golemach Noego.

Na wzór biblijnych przypowieści mamy przed sobą grono postaci, które stanowią nośniki pewnych symboli, archetypów. Sam dom głównego bohatera naprzemiennie symbolizuje dla mnie kręgi piekielne jak i przestrzeń czyśccową. Film jest bardzo bogaty jeśli mowa o tego rodzaju przekaz podprogowy. Kluczowa w tym dziele jest natomiast relacja głównego bohatera z jego wcześniej wspominaną córką. W tej roli Sadie Sink znana przede wszystkim z roli Max w powszechnie lubianym Stranger Things. Jej postać z filmu Wieloryb to w dużej mierze podkręcona wersja bohaterki serialu Netflixa z naciskiem na krzyczącą, wybuchową, o pędzącym na granicy dobrego smaku humorze, buntowniczkę. Gdyby jakimś cudem Ellie zamiast w fabule Aronofsky’ego znalazła się w uniwersum Cyberpunka bez wątpienia zostałaby „krawędziobiegaczką”.

Zobacz również: Nullizmatyk – Zabójca Królowej – Recenzja płyty

Fot. Wieloryb
Fot. Wieloryb

Sadie Sink w całej tej opowieści długi czas portretowana jest jako cyniczny potwór. Na którego przychylnym okiem patrzy jedynie niepoprawny optymista jakim jest jej ojciec Charlie. Ellie symbolizuje jednak szczerość. Ten film bowiem jeśli ma coś ważnego do przekazania jest nim niesienie pochodni „mówienia co myślimy”. Zdaniem narratora całej tej historii takie działanie oczyszcza i zbawia. Chociaż prawda boli, może być bezczelna, to powinniśmy ją jak tytułowy Wieloryb z grubą skórą i pogodą ducha przyjąć. W tranie prawda moi drodzy…

 

Plusy

  • Brendan Fraser w roli życia
  • Fenomenalny mariaż martyrologii z historią o Moby Dicku
  • Mocny w tragedii i komedii

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Tempo miejscami wypada ociężale
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze