Pukając do drzwi – recenzja filmu. Puk Puk! Kto tam?

Pukając do drzwi to najnowszy film M Night Shyamalana przy okazji będący również ekranizacją powieści Paula Tremblaya Chata na krańcu świata. W serwisach określany mianem horroru znacznie bardziej na podobieństwo literackiego pierwowzoru przypomina psychologiczny thriller. Teatralna wręcz scena ograniczona do jednej lokacji, gęsta atmosfera i napięcie. Bez grama wątpliwości można uznać za mocne strony tej produkcji. Czy po licznych niepowodzeniach jak chociażby Glass udało się reżyserowi wyjść obronną ręką? 

Pukając do drzwi opowiada historię w której rodzina złożona z ośmioletniej Wen (Kristen Cui), a także jej dwóch ojców Andrew (Ben Aldridge) i Erica (Jonathan Groff) podczas spokojnego wypoczynku w domu na odludziu mają niespodziewanych gości. Ów czterech nieznajomych uzbrojonych w domowej roboty narzędzia mordu przychodzą do naszych protagonistów z pewnym zadaniem i przesłaniem. Głoszą oni bowiem, że jeśli nasza trójka nie wybierze spośród siebie ofiary, którą należy poświęcić, dojdzie do apokalipsy. Wszystko to brzmi jak zbiorowa histeria kilku osób, szybko jednak okazuje się, że sprawa nie jest tak prosta i jednoznaczna. Główną rolę gra tutaj również czas, gdyż co jakiś czas gdy decyzja nie zostanie podjęta to jeden z najeźdźców dokonuje poświęcenia, które uwolni jedną z plag dziesiątkujących ludzkość. Sam punkt wyjścia już wypada intrygująco.

Zobacz również: Podejrzana – recenzja filmu. Odkąd zobaczyłem Ciebie...

Warto też nadmienić fakt, że światła reflektorów skierowane są w stronę pary jednopłciowej. Film natomiast nie żeruje na tym w podły sposób, a wykorzystuje go do dopowiedzenia w historii czegoś więcej. Reżyser wykorzystuje tutaj pewien zabieg. Mianowicie główna oś fabuły co jakiś czas poprzetykana jest retrospekcjami pokazującymi nam różne perypetie i kluczowe momenty w związku Andrew i Erica. Chociaż bez wątpienia nie jest to ten poziom pod względem celnego komentarza par co w Midsommar to jednak stanowi wyjątkową wartość dodaną dla całokształtu narracji. Dodatkowe punkty za niepokazywanie nagonki na środowiska LGBTQ+ w sposób stronniczy, stawiając też akcent na nadwrażliwość osób po każdej stronie barykady. Ja doceniam to szczególnie, ponieważ w kinie(czy ogólnie nawet w popkulturze ogólnie) nie uświadczymy tego zbyt często.

Ogólnie rzecz ujmując Pukając do drzwi już od początku polaryzuje. Pierwsza scena gdzie bohater grany przez Dave’a Bautiste, niejaki Leonard poznaje i próbuje się zaprzyjaźnić z małą Wen wbija w fotel. Sposób reżyserii tej sceny idealnie buduje napięcie. Widz w fotelu może poczuć się absolutnie niekomfortowo. Liczne kadry będące bardzo blisko twarzy, aktorzy zachowujący się jakby mówili do widza. Takie swego rodzaju przebicie czwartej ściany, a to dopiero początek świetnego pokazu umiejętności dramatycznych ex-wrestlera. Aktorstwem ten film również bez wątpienia stoi. Króluje w tym oczywiście Bautista, nierzadko kradnąc show. Nie znaczy to jednak wcale, że reszta gaśnie przy odtwórcy Draxa w Strażnikach Galaktyki. Praktycznie każdy aktor czy aktorka gdy tylko może walczy o uwagę widza. Każdy występ aktorski mógłby służyć za pokaźny element portfolio prezentujący spektrum umiejętności dramatycznych.

Zobacz również: Aftersun – recenzja filmu. Album z wakacji

Pukając do drzwi

Najbardziej w filmie podobało mi się to, że bardzo długo buduje w widzu poczucie niewiadomej. W zasadzie do samej kulminacji nie mamy pewności co jest prawdą. Myślę zatem, że fani takich filmów jak 10 Cloverfield Lane  będą tym seansem usatysfakcjonowani. Plus zdecydowanie więcej niż minusów, chociaż żeby nie było tak słodko, wady w produkcji Shyamalana są. Mnie osobiście najbardziej poraził fakt ukazania brutalności, czy raczej brak należytego jej zobrazowania. Dosłownie każdą egzekucję widzimy na chwilę przed i na chwilę po głównym, krwawym show. Jak gdyby nad reżyserem czuwał jakiś nadgorliwy cenzor. Aczkolwiek dopuszczam też taką myśl, że kino pod względem gore w ubiegłym roku aż nadto mnie rozpieściło. Drugą rzeczą, która na początku wybijała mnie z rytmu była gra aktorska Bena Aldridge’a, która z początku wydawała mi się zbyt ekspresyjna i nad wyraz ekstrawertyczna i wręcz ekscentryczna. Po czasie jednak przyzwyczaiłem się do tego.

Aktorsko ten film wręcz kwitnie. Subtelny w swoim występie Jonathan Groff, który pokazał się totalnie z innej strony niż ta znana z serialu Mindhunter. Nikki Amuka-Bird, której sposób gry przypominał mi ten znany dla postaci z horroru Jordana Peela To my. Abby Quinn wciela się tutaj w opiekuńczą kobietę z delikatną dozą szaleństwa. Natomiast Rupert Grint po prostu jest totalnie obłąkanym i pełnym frustracji rednekiem. Totalnie inna rola, ponieważ ja zapamiętałem go głównie jako Rona w Harrym Potterze. Nad Davem Bautistą już się dłużej nie będę rozpływał, bo to po prostu warto na własną rękę zobaczyć. Czterech nieznajomych jak czterech jeźdźców apokalipsy, zwiastunów zagłady. Pełna paleta barw w stylu gry dramatycznej.

Zobacz również: Aaron – recenzja. O czym to było? 

Pukając do drzwi

Podsumowując Pukając do drzwi to pierwszy od dawna naprawdę udany projekt w reżyserii M Night Shyamalana. Wszystko tu gra naprawdę przyzwoicie, a Bautista swym występem na długo przyćmiewa wszelkie wady seansu. Nie powiem jednak, że z niecierpliwością będę czekał na nową produkcję reżysera Split, bo już raz mu się udało, a potem zapodał konkretną kaszanę. Mam nadzieję, że ten film będzie punktem wznosu również dla autora kultowego Unbreakable, bo że jest to duża szansa i szerokie otwarte drzwi dla kariery w rolach dramatycznych byłego zawodnika WWE wiem już po obejrzeniu filmu. Naprawdę wyjątkowe chociaż niepozornie zapowiadające się kinowe doświadczenie.

Plusy

  • Ta rola Dave'a Bautisty jest dla niego tym co rola Peacemakera dla Johna Ceny
  • Gęsta atmosfera pełna napięcia
  • Zakończenie niezbyt Shyamalanowe i patrząc na jego formę ostatnio to bardzo dobrze!

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Brutalność aż nadto na cenzurowanym
  • Początkowo zbyt "wybuchowa" gra Bena Aldridge'a
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze