Mimo średniego przyjęcia pierwszej odsłony, duet Aniston & Sandler powraca w drugiej części Murder Mystery. Zabójcze Wesele bardzo stara się nie ugiąć pod ciężarem sukcesu serii Na Noże. Niełatwo jednak nie odnieść wrażenia, że stanowi jej tańszą kopię.
Małżeństwo Spitz udaje się na wyspę do bogatego znajomego (trochę jak w Glass Onion). Na miejscu zastają splendor, bogactwo i luksusy (podobnie jak w Glass Onion). Zbliża się wesele, na którym pan młody, multimilioner Maharajah, zostaje porwany. Spitzowie rozpoczynają wieloetapowe, skomplikowane śledztwo, w wyniku którego… a nie, czekaj. Zabójcze Wesele to przecież komedia kryminalna. Elementy filmu detektywistycznego, zauważalne w poprzedniej części, tutaj ustępują miejsca gagom i akcji. Zamiast śledczych tropów na modłę Christie czy Conan Doyle’a, dostajemy wybuchy, strzelaniny i żarty z siurków.
Sandler i Aniston tworzą na ekranie zgraną parę. Netflix w ciekawy, choć ryzykowny sposób podszedł do relacji między dwójką głównych bohaterów, zupełnie olewając podstawową zasadę tworzenia duetów – zasadę kontrastu. Zamiast poważnego Shreka i głupkowatego Osła lub posępnego Geralta i lekkodusznego Jaskra, dostajemy pana i panią Shitz – po równo niefrasobliwych, niezdarnych i głupkowatych. I to, o dziwo, działa. Ciężko ich nie lubić, szczególnie, że łącząca ich chemia jest wyczuwalna dla widza i buduje pocieszny vibe starego, dobrego małżeństwa. Okej, może to Holmes & Watson z aliexpress, ale ja ich kupuję.
Zobacz również: Glass Onion – recenzja filmu. Zbrodnia doskonała niczym Shrek
Gorzej z postaciami drugoplanowymi. Zestaw podejrzanych tworzą ludzie barwni, jednakże sztuczni. To jak piękne, jaskrawe pisanki, które po rozbiciu skorupki okazują się puste. Saira jest zazdrosna, Sekou napuszona i zarozumiała, z kolei Francisco opowiada żarty o charakterze seksualnym. I to wszystko, co jestem w stanie powiedzieć o tych postaciach. Mamy do czynienia z karykaturami sygnującymi stereotypy, a nie pełnokrwistymi bohaterami. Ciężko przymknąć oko na to scenariuszowe lenistwo.
Zabójcze wesele bardziej przypomina sztukę teatralną niż twór srebrnego ekranu. Zamknięte lokacje, nietraktująca się poważnie fabuła, bohaterzy grający teatralnie przejaskrawionymi emocjami i mimiką. Większość scen (z wyjątkiem tych z akcją, ale o tym za chwilę) nie potrzebowałaby wiele więcej niż estrady i uproszczenia scenografii, i voilà! Nie mogę wyrzucić z głowy wizji Sandlera i Aniston kłócących się z drinkami w dłoniach na teatralnej scenie.
Zobacz również: John Wick 4 – recenzja filmu. Zasłużone laury
Z humorem jest średnio, na szczęście żarty ze słowem “penis” stanowią tylko jedną czwartą arsenału Zabójczego Wesela, co uważam za przyzwoity wynik. Często bywa odtwórczo, puenty poszczególnych gagów stanowią kolejny dowód lenistwa twórców, którzy nie znają pojęcia kreatywności. Na szczęście małżeństwo Spitzów ratuje film od miana komediowej klapy, okazjonalnie wywołując uśmiech swoją nieporadnością. Uświadczamy też zaskakująco dużo akcji. Prawdopodobnie nie tego oczekuje większość widzów, o dziwo jednak ten element nie wypada źle. Scena w busie, podczas której Aniston i Sandler walczą z porywaczami przy użyciu pistoletów, siekier i kajdanek sado-maso, stanowi istny majstersztyk.
Zobacz również: Najlepsze filmy Netflixa
Interesującym manewrem twórców jest próba obśmiania motywów i chwytów popularnych w filmach detektywistycznych. Fabuła wchodzi w schemat, by później go przełamać, obrócić lub wysadzić od środka. Na tym zabiegu Zabójcze Wesele zyskuje, stając się poniekąd parodią filmów detektywistycznych. Paradoksalnie jednak samo stosuje niektóre motywy – czy rzeczywiście genialni detektywi pojawiają się tylko w luksusowych willach i ociekających splendorem statkach?
Nie bez powodu na początku recenzji pojawiło się porównanie do Glass Onion. Zabójcze Wesele siłą rzeczy znalazło się w cieniu produkcji Riana Johnsona. To film podobny, niestety gorszy. Zawodzi szczególnie w elementach detektywistycznych – intryga jest kiepska i nieangażująca, jej odkrycie pozostawia wiele do życzenia. Większą rolę odgrywa humor i widowiskowe sceny akcji. To nie koniecznie jest dobry film, ale całkiem dobra komedia kryminalna.
Największym plusem Zabójczego Wesela i powodem, przez który warto je obejrzeć, jest zespół Sandler & Aniston. Chemia między nimi jest niesamowita, a szaleńcze wybryki na ekranie czynią z nich duet na miarę Flipa i Flapa. Sandler, od kiedy pozbył się łatki aktora z kretyńskich komedii, przeżywa na ekranie drugą młodość, zaś Aniston… ona jest po prostu w swoim żywiole. Pomimo, iż moja ocena nie będzie wysoka, to nie mogę się doczekać ponownie zobaczyć tej dwójki w akcji. Może brzuch nie pęknie wam ze śmiechu, ale seans pozostawi w pozytywnym nastroju. Zabójcze wesele spełnia zatem swoją najważniejszą rolę: dobrej rozrywki.
Główne zdjęcie: materiały prasowe