Piotruś Pan i Wendy – recenzja filmu. Porozmawiajmy o Disneyu

Recenzje kolejnych remaków klasycznych animacji Disneya można spokojnie zamykać w jednym zdaniu – jest dokładnie tak, jak mogliśmy się spodziewać. Niestety, tak łatwo nie jest i trzeba napisać troszkę więcej. Plus jest jednak taki, iż formułka jest już dobrze znana, bo niemal wszystkie próby przeniesień kultowych bajek na wersję aktorską mają mniej więcej te same problemy.

Pomińmy kwestie związane ze zmianą pewnych stałych w Piotruś Pan i Wendy. Czarnoskóry Dzwoneczek, Piotruś o hinduskiej urodzie, dziewczyny w bandzie Zagubionych Chłopców. To jest temat rzeka, sprowadzająca się wyłącznie do słów marketing. Nie jest to zresztą aż tak kluczowe, jeśli w końcowym rezultacie dostajemy dobry film. Ale w przypadku filmów Disneya, a w szczególności przeniesienia tej kochanej przez miliony ludzi na całym świecie bajki na wersję live action – jest o to zwyczajnie ciężko. Jeśli spojrzycie na materiały źródłowe remaków, to werdykt jest prosty – dostaliśmy już bardzo dobrą produkcję, która podobała się większości odbiorców. W przypadku remaka, pole odbiorców potencjalnie zadowolonych z finalnego produktu znacznie, znacznie się pomniejsza. A bo to zmienili za mało, a bo to zmienili za dużo, a bo to nie to samo – i tym podobne.

Zobacz również: Najlepsze bajki Disneya

Nie jestem w stanie przewidzieć, ile będzie to jeszcze trwało, bo, dobrze – oceny na takich portalach jak Filmweb czy IMDB mówią jasno – remaki Disneya są albo średnio-udanymi filmami, albo kompletnie nieudanymi. Ale to łatwy zysk i dopóki się sprzedają i są oglądane, dopóty wytwórnia będzie wypluwała kolejne tego typu produkcje. Wszystko rozbija się o marketing i stan konta na koniec dnia. Owszem, można się zastanawiać nad tym, czy poza kasą chodzi tu też o lewicową politykę. Po latach dochodzę do wniosku, że Disney po prostu chce mieć taki image, bo dzięki temu trafia do większej liczby odbiorców. Problem jest taki, że właśnie przez to w mojej opinii, zmienili się z wizjonerskiego studia filmowego w fundację charytatywną czy społeczną, która przy okazji robi marne filmy na podstawie marnych scenariuszy.

Myśl ta przemknęła mi właśnie podczas oglądania Piotruś Pan i Wendy. Jak wspomniałem, nie będę dywagował nad zmianą stałych – kolorze skóry Dzwoneczka czy Piotrusia, albo pojawieniem się w bandzie Zagubionych Chłopców dziewczyn czy chłopaka z zespołem Downa. Nie mówię, czy to źle, czy to dobrze, bo problem filmu leży przede wszystkim u podstawy – w scenariuszu. Przypomina on naprawdę kiepskiego fanficka i, w zasadzie, nie zdziwiłbym się, gdyby nim był. Jeśli ktoś przed seansem się zastanawiał, dlaczego do klasycznego tytułu dopisano imię Wendy, tak po seansie można się zastanawiać, po co przed imieniem Wendy widnieje jeszcze Piotruś Pan.

Zobacz również: YouTube usuwa łapki w dół, Hollywood świętuje, a my witamy 1984 rok

Recenzowany tu film nie opowiada bowiem o chłopcu, który nie chciał dorosnąć, a o dziewczynie imieniem Wendy. Ona jest główną bohaterką filmu, silną i niezależną, która niejednokrotnie ratuje pozostałe postacie z opresji. Piotrusia przez dobre 2/3 seansu właściwie nie ma na ekranie, a gdy już się pojawia i dostaje bardzo interesujący motyw z Hakiem, stanowi on w istocie wątek drugoplanowy na tle poczynań Wendy. Janek i Michaś również nie mają tu za dużo do roboty i w zasadzie mogłoby ich w tej historii nie być i nic by się w sumie nie zmieniło.

Piotruś Pan i Wendy cechuje niestety brak wyważenia scenariuszowego (tragiczne tempo) i powszechna nijakość. Tą nijakość najlepiej zresztą odzwierciedla filmowa Nibylandia. Krainę tę zapamiętałem jako kolorową, magiczną i niezwykłą. Tu zaś wygląda jak typowa, bezludna wyspa, a tak ważne wątki w oryginale jak syreny, Indianie czy krokodyl, występują łącznie przez 2-3 minuty.

Zobacz również: Bo się boi – recenzja filmu. Tak śmiesznie, że aż strasznie

Wydaje mi się, że mimo wszystko dałoby się to jakoś obejrzeć, gdyby chociaż obsada dała radę. W nowej wersji przygód Piotrusia (i Wendy…) brakuje chemii między bohaterami. Nie ma tu tej relacji love-hate między Piotrusiem a Wendy, bracia dziewczyny jak i sami zaginieni chłopcy nie mają tu nic do roboty, a dzwoneczek wydaje się nie mieć żadnej osobowości. Najgorzej jednak wypada tu Kapitan Hak – idealnie wpasowuje się do nijakiej Nibylandii. Jak można zarżnąć taką postać?

To jeden z najgorszych remaków Disneya do tej pory, a wydawało się, że historia ta raczej obroni się sama. Strach pomyśleć, co nas czeka wraz z kolejnymi pewniaczkami

Plusy

  • Pomysł na relację Haka z Piotrusiem
  • Te pół minuty z krokodylem

Ocena

1.5 / 10

Minusy

  • Scenariusz na poziomie fanficka
  • Fatalny dobór obsady
  • Nijaka Nibylandia
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze