Sukcesja – recenzja serialu. Zejść ze sceny niepokonanym

No i doczekaliśmy się – po pięciu latach, czterech sezonach i trzydziestu dziewięciu epizodach, wiemy już, kto zastąpił Logana Roya na stanowisku CEO Waystar Royco.

Na pewno każdy z was miewał takie momenty w swoim popkulturowym życiu, kiedy wypowiadał słynne O nie, już nigdy nie doświadczę lepszego filmu. Mogło to też brzmieć tak: Nigdy nie zagram w lepszą grę, albo Przecież nigdy nie powstanie lepszy serial. Z wiekiem, człowiek wypowiada takie teksty co raz rzadziej i zdecydowanie trzeba docenić te smutne chwile. Sam przeżyłem ich wiele. Nigdy nie będzie lepszego serialu niż Rodzina Soprano. Nigdy nie będzie lepszego serialu niż Breaking Bad. Nigdy nie będzie lepszego serialu niż… Sukcesja?

Zobacz również: Najlepsze seriale HBO

W dzisiejszych, streamingowych czasach, naprawdę co raz trudniej o seriale zakańczane z godnością. Jeśli coś się sprzedaje i dostarcza kupy siana – po co to kończyć? Było już mnóstwo takich produkcji, że nadmienię tu The OfficeDom z Papieru, House of Cards czy Jak Poznałem Waszą Matkę. Te tytuły wyróżniały się niezwykłą jakością w swoich najlepszych latach. Ostatnie sezony zaś przypominały okrutny żart, fabularną karykaturę, która zniekształcała znane i uwielbiane postacie. Tym bardziej byłem pełen podziwu i jakiegoś wewnętrznego spokoju, gdy świat obiegła informacja, iż czwarty sezon serialu Sukcesja będzie jednocześnie sezonem finałowym.

Finałowy sezon flagowego serialu HBO od Jesse Armstronga nie trzyma poziomu trzech poprzednich. On je przewyższa. Coś, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Może spora w tym zasługa zmiany formuły. Tym razem każdy odcinek pokrywa okres jednego dnia i wierzcie mi – patrząc na wydarzenia, mające miejsce podczas czwartego sezonu, ma to jak największy sens. Oglądając czwarty sezon Sukcesji, czuć tę stawkę, czuć wagę decyzji czy zdarzeń, którym stawiają czoła bohaterowie serialu. Zazwyczaj nie są to zdarzenia miłe, moralnie dobre czy łagodzące napięcie – ale taki jest właśnie świat rodziny Royów.

Zobacz również: Miłość i śmierć – recenzja serialu. Do twarzy jej z siekierą!

Znam kilka osób, które były na tyle zmęczone klimatem serialu. Wiecie, ciągłe intrygi i knucia, sojusze i zdrady, nieustanna walka o władzę. Można w pewnym momencie pomyśleć, że ten serial sprowadza się wyłącznie do tego i powiem, że jestem w stanie zrozumieć te osoby. Sukcesja nie należy do najłatwiejszych produkcji, nigdy nie należała i nie jest ona tytułem przeznaczonym do relaksu. Znacie kogoś, kto uważa chodzenie na sztuki Szekspira za świetną formę odprężenia się? Ano właśnie. A dzieło Jesse Armstronga można, a wręcz trzeba porównać do tragedii i dramatów Szekspira. Bo gdzie indziej można poczytać tak dosadnie i szczegółowo o tym, jak rządza władzy może zniszczyć człowieka?

Nie będę się zagłębiał w szczegóły czwartego sezonu Sukcesji. Ocena mówi wszystko, a i moje wypociny same w sobie wskazują, na obcowanie z arcydziełem – zaś arcydzieła mają to do siebie, że należy ich doświadczyć samemu, aby się przekonać o ich autentyczności. Powiem wam jednak, że po odcinku finałowym miałem dwie myśli. Po pierwsze, niesamowite szczęście, że przez ostatnie 10 tygodni, poniedziałek w poniedziałek, doświadczałem czegoś, co zapisze się wielkimi zgłoskami w historii telewizji – zarówno mowa tu o serialu, jak i o jego ostatnim sezonie. Po drugie – niesamowity dyskomfort… Tak jak sama Sukcesja, tak i jej finał nie należy do najłatwiejszych seansów. Świadomość, że to koniec, ale również i same wydarzenia, mające miejsce w tym odcinku (szczególnie w ostatnich 10 minutach) tylko potęgują to odczucie i pozostawiają widza z całą paletą sprzecznych, wykluczających się emocji. Muszę jednak zaznaczyć, że emocjonalny rollercoaster nie charakteryzuje wyłącznie finałowego epizodu – to domena całego sezonu…

Zanim przejdę do podsumowania, chciałbym tylko przekazać najszczersze wyrazy współczucia wszelkim Akademiom odpowiedzialnym za przyznawanie nagród telewizyjnych – Emmy, Złote Globy i inne takie – bo najprawdopodobniej będą musiały zmienić zasady przyznawania nagród specjalnie dla Sukcesji. I choć tak jak w samym serialu, zwycięzca może być tylko jeden, tak nie wyobrażam sobie, by ktoś z głównej obsady serialu miał nie dostać statuetki za swoją grę.

Zobacz również: Najlepsze polskie seriale

Powracając do moich przeżytych chwil z drugiego akapitu tej recenzji. Po ponad 20 latach obcowania z popkulturą, radziłbym wam zamienić tę mantrę Nigdy nie będzie lepszego serialu niż… na Nigdy nie będzie drugiego takiego serialu jak... Bo po co się męczyć i zachodzić w głowę, która produkcja jest lepsza? Dziś naprawdę ze świecą szukać seriali, które mogą pochwalić się tak wysokim i równym poziomem, jak wymienione wcześniej tytuły. Oczywiście, smućmy się, że się kończą, ale jeszcze mocniej cieszmy się, że mogliśmy obcować z prawdziwym arcydziełem, że mogliśmy uczestniczyć w tej podróży, że odchodzą one z niespotykaną dziś godnością – bo nie wiadomo kiedy dostaniemy kolejne tak jakościowe seriale jak Sopranos, Breaking Bad czy Sukcesja właśnie.

Plusy

  • Scenopisarski geniusz
  • Aktorskie mistrzostwo
  • Realizacyjny majstersztyk

Ocena

10 / 10

Minusy

  • Fu** off!
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze