W piątek 9 sierpnia do kin weszła długo wyczekiwana ekranizacja gry Borderlands. Czy twórcom udało się przenieść wyjątkowy klimat Pandory i specyficzny humor oryginału na srebrny ekran?
Borderlands śledzi losy łowczyni nagród, Lilith, która otrzymuje zadanie odnalezienia córki Atlasa na swojej rodzimej planecie, Pandorze. Przyjmuje to zlecenie za ogromną sumę, ale kiedy odnajduje dziewczynkę, Tiny Tinę, ta dołącza do jej małej grupki obrońców. Razem z Tiną, Claptrapem, robotem, który twierdzi, że został zaprojektowany, żeby jej służyć, oraz porywaczami dziewczynki, Rolandem i Kriegiem, przedzierają się przez niebezpieczne tereny planety, walczą z bandytami i uciekają przed ludźmi Atlasa.
Zobacz również: Love Lies Bleeding – recenzja filmu. Toksyczność na sterydach
Trzeba przyznać, że pod kątem charakteryzacji oraz oddania samego klimatu Borderlandsów twórcy nie zrobili najgorszej roboty. Nie zrobili też jednak najlepszej. Film rzeczywiście pokazuje nam świat znany z gier i rozszerza go o kolejną historię z uniwersum. Fani mogą zobaczyć znane lokacje i postacie przeniesione na srebrny ekran. Stroje i otoczenie są nie najgorzej odwzorowane, a na sekwencje walk, wybuchy i spektakularne pościgi miło się patrzy. Nie jest to jednak aż tak dobre, by zadowolić prawdziwego fana tej serii. Zarówno jako uwielbiająca Tales of The Borderlands gamerka, jak i certyfikowana kinofilka spodziewałam się czegoś znacznie lepszego.
Zacznijmy od największego problemu tego filmu: scenariusza. Od dialogów wieje sztucznością. Postacie bardzo często stwierdzają rzeczy oczywiste, które już wcześniej nam pokazano. Zamiast skupić się na pogłębieniu relacji między nimi i zadaniu sobie odrobiny trudu, by przedstawić ich widzowi, twórcy opowiadają bardzo przewidywalną historię. Dodatkowo ci, którzy nie mieli do czynienia z grą, nie mają żadnej szansy na zrozumienie świata przedstawionego lub tego, co właściwie jest na szali. Ekspozycje są bowiem potraktowane równie płytko, jak i bohaterowie. Początek filmu stara się, oczywiście, przybliżyć widzowi uniwersum, ale moim zdaniem, nie robi tego do końca wiarygodnie.
Zobacz również: Pułapka – recenzja filmu. Ojciec roku
Z punktu widzenia czysto filmowego bardzo trudno zrozumieć motywacje postaci. W szczególności Lilith, która bez żadnego powodu zmienia nagle strony i zaczyna pomagać Tinie, której odnalezienie zlecił jej Atlas. Ktoś, kto nie poznał już wcześniej Atlasa i nie wie, dlaczego the Vaults są tak istotne, ani nie zna postaci Lilith z gier, nie będzie w stanie pojąć powodów takiej decyzji. Jeżeli zaś jesteście fanami gry i liczyliście na jakiekolwiek zgłębienie znanych postaci i ich relacji, to również się zawiedziecie. Fabuła pędzi na złamanie karku, a bohaterowie robią to, co robią, bez większego rozwodzenia się nad swoimi przekonaniami, pragnieniami, marzeniami. Ta grupa dziwaków, która łączy się we wspólnym celu, jest napisana w sposób, który sprawia, że bardzo trudno się nimi przejmować, czy zaciekawić ich historiami. Właściwie jedyną osobą w tej grupie, której motywacje są całkowicie jasne, jest Krieg.
Oglądając ten film, wielokrotnie zastanawiałam się, dla kogo on właściwie powstał. Z pewnością nie dla fanów gier, gdyż zbyt wiele z pierwowzoru zostało spłaszczone lub zwyczajnie pominięte. Film ma ograniczenie wiekowe PG-13, więc nie uświadczymy tu gore. A chociaż miło patrzy się na niektóre elementy świata przedstawionego, to zabrakło wielu innych, za które ta franczyza jest uwielbiana. Fani oryginalnej serii będą mieli o tyle łatwiejsze zadanie, że nie będą musieli domyślać się, dlaczego pewne rzeczy są takie, jakie są. Osoby, które dopiero będą chciały zapoznać się z tym uniwersum, mogą za to mieć problem. Przede wszystkim z pojęciem wysokości stawki, czy zależności, uprzedzeń i wzajemnych relacji między postaciami. Są one bowiem jedynie zarysowane jak ołówkiem na kartce. Rozmazują się i znikają w napływie wydarzeń. Choć humor rzeczywiście oddaje miejscami swój pierwowzór, całość pozostaje na tyle miałka, że to, co mogłoby być śmieszne, zupełnie nie śmieszy.
Zobacz również: Razem z przypadku – recenzja filmu. Czym jest rodzina?
Na szczęcie zdaje się, że widzowie domyślali się, że ten film będzie klapą. W dniu premiery na sali poza mną siedziało może z 6 innych osób. Przy czym jedna para wyszła w trakcie filmu. Przykra prawda jest taka, że dawno już nie wynudziłam się tak podczas żadnej produkcji. Nawet moja miłość do serii Tales from the Borderlands i znajomość gry Borderlands nie pomogły. Ledwo wysiedziałam tę godzinę czterdzieści przed ekranem. Dlatego, jeśli kochacie gry z uniwersum Borderlands, polecam przy nich pozostać. Ten film nie wnosi nic nowego, historia nie zajmująca, przedstawienie świata w miarę, ale nie zachwyca, a scenariusz pozostawia wiele do życzenia.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne