Nick Cave należy do grona najbardziej rozpoznawalnych australijskich muzyków na świecie. Jest żywą legendą. Nie każdy jednak zna jego początki w muzycznym show-biznesie. Możliwość zapoznania się z pierwszymi latami kariery Cave’a dostarcza dokument The Birthday Party: bunt w niebie.
„The Guardian” opisał The Birthday Party: bunt w niebie jako jeden z najlepszych dokumentów muzycznych ostatnich lat. Ian White stworzył szalone widowisko, przepełnione rockowymi brzmieniami i istnym wizualnym tańcem pogo. Trudno jednak zgodzić się ze stwierdzeniem z magazynu. Film, zjawiskowy owszem jest, jednak dość szybko męczy swoją formą, do tego stopnia, że miałam trudności z przyswajaniem informacji, które przekazuje. Dynamiczne i gwałtowne cięcia całkowicie pochłaniały moją uwagę. Być może produkcja dużo lepiej by się sprawdziła na małym ekranie telewizora, a nie na ekranie kinowym. Najzwyczajniej w świecie przytłacza i gwarantuje ból głowy.
Zobacz również: Substancja – recenzja filmu. Girls Just Want to Have Fun
Historia zespołu Nicka Cave’a jest podobna do wielu innych szalonych biografii zespołów rockowych czy punkowych. Muzycznym sercem dla wielu młodych ludzi był Londyn, więc nic dziwnego, że członkowie The Birthday Party marzyli o opuszczeniu rodzinnej Australii. Stolica Anglii jawiła im się jako spełnienie marzeń. Znani z dość buntowniczego zachowania w samolocie wymyślili nazwę zespołu. Wymarzone miasto okazało się jednak dalekie od upragnionych snów. Muzycy głodowali i popadali w coraz większe uzależnienie od narkotyków. Złote czasy angielskich rewolucyjnych zespołów odeszły już w zapomnienie, a Cave i spółka poczuli, że się spóźnili.
The Birthday Party: bunt w niebie opowiada o długiej próbie poszukiwania swojego brzmienia oraz odkrywaniu samego siebie. Młodzi muzycy eksperymentowali, przekraczali wszelkie granice i szukali swojego miejsca na scenie oraz w życiu. Stali się kolejnym rockowym zespołem, który twierdził, że jest wyjątkowy i jako jedyny na świecie gra prawdziwego rocka. Często ich zachowanie sceniczne bulwersowało, a interakcje z publicznością bywały niebezpieczne (oplątany kabel wokół szyi fanki w pierwszym rzędzie to jeden z przykładów).
Zobacz również: Nie mów zła – recenzja filmu. Niby remake, ale wcale nie!
Twórcy dokumentu starali się oddać chaotyczny i buntowniczy styl zespołu w obrazie. Zdjęcia, fragmenty koncertów, panoramy miast, animacje czy wycinki z teledysków przeplatają się, tworząc mieszankę trudną do objęcia wzrokiem. Głosy członków zespołu praktycznie cały czas docierają z offu, przez co brakuje nie ma nawet kilku sekund odpoczynku. Próba skupienia się na opowiadanych przygodach staje się bardzo trudna i karkołomna. Nawet przy mojej podzielności uwagi była to ciężka przeprawa. Nie wspominając już o bólu głowy, który dość szybko mnie nawiedził.
The Birthday Party: bunt w niebie opowiadany jest tylko z perspektywy członków zespołu. Nick Cave, Rowland S. Howard, Mick Harvey, Phill Calvert i Tracy Pew snują historie z początków swojej kariery. Wszystkie wywiady są archiwalne, ciężko dociec, czy któraś z wypowiedzi należy do aktualnych. Przynajmniej w przypadku Cave’a, Calverta czy Harveya. Z kolei Rowland S. Howard, jak i Tracy Pew od lat już nie żyją, a The Birthday Party stało się pewnego rodzaju pomnikiem. Pamiątką po ich twórczości oraz przypomnieniem o szalonych latach 80., gdy młodość i bunt święciły triumfy.
Zobacz również: Nick Cave – Wild God – recenzja płyty
Naprawdę doceniam pomysł na film. The Birthday Party: bunt w niebie na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci jako produkcja, na którą bardzo czekałam, a kiedy się doczekałam, to męczyłam się niesamowicie. Zbuntowane początki kariery Nicka Cave’a i spółki zostały symbolicznie odzwierciedlone w dynamicznym montażu. Zjawiskowa teledyskowość cieszy przez pierwszych kilka minut, a potem najzwyczajniej w świecie męczy.
Fot. główna: kadr z filmu The Birthday Party: bunt w niebie