Marvel Zombies to kolejny tom z cyklu Czerń, biel i krew, który wydaje Mucha Comics. Tym razem jest to antologia, którą łączy wspólny temat – zombie.
W pokręconym zakątku Uniwersum Marvela, w którym głód nie zna granic, a moralność zyskuje nowe odcienie szarości, nieumarli powstają! Czy niedobitki ludzkości i ich obrońcy w trykotach mają szansę przetrwać bezlitosny atak wirusa? A może oni również ulegną prymitywnym instynktom i staną się częścią żarłocznej hordy, a ich nienasycony apetyt popchnie ich do uczty na żywych?
– opis wydawcy
Marvel Zombies należy do linii wydawniczej Czerń, biel i krew, gdzie każda część z cyklu składa się z paru samodzielnych opowiadań skupiających się na danym bohaterze lub – jak w tym przypadku – wydarzeniu. Mucha Comics wydała już w tym stylu: Moon Knighta, Elektrę, Deadpoola, Carnage’a i Wolverine’a. Idąc za ciosem (i kolejnością), przyszedł czas na Marvel Zombies, który w Stanach miał premierę rok temu w październiku. Na ten moment pozostał jedynie Spider-Man, ale to świeża sprawa sprzed miesiąca, tak że na premierę w Polsce przyjdzie nam poczekać zapewne około roku. Warto wspomnieć, że to moje pierwsze zetknięcie z serią Czerń, biel i krew, jednak po przeczytaniu tego tomu, mam ochotę na więcej.
Zobacz także: Loki. Agent Asgardu – recenzja komiksu. Lekki zawód
Na zaledwie 152 stronach, komiks mieści aż 12 krótkich historii w apokaliptycznym świecie zombie. Każdą z nich pisał i rysował inny twórca, stąd jest ich mnóstwo. Skupię się więc jedynie na tych opowieściach, które zapadły mi w pamięć. Nie oszukujmy się, przy takim zagęszczeniu historii w jednym tomie naturalnym jest, że są lepsze i gorsze. Na szczęście tych drugich było zdecydowanie mniej. Zaznaczę, że trzeba traktować je jako „co by było gdyby?”, bo niektóre zdarzenia wykluczają te, zawarte w Marvel Zombies ze scenariuszem Roberta Kirkmana i Marka Millara. Te różnice zostawię do odkrycia wam, bo to kolejny powód, by sięgnąć po tę pozycję.
Rozpocznijmy od istnej petardy, która według mnie bryluje na tle innych, jest to Ratujmy Ziemię Gail Simone i Dale’a Eagleshama. Wgniatająca w fotel kilkustronicowa historia dotyczy próby wynalezienia antidotum przez Reeda Richardsa. Do tego rysunki Eagleshama nawiązujące do stylistyki czasów złotej ery komiksów – uczta dla oka. Wybór konkretnie tego zeszytu może być podyktowany tym, że coraz bardziej lubię fantastyczną rodzinę. Nie zmienia to jednak faktu, że udało się Simone uchwycić charakter i naturę Reeda, dokładając cegiełkę do mojej wciąż narastającej sympatii. Solidną pozycją jest również Nadzieja, napisana przez Alexa Segura, z rysunkami Javi Fernándeza. Poświęcona jest postaci Spider-Mana i tego, w jaki sposób próbował bronić najbliższych przed zarazą. Dla wrażliwców – UWAGA, mocna rzecz.
Zobacz także: Thor. Tom 2 – recenzja komiksu. Przestańcie mi już Thora prześladować!
Ku mojemu wielkiemu, ale pozytywnemu, zdziwieniu w tym tomie znalazł się segment poświęcony japońskiej artystce – Peach Momoko. Poznałem jej prace za sprawą wariantów w grze karcianej Marvel Snap, gdzie cieszą się niezwykłym uznaniem wśród graczy i nic dziwnego, bo wystarczy spojrzeć na to, jak wyglądają. O ile się nie mylę, to debiut artystki na polskim rynku. W 2025 roku Egmont zapowiedział, że wydadzą jej dwie powieści graficzne, tak że Marvel Zombies. Czerń, biel i krew jedynie zaostrzyło mój apetyt, i razem ze swoją kolekcją, będę ich wyczekiwał. Wracając, to całkiem przyjemnie czytało mi się również etiudę Niepokonany, która rozpoczyna album. Przedstawia zarażonego już wirusem Daredevila, który ku uciesze widzów walczy na arenie za kawałki mięsa. Kompletne upodlenie bohatera z epizodycznym wystąpieniem Punishera powoduje, że czytelnik od razu wie, że ten komiks nie będzie do końca przyjemną lekturą.
Następne opowieści, Wybawienie i Już martwy, zachwyciły mnie głównie oprawą wizualną. Pierwsza dzieje się ponad 300 dni po wybuchu epidemii. Moon Knight, co ironiczne, próbuje zachować zdrowy rozsądek i uratować resztki ludzkości. Możecie podziwiać niżej, jak genialnie wyglądają rysunki przygotowane przez Justina Masona. Sam pomysł spoko, ale fabularnie mnie nie zachwycił. Już martwy przedstawia próbę znalezienia bezpiecznego azylu przez Czarną Wdowę i Hawkeye’a. Ponownie – rysunkowo świetnie (zwłaszcza piękna czerwień), ale cierpi nieco na ograniczeniu kadrów, które były do wykorzystania. Zdecydowanie finał tej historii wybrzmiałby bardziej, gdyby komiks był nieco dłuższy.
Zobacz także: Morgan – recenzja komiksu. Zabij mnie, glino
W najmniejszym stopniu zapamiętałem historie: Warpath, Ostatnia ballada o Beta Ray Billu i Niespodzianka, Von Strucker. W ich przypadku jakoś specjalnie nie zachwyciły mnie ani rysunki, ani fabuła. A fakt, że sporo z nich już zapomniałem, może świadczyć o tym, że nie są niczym specjalnym, albo tym, że mam pamięć złotej rybki. Ostatnie już: Dziwaczne sojusze, Kto przeżyje ostatni oraz Shanna i żywe trupy nie pasowały mi do żadnego wcześniej wymienionego zestawienia. Dopełniają świetnie całość i są ciekawe, ale przez to, że zbytnio nie jestem przywiązany do postaci, na których się skupiają, to przechodzą w mojej głowie bez echa. Jedyne czego żałuję, to tego, że w całym komiksie nie zdecydowano się na poświęcenie większej uwagi złoczyńcom, którzy też musieli jakoś walczyć z epidemią. Ciekawy jestem, jak poradził sobie z nią (lub nie poradził) Venom czy też Norman Osborn. Może to niezły pomysł na kontynuację…
Marvel Zombies. Czerń, biel i krew nie zastąpi pierwotnej serii o zombiakach, ale zgrabnie dorzuca swoje parę groszy do tego świata. Pomysł antologii w jedynie 3 kolorach powoduje, że album jest małym dziełem wydawniczym. Dodając do tego aspekt fabularny, jest pozycją jak najbardziej godną polecenia na zbliżające się jesienne wieczory czy też okres halloweenowy.
Źródło grafiki głównej: okładka komiksu