Miasteczko Salem – recenzja filmu

W przypadku filmów będących adaptacją prozy Stephena Kinga zwykle jest tak, że albo są świetne, albo beznadziejne. Średniaków jest niewiele. Jednak właśnie na takiego średniaka liczyłam, gdy na platformę Max weszło Miasteczko Salem. Wiecie, takie 4, może nawet 4+ lub też (jeśli ktoś woli) 6-6,5/10. Niestety tym razem mamy do czynienia z jednym ze skrajnych przypadków i (ponownie) niestety jest to przypadek skrajnie zły.

No dobrze, już na początku muszę się przyznać, że trochę wyolbrzymiłam. Miasteczko Salem nie jest skrajnie złe. Widziałam gorsze filmy – jest po prostu złe. Może nawet tylko kiepskie. Ale to raczej niezbyt dobrze świadczy o produkcji, że zastanawiasz się, którego negatywnego określenia użyć, aby odpowiednio oddać jej marność, prawda?

Zobacz również: Terrifier 3 – recenzja filmu. Silent night, holy Art

Żeby przybliżyć Wam fabułę posłużę się opisem książki ze strony lubimyczytac.pl, bo znacznie lepiej oddaje sedno historii niż lakoniczne zdania, które znajdziecie przy samym filmie:

W prowincjonalnym amerykańskim miasteczku zaczynają dziać się rzeczy niepojęte i przerażające. Znikają bądź umierają w dziwnych okolicznościach dzieci i dorośli, jedna śmierć pociąga za sobą drugą. Czyżby Salem było nawiedzone przez złe moce? Kilku śmiałków, którym przewodzi mały chłopiec, wydaje im pełną determinacji walkę.

Zobacz również: Nie oddalaj się – recenzja filmu. Folie a trois

Powieść Kinga Miasteczko Salem, owszem, czytałam. Jednak latka lecą, pamięć już nie ta i niestety wielu szczegółów książki już sobie nie przypominam, dlatego będę oceniać ten film w oderwaniu od materiału źródłowego. Czy więc broni się jako osobna produkcja? Nie. Podejrzewam, że jako adaptacja wypadłby jeszcze gorzej.

Miasteczko Salem
materiały promocyjne

Po pierwsze: gra aktorska – przeciętna lub miałka. Główny bohater, Ben (Lewis Pullman), jest jak nieosolone ziemniaki. Niby się najesz, ale w sumie to jesz z przymusu i w ogóle ci nie smakuje. Jedyną naprawdę dobrze zagraną postacią jest Susan (Makenzie Leigh). Dziewczyna ma w sobie dużo energii i charyzmy, co bardzo pasuje do jej postaci. Wydaje się, że jako jedyna była żywa, zanim zmieniono ją w wampira. Dla większości mieszkańców miasteczka przemiana była jedynie formalnością. Już wcześniej byli wyzuci z jakiejkolwiek energii życiowej.

Zobacz również: Szefowa – recenzja filmu. Pleśń na kolację

Po drugie: w Miasteczku Salem zachodzi ciekawy paradoks – z jednej strony strasznie się wynudziłam podczas oglądania. Sceny się dłużyły, fabuła ciągnęła, co chwilę spoglądałam na zegarek. Z drugiej natomiast miałam niesamowite wrażenie, że całość została przedstawiona w bardzo dużym skrócie. Seans wydawał się nieprzyzwoicie długi, jednak skrótowość narracji sprawiła, że fabuła była niewiarygodna (i to niewiarygodna nawet jak na świat, w którym istnieją wampiry).

Miasteczko Salem
materiały promocyjne

Niewiarygodne były także postacie. Zwłaszcza lokalny nauczyciel Matt (Bill Camp), który bardzo szybko zaakceptował fakt, że jego sąsiedzi zmieniają się w wampiry. Odrobinę sceptycyzmu próbuje okazać para głównych bohaterów i lokalna pani doktor. Jednak oni również bardzo szybko przekonują się do nadprzyrodzonej teorii. Zwłaszcza Ben i Susan. Miałam wrażenie, że uwierzyli w nią, jeszcze zanim poszli do kostnicy, sprawdzić, co stało się z ciałem matki zaginionego chłopca.

Zobacz również: Oldboy – recenzja filmu. Zemsta w 4K

Jest jeszcze jeden aspekt, nad którym zastanawiałam się, czy w ogóle go poruszać. To kwestia bardziej techniczna związana (chyba) z samą platformą niż filmem jako takim. Jednakże, jako że Miasteczko Salem od razu było dystrybuowane przez Max i nie miało swojej premiery w kinach, myślę, że warto o nim wspomnieć. Mianowicie mamy tu podobny problem, jak w przypadku tego niesławnego, ciemnego odcinka Gry o tron.

Oczywiście mam na myśli epizod z ostatniego sezonu, gdy bohaterowie mieli stoczyć najważniejszą bitwę, a której wielu z nas (w tym ja) nie mogło obejrzeć przez to, w jaki sposób obraz został zrealizowany (czy też skompresowany na potrzeby platformy). Nie będę wchodzić w szczegóły techniczne, co zawiniło i dlaczego. W każdym razie wiadomo było, że odcinek idzie na Maxa (wtedy HBO Go), więc powinien być przygotowany tak, aby każdy odbiorca z przeciętnym telewizorem (i bez względu na jego ustawienia) mógł go obejrzeć. Niestety jednak rzeczywistość okazała się inna.

Miasteczko Salem
materiały promocyjne

Zobacz również: Substancja – recenzja filmu. Girls just want to have fun

W przypadku Miasteczka Salem problem jest podobny. Sceny ciemne, a nie ukrywajmy – jest ich dużo, trudno się oglądało. Tła były nieostre, a kolory się rozmazywały, tworząc plamy. Wyglądało to bardzo podobnie jak we wspomnianym odcinku Gry o tron. No, może nie było aż tak źle. Dało się coś zobaczyć, ale to raczej przez fakt, że Miasteczko zostało nakręcone w wyższym kluczu niż wskazany epizod. Nie wiem, czy problem dotyczy szerszego grona widzów, jednak uważam, że warto o nim wspomnieć, bo to bardzo przeszkadza w odbiorze całości. Przede wszystkim psuje klimat. A właściwie psułoby, gdyby ten film miał jakikolwiek klimat. Dodam jeszcze, że wieczór wcześniej oglądałam horror na konkurencyjnym streamingu i nie było podobnych problemów.

Podsumowując: nie polecam. Albo jeszcze inaczej: nowe Miasteczko Salem – a na co to komu?


Źródło obrazka głównego: materiały promocyjne

Plusy

  • Dwa naprawdę ciekawe kadry
  • Gra Makenzie Leigh

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Dłużyzny
  • Fabuła przedstawiona bardzo skrótowo
  • Słaba gra aktorska, zwłaszcza w przypadku głównego bohatera
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze