Początek roku dostarcza nam prawdziwej muzycznej petardy. The Weeknd powraca! W piątek, 31 stycznia, ukazał się szósty studyjny album artysty – Hurry Up Tomorrow.
Najpierw znakomite After Hours (2020), pełne mroku i tajemnic. Przytłaczające opowieści na temat ciemnej strony światka muzycznego i samotności, opakowane w chwytliwe melodie. Dwa lata później zachwycaliśmy się elektryzującym, synthowym Dawn Fm. Retro-futurystyczne brzmienia zabrały nas w głąb czyśćca. Teraz przyszedł czas na wielki finał. Oto ostatnie chwile na zrobienie pamiątkowych zdjęć z tej dźwiękowej eskapady. The Weeknd serwuje nam emocjonalne zwieńczenie trylogii. Hurry Up Tomorrow to rozdział spinający wszystkie wątki w szaloną opowieść, gdzie światła poranka zderzają się z ciężarem przeszłości, a ostateczne przebudzenie przynosi zarówno ulgę, jak i konieczność pożegnania.
Zobacz również: The Cure – Songs of a Lost World – recenzja płyty. Rzecz o przemijaniu
Szósty studyjny album The Weeknd to ambitny, trwający prawie 1.5h (!!!) projekt. Składa się na niego dwadzieścia utworów oraz dwa zaledwie kilkusekundowe instrumentale (I Can’t Fucking Sing oraz Until We’re Skin&Bones). Tak obszerny materiał może nieco przytłoczyć przeciętnego słuchacza, jednak Hurry Up Tomorrow jest dziełem na tyle zróżnicowanym, że polecam dać mu szansę. Gwarantuję, że podczas odsłuchu ciężko się nim „zanudzić”.
Sukces The Weeknd nie jest żadnym przypadkiem. Umiejętność łączenia przez artystę różnych gatunków i brzmień sprawia, że nigdy nie przestaje zaskakiwać. Na Hurry Up Tomorrow nie rezygnuje z kolejnych, interesujących eksperymentów. Z jednej strony mamy R&B doskonale współgrające z elektronicznymi, ejtisowymi wstawkami. Z drugiej miszmasz obecnych trendów, gdzie usłyszymy m.in. Playboi Carti’ego czy Lanę Del Rey. Nie można też narzekać na brak popowych, tanecznych kawałków (São Paulo). Na płycie znalazły się również wolniejsze, ale za to bardzo wyraziste kompozycje. Wniosek jest prosty – każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Zobacz również: Ethel Cain – Perverts – recenzja albumu
Już pierwszy utwór, gdzie głos artysty łączy się z klimatycznym brzmieniem skomponowanym przez francuzów z Justice, wprowadza nas w magnetyczną, wyjątkową atmosferę albumu. Wake Me Up z niepozornego intro przeistacza się w coś monumentalnego, pełnego gorączkowej energii. Niezaprzeczalnie w tle pobrzmiewa echo Michaela Jacksona, zarówno jeśli mowa o wokalnych akcentach, jak i precyzyjnie dopracowanym, rytmicznym pulsie utworu, przypominającym złote czasy Króla Popu. Cry For Me wyróżnia się mistrzowską produkcją, a Baptized In Fear to po prostu wszystko to, co najlepsze w The Weeknd.
Open Hearts to zdecydowanie jedna z najlepszych piosenek na płycie. Nostalgia w rytmie synthwave, którą ciężko wyrzucić z głowy. Ciekawą propozycją okazuje się także awangardowo-dziwaczne Given Up On Me. Syntezatorowe Take Me Back To LA brzmi trochę tak, jakby miało znaleźć się na poprzedniej płycie, Dawn FM. Jednocześnie ma w sobie coś świeżego, bardzo zmysłowego. Mniej angażujące wydają się natomiast utwory z Travisem Scottem (Reflections Laughing) i Future (Enjoy The Show). W The Abbys The Weeknd kolejny raz udowadnia, że idealnie pasuje do niego głos Lany Del Rey (wcześniej artyści współpracowali ze sobą przy utworze Lust For Life).
Zobacz również: White 2115 – Rockst4r – recenzja płyty
Hurry Up Tomorrow to obowiązkowa pozycja dla tych, którzy cenią sobie odważne, nowatorskie podejście do muzyki. To album, który bawi się gatunkami muzycznymi, łamie konwenanse i tworzy nieoczywiste połączenia. Artysta zapowiedział, że jest to jego ostatnia płyta wydana pod pseudonimem. Pytaniem pozostaje, jakie kierunki obierze po zakończeniu tej ery. Z pewnością czekają nas kolejne zaskoczenia, ale Hurry Up Tomorrow pozostanie rewelacyjnym punktem kulminacyjnym jednej z najciekawszych muzycznych trylogii ostatnich dekad.
Źródło obrazka wyróżniające: WAGNER MEIER AND PEDRO VIELA / GETTY IMAGES