Tożsamość Zdrajcy – recenzja filmu

W dzisiejszych czasach już tak jest, że wydarzenia ze świata napędzają na wiele różnych sposobów życie przeciętnego odbiorcy kultury. Najprostszym przykładem jest tu śmierć kogoś sławnego. W sklepach natychmiastowo czekać będą na nas przeceny – zależnie od zawodu celebryty – filmów, płyt z muzyką czy też książek, w których palce maczał wspomniany denat. Nie wspominając o całkowicie nowych składankach, wydaniach, reedycjach oraz dwóch lub trzech filmach biograficznych w produkcji. Najzwyczajniej w świecie, jest na to popyt. Nic dziwnego więc w pojawianiu się produkcji, traktujących o zamachach – po zeszłorocznym Dniu Bastylii we Francji, przenosimy się do Londynu, by odkryć Tożsamość Zdrajcy.

Nie zdziwię się, jeśli fabuła filmu Tożsamość Zdrajcy wyda wam się znajoma. Jeśli obejrzeliście przynajmniej 5 filmów sensacyjnych z ostatnich 20 lat, jest duża szansa na to, że przeżyjecie male deja vu. Historia kręci się wokół agentki Alice Racine (Noomi Rapace), która po nieudanej próbie udaremnienia zamachu, na własną prośbę została przeniesiona do wydziału inwigilacji. Potencjalny atak terrorystyczny i pojmanie podejrzanego muzułmanina, zmusza Alice do powrotu zza biurka. Brzmi sztampowo? Niestety takie też jest. Bardzo łatwo jest się domyślić tego, co się wydarzy, a nawet jak się skończy sam film. Trochę dziwi fakt, iż scenariusz produkcji trafił swego czasu na Black List, listę najlepszych, niezrealizowanych scenariuszy. Widać tu jednak pewien potencjał, albowiem w kilku miejscach, widz – nawet będąc starym wyjadaczem filmów sensacyjnych – naprawdę może zaliczyć spore zdziwienie. Wciąż, nie jest to na tyle gatunkowo innowacyjne, by zapewnić filmowi miano dobrego. Ba, intryga, szyta grubymi nićmi w połączeniu z głupotkami scenariuszowymi zastanawia mnie, czy ten tytuł zasługuje nawet na miano średniego. Wan w środku lasu, przykryty „na odwal się” płachtą moro, gdzie nieopodal ma dojść do bardzo ważnej, żeby nie powiedzieć nawet kluczowej, dla udaremnienia zamachu akcji, nie brzmi jak najrozsądniejsze zagranie ze strony służb specjalnych, prawda?

Zobacz również: Johnny English: Nokaut – recenzja kiepskiej komedii z genialnym Rowanem Atkinsonem

Umówmy się – w kinie istnieje ostatnio tendencja do odbierania mężczyznom monopolu ról pierwszoplanowych, swego rodzaju emancypacja kobiet. I o ile nie jest to zrobione jak w trzeciej odsłonie (ciężko mi to przechodzi przez palce) Ghostbusters, to ja nie mam nic przeciwko. Postać wykreowana przez Noomi Rapace skradła me serce. Główna bohaterka jest badassem z krwi i kości, piekielnie inteligentną i spostrzegawczą kobietą, a przy tym noszącą w sobie ciężar emocjonalny, spowodowany wydarzeniami z przeszłości. Jak po Wonder Woman nie spodziewałem się rychłej zmiany pozycji Gal Gadot w moim osobistym rankingu fascynacji płcią przeciwną, tak z powodu Noomi Rapace muszę się głęboko zastanowić nad tą sytuacją. Obok Rapace, najjaśniej błyszczą Malkovich i Bloom. Malkovich przez lata przyzwyczaił nas już do swojej ekspresyjnej gry; jego postać zapewnia widzowi chwilę rozluźnienia, a co za tym idzie – najbardziej zapada w pamięć. Niepojawiający się ostatnio z dużą częstotliwością na ekranie Bloom, na dobre zrywa z wizerunkiem słodkiego chłoptasia. W Tożsamości Zdrajcy pojawia się stosunkowo późno i znika stosunkowo wcześniej – szkoda więc, że gdy w końcu możemy go oglądać na dużym ekranie, są to jedynie niedługie fragmenty filmu. Choć nie wierzę, że to piszę, ale tak, po tym filmie myślę, iż Orlando Bloom zdecydowanie zasługuje na kolejną szansę w Hollywood.

Tożsamość Zdrajcy w reżyserii Michaela Apteda, zajmującego się przede wszystkim tworami telewizyjnymi, nie zostanie w pamięci na długo, ale wyróżnia się na tle pozostałych „sensacyjniaków”. Obsada zrobiła swoje, co przy mającym swe momenty scenariuszu i świetnym udźwiękowieniu filmu, daje widzowi całkiem przyjemne, niecałe dwie godziny seansu. I żal tylko, że twórcy dysponując taką ekipą aktorską, nie wysilili się by stworzyć coś innowacyjnego lub odważnego i niekoniecznie politycznie poprawnego w temacie filmów sensacyjnych.

Plusy

Ocena

6 / 10

Minusy

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze