Buzz Astral – recenzja filmu [DVD]

Z okazji premiery animacji Buzz Astral na DVD, przypominamy naszą recenzję tego filmu o przygodach kosmicznego strażnika!


Pierwsza myśl, jaka napatoczyła mi się po zapowiedzi solowego filmu o Buzzie Astralu? O, doją jak szaleni to zabawkowe uniwersum. Po jednej z najbardziej niepotrzebnych kontynuacji w historii kinematografii – czyli Toy Story 4 – czas na film, o który w zasadzie nikt nie prosił. Co następne, historia Pana Bulwy albo Rexa? Bo, jak powszechnie wiadomo, film o Chudym już dostaliśmy, ekhm

Ale tak poważniej już mówiąc – faktem jest, iż Buzz Astral ma jednak w swej historii najwięcej potencjału. Zresztą, już niejednokrotnie ten potencjał był wykorzystywany przez Disneya, wszakże w 2000 roku dostaliśmy serial animowany Buzz Astral z Gwiezdnej Bazy, opowiadający o przygodach Strażnika Kosmosu, a także towarzyszącą mu grę. Serial okazał się umiarkowanym hitem, choć nie na tyle dużym, aby Disney złamał dla niego swoją zasadę 65 odcinków. Po ponad dwóch dekadach i osiągnięciu przez markę Toy Story statusu kultowej, Disney wraca do pomysłu o solowych przygodach Buzza. Jak więc wypada najnowsza produkcja Pixara i do kogo ona jest właściwie skierowana?

Zobacz również: Najlepsze bajki Disneya

Lightyear otwiera callback do oryginalnego Toy Story. Napisy na czarnych planszach tłumaczą widzom, że Andy pokochał postać Buzza i dostał jego zabawkę właśnie po obejrzeniu filmu, który za chwilę zobaczymy. Urocze! Sama fabuła zaś z początku wydaje się być piekielnie prosta. Nie będę wchodził oczywiście w szczegóły fabularne, bo spoilery mogą tu, cytując klasyka, odebrać smak życia. Buzz wraz ze swoimi kosmicznymi kompanami udaje się z misją w kosmos. Splot wydarzeń sprawia, iż zostają uwięzieni na obcej planecie – Buzz obiera sobie za punkt honoru dokończenie misji i zrobienie wszystkiego, aby wrócić z towarzyszami do domu. Bardzo szybko okazuje się, że to, co zapowiadało się na dość sztampową i przewidywalną historię, wcale taką nie jest.

No, a przynajmniej nie tak całkowicie, bo gatunkowe klisze to raczej standard w branży. Sztuka polega na tym, aby te sztampy ubrać w na tyle świeże czy ciekawe spojrzenie lub stworzyć na tyle interesujące wątki fabularne i bohaterów, żeby widz podczas seansu w ogóle się nimi nie przejmował – a Buzz Astral robi to (w większości przypadków) znakomicie. No właśnie, bohaterowie! Jak pewnie zdążyliście zauważyć, napędza mnie fetysz dobrze rozpisanych postaci, takich z jakąś głębią, charakterem czy ciężarem emocjonalnym. I ja absolutnie nie sądziłem, że Buzz Astral mi to zagwarantuje! Oczywiście, nie jest to scenopisarstwo i rozprawka emocjonalna na poziomie Listy Schindlera. Ton jest zdecydowanie lżejszy, dopasowane do widowni animacji (bardziej 12+ niż 7+), a problemy  bohaterów dość typowe. Niemniej, jak wspomniałem – ubrane zostało to w odpowiednie szaty i czuć bijące serducho twórców do tego projektu.

Zobacz również: Czarodzieje i ich dzieje, tom 1 – recenzja komiksu. Mickey i spółka w świecie fantasy

Bardzo łatwo polubić te postacie, a chyba jeszcze łatwiej im kibicować. Dwójka z nich – Mo oraz Darby – służą przede wszystkim za rozluźniacze napięcia od wartkiej akcji (a tej w filmie nie brakuje). Natomiast w przypadku pozostałej dwójki – Buzza i Izzy – postanowiono skupić się na tej emocjonalnej warstwie charakteru. I mimo, że niemal od początku wiadomo, jak potoczy się ta historia i jaką przemianę zaliczą nasi bohaterowie, to wciąż ogląda się to z przejęciem. A skoro mi, największemu malkontentowi w redakcji nie przeszkadzają scenariuszowe sztampy, to chyba rzeczywiście o czymś to świadczy. Całe show skrada Kotex, czyli czworonożny towarzysz Buzza. O mój Boże, tyle słodyczy i humoru nie widziałem na ekranie od lat, serio. Ostatnie co mi przychodzi do głowy to BB-8 w Początku Upadku Star Wars Przebudzeniu Mocy, ale nawet on nie wywołał we mnie takich napadów śmiechu.

Choć z początku Buzz Astral mienił mi się jako zwyczajne zarabianie na sławie Toy Story, tak po seansie muszę przyznać, że broni się jako samodzielny film, oj broni! Nie będzie to zapewne produkcja, którą postawimy obok takich klasyków jak Iniemamocni, Ratatuj czy – nomen omen – Toy Story właśnie, ale ma szanse zostać kochaną przez widownię serią, zapewniającą sporo akcji i masę humoru, a także zgrabnie przemycane pomiędzy tymi dwoma aspektami życiowe nauki. Obyśmy nie czekali zbyt długo na sequel!

Plusy

  • Bohaterowie, których lubimy i któym kibicujemy
  • Całkiem ciekawie pomyślana historia
  • Kotex skrada każdą scenę swoją słodkością

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Nierówne tempo filmu
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze