Reżyser Michał Kwieciński, biorąc na warsztat powieść Leopolda Tyrmanda, stworzył niebanalne kino wojenne. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Filip jest świeżym spojrzeniem na tematykę II wojny światowej, ale w pewnym momencie staje się coraz bardziej przewidywalny i banalny.
Filip rozpoczyna się fenomenalnym, elektryzującym i hipnotyzującym prologiem. Głównego bohatera poznajemy w getcie, gdzie pełen energii zabiera swoją ukochaną Sarę do kabaretu. Cel jest prosty – zatańczyć razem na scenie oraz, przede wszystkim, oświadczyć się. Na jednym długim ujęciu mijamy śmierć czającą się na ulicach getta w kontrze z podekscytowanym bohaterem. Już tutaj Filip zakłada maskę – na scenie występuje w za dużych, nie swoich spodniach oraz zostają z Sarą przedstawieni jako artyści rewiowi z Paryża. Sielanka w konspiracyjnym kabarecie trwa jednak bardzo krótko. W obliczu masakry nazistów, Filip cudem uchodzi z życiem. Traci jednak wszystko.
Zobacz również: Creed 3 – recenzja filmu. Majors time!
Od razu po prologu przenosimy się dwa lata później do Frankfurtu. Filip, ukrywając się pod tożsamością Francuza, pracuje w luksusowym hotelu. Wydaje się, że ma wszystko – może swobodnie poruszać się po mieście, korzystać z basenu, pić drogie wino, a przy tym romansować z kobietami. Jednak pod tą nową maską kryje się straumatyzowany i przerażony chłopak, wyczulony na każdy dźwięk czy nagły ruch. Do tego Filip prowadzi swoją własną krucjatę – uwodzi Niemki, aby potem je upokorzyć.
Naprawdę przekonuje mnie podejście do tematyki wojennej z perspektywy zwykłego chłopaka, który ucieka przed wojną, a nie dzielnie walczy w szeregach. Wobec wszechogarniającej polskiej martyrologii oraz patosu charakterystycznego dla takiego kina, Filip jest produkcją odświeżającą i autentyczną. Bohater nie chce wrócić do Polski, nie czuje potrzeby pójścia na front. Chce przeżyć za wszelką cenę. Zdecydowanie brakowało mi takiej historii w polskim kinie wojennym. Ile to można oglądać rycerskich historii o narodowych bohaterach?

Zdecydowanie najmocniejszym punktem filmu jest Eryk Kulm Jr wcielający się w tytułowego bohatera. Jego Filip jest prawdziwy, niemal namacalny. Eryk Kulm Jr jest aktorem młodego pokolenia, więc raczej ciężko tu mówić o roli życia, bo na pewno wiele jeszcze przed nim. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to jego dotychczasowa najlepsza rola. Aktor potrafi idealnie balansować między stanami bohatera – od wyprostowanej sylwetki eleganckiego kelnera po bezwład przemęczonych mięśni nocnymi ćwiczeniami. Do tego dochodzi żonglowanie zalotnym uśmiechem w kontrze do pustki w oczach.
Zobacz również: Imperium Światła – recenzja filmu. Ciemna strona nostalgii
Nie mogłam jednak pozbyć się uczucia obrzydzenia do Filipa, w momentach kiedy upokarzał Niemki. Słowa przesycone jadem oraz trafne i brutalne puenty są wyjątkowo odpychające. I to na tyle, że wiele razy zastanawiałam się czy ja tego bohatera w ogóle lubię. Z drugiej strony są to sceny, w których Filip ściągał swoją maskę i poprzez upokorzenie innych, starał się poradzić sobie z traumą. Te momenty, w których pozwalał sobie na wyrzucenie z siebie negatywnych emocji były dla niego oczyszczeniem. Niestety, tylko pozornym. I chociaż prolog w getcie z pełnym życia Filipem trwał tylko kilka minut, to Eryk Kulm Jr potrafił pokazać przemianę swojej postaci.

Zobacz również: Pokolenie Ikea – recenzja filmu. Jednorazowy seks na chybotliwej komodzie
Niestety wraz z upływem czasu, Filip staje się coraz banalniejszy i przewidywalny. Nie ratują tego ani piękne zdjęcia Wojciecha Sobocińskiego, ani rewelacyjny Eryk Kulm Jr. Historia miłosna wypada tutaj najsłabiej, najbanalniej i najzwyczajniej w świecie nudno. Każde kolejne decyzje podejmowane przez bohaterów stają się sztampowe. Zaczyna brakować tego hipnotyzującego efektu z początku filmu. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Filipa ogląda się źle. Wręcz przeciwnie. Ogląda się go bardzo dobrze, ale w pewnym momencie z zachwytu popada się w brak zainteresowania. W skrajnych przypadkach w znudzenie.
Nie zmienia to faktu, że pod szyldem TVP powstał film wojenny, któremu daleko od Boga, honoru i ojczyzny. I właśnie takich filmów potrzebujemy.
Mnie zastanawia dlaczego znaczna część filmu jest w języku niemieckim. Czy w Gladiatorze bohaterowie nawijali po łacinie, w Aleksandrze po grecku i w perskim? Rozumiem, krótkie wstawki dla wprowadzenia atmosfery, ale szanujmy się. Pewne dłużyzny w formie wstawek niby miłosnych <rozumiem trzeba czymś zapełnić film, ale trochę to nudne w XXI wieku, są lepsze kanały>, dużo sielanki i jakaś pustka jaka pozostaje po obejrzeniu filmu. Jest bohater generalnie z płytką warstwą życia wewnętrznego, raczej psychopata który próbuje przeżyć i dobrze się bawić. Czegoś zabrakło.
Film mocno zareklamowany , i jak w polskim filmie scen odbywania stosunków jest co nie miara.Bohater ”walczy” swoim przyrodzeniem hańbiąc kobiety niemieckie .
MARNOŚĆ
Film z serii „o niczym”. Bohater Żyd udający Francuza, będący kelnerem w niemieckiej restauracji postanowił dobrze się bawić kopulując z Niemkami. Swoje namiętności, żądze i lęki usprawiedliwia walką z okupantem ( serio?). Dziwnym orężem walczy nasz zuch. To fabuła. Słaba jest też techniczna strona tego filmu , dialogi, głównie po niemiecku, a ty Polaku czytaj u dołu ekranu tłumaczenia, które rozpraszają skupienie. W krajach zachodnich wszystkie filmy są dubbingowane i jak sądzę właśnie tym kinomanom z zachodniej Europy film jest dedykowany. Podsumowując, w mojej ocenie to gniot przyprawiający o ból głowy.
Racja. Gniot niezmierny za pieniądze podatnika.
Rewelacyjny i ujmujący film. Gra aktorska tych młodych ludzi jest genialna. A po co dubbing , który zabija charakter filmu. Biedna pani, która nie zna języków..Fuj pani opinia to negatywny gniot.
Wstrętny film, wręcz obrzydliwy. Na ściek TVP poszły dwa miliardy, zamiast na onkologię. Nudny, do wymiotów. Mam 69 lat. To pierwszy fim, na którym wyszedłem z kina, nie oglądając do końca. Polecam tym, którzy są wyznawcami PIS. Normalnym nie polecam.
Niech pani leci na tę onkologię i wymiotuje….tak jak pani 69 pisze. Szkoda sztuki na prymityw….