Łagodne, ale dynamiczne brzmienie Glass Animals powoli sączyło się w uszy słuchaczy za sprawą singli promujących czwarty album studyjny zespołu. Po oczekiwaniu, płyta I Love You So F***ing Much jest wreszcie dostępna od piątku.
Mam wrażenie, że kiedy zabieram się za recenzje albumów, zawsze mówię, że słucham płyty na okrągło w dany weekend. No cóż – nie wszystkie krążki przetrwały próbę czasu, ale im bardziej się nimi zachwycam, tym na dłużej zostają. Naturalnie też każdy ma też zestaw albumów, które nigdy nie znikają i towarzyszą nam codziennie. Glass Animals wczepiło się w moje słuchawki za sprawą płyty Dreamland, ale I Love You So F***king Much dotrzymuje jej kroku.
Zobacz również: Clairo – Charm – recenzja albumu
Przede wszystkim, jest to płyta utrzymana w charakterystycznym klimacie zespołu. Glass Animals świetnie balansuje spokojne tony wraz z delikatną barwą głosu z bardziej intensywnymi momentami utworów. Taka dynamika zawsze się dobrze sprawdzała i tak samo wypada też na najnowszym albumie. Mimo że wszystkie utwory są utrzymane w podobnej stylistyce, próżno szukać momentu przestoju. Stale coś się dzieje, czy to w wokalach czy w instrumentach, a każda piosenka ma jakiś drobny wyróżniający ją element.
Zobacz również: Eminem – The Death of Slim Shady (Coup de grâce) – recenzja albumu
Album rozpoczyna się delikatną gitarą akustyczną w utworze Show Pony, który szybko wskakuje w bardziej energiczne rytmy. Klimatyczne otwarcie płyty kontynuuje kilka dynamicznych piosenek, na które składa się pierwsza połowa krążka. Powtarzające się proste refreny szybko wpadają w ucho i balansują zwrotki pełne zmiennych elementów. Kolejne utwory, whatthehellishappening? oraz Creatures in Heaven to udane budzenie napięcia na przemian z rozluźnieniem. Dzięki temu piosenki są płynne, a uwaga słuchacza nierozproszona.
Natomiast druga połowa płyty jest nieco bardziej stonowana. Wciąż utrzymana w podobnej zmiennej dynamice, jest jednak spokojniejsza i powolniejsza. Od piosenki How I Learned To Love A Bomb muszę przyznać, za każdym razem moja uwaga zaczynała się powoli rozpraszać. Pociągające wcześniejsze utwory nieco przyćmiewają koniec albumu – wciąż przyjemny, ale zbyt spowolniony. Zupełnie jakby fragmenty utkwiły w głowie zbyt mocno, więc spokojniejsze piosenki wypadają przy nich bladziej. Mimo wszystko jest to jednak potrzebna zmiana klimatu, która zapobiega poczuciu jednakowych piosenek.
Zobacz również: Gracie Abrams – The Secret of Us – recenzja albumu
Zastanawiam się jednak, na ile ta spójność nie jest jednak bezpiecznym wyborem artystycznym. Nie umniejszając konkretnym utworom – to wszystkie jest już sprawdzone brzmienie, któremu absolutnie nic nie można zarzucić. Oczywiście jest to element charakterystyczny dla zespołu. Gdzie jednak podział się pazur z poprzedniej płyty, również udanej, ale też diametralnie innej? Co jest, a co mogło być, to nie do końca odpowiednie pytanie, ale liczyłam na lekkie chociaż eksperymenty, jakiś ciekawy dodatek. I choć mamy co znane i lubiane, to czegoś jednak zabrakło.
Glass Animals ze swoim unikatowym stylem tworzy bardzo spójne brzmieniowe płyty. Piosenki z I Love You So F***ing Much na pierwszy rzut oka mogą wydawać się wręcz zbyt do siebie podobne, ale jest to ulotne wrażenie. Każdy utwór ma w sobie coś ciekawego, a przeplatane z wyciszeniem mocne momenty czynią album bardzo przyjemnym. Chociaż druga połowa płyty ustępuje nieco pierwszej, żywszej części, jest to wciąż bardzo udana całość.
Fot. główna: The Rolling Stone.