Uznany za niewinnego, znany również pod tytułem Presumed Innocent, to hit od platformy AppleTV+. Serial wciśnie was w fotele i nie pozwoli odejść, dopóki nie obejrzycie całości. Ten siedmioodcinkowy prawniczy thriller to druga (po filmie z 1990 roku) ekranizacja powieści Scotta Turowa, w której poznajemy perspektywę oskarżonego o brutalne morderstwo Rožata „Rusty’ego” Sabicha.
Niestety nie dane mi było jeszcze przeczytać książki, na podstawie której powstał Uznany za niewinnego, ale po obejrzeniu jej serialowej wersji jestem pewna, że po nią sięgnę. Dlaczego? Fabuła tego nowego miniserialu kryminalnego od AppleTV+ jest wartka i pełna napięcia, a postacie wielowymiarowe i niejednoznaczne w swoich zachowaniach i reakcjach. Nie możemy tu liczyć na klimatyczne ekspozycje czy stopniowe wprowadzenie do świata przedstawionego. Serial od pierwszych minut chwyta widza za gardło i nie puszcza aż do samego końca. Stawka jest wysoka: ktoś zamordował znaną i poważaną panią prokurator, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Morderstwo i ułożenie ciała budzą wiele wątpliwości co do sprawcy, przynajmniej według prokuratora Rusty’ego – Sabicha – współpracownika zamordowanej Carolyn Polhemus.
Zobacz również: Gang Zielonej Rękawiczki – recenzja serialu. W starym, dobrym stylu
Serial bardzo szybko wprowadza nas w kolejne motywy, nieustannie atakuje zwrotami akcji i podpuszcza przy pomocy podstępnego montażu, którego tempo fantastycznie bawi się oczekiwaniami widza. Tutaj nic nie jest oczywiste. Gra toczy się nie tylko o to, kto zabił Carolyn, ale też i o to, kto zostanie za to skazany. Uznany za niewinnego stawia grubą kreskę pomiędzy tymi dwoma tematami, ukazując dualizm prokuratury. Znalezienie mordercy i wymierzenie sprawiedliwości staje w kontrze z polityką, naciskami społecznymi i medialnym, a nawet samym systemem prawnym USA.
To intrygujący obraz, obnażający bezduszność, a nawet wadliwość, wyroków wydawanych w toku postępowania penitencjarnego. Jest to coś, z czym jesteśmy konfrontowani od samego początku. Nie liczy się, kto zabił, ale czy jesteś w stanie udowodnić, że to zrobił. Fani prawniczych wytworów filmowych zapewne dobrze wiedzą, że tak to właśnie działa. Mimo to przyjemnie jest popatrzeć, jak dobrze twórcy Uznanego za niewinnego pociągnęli ten koncept.
Zobacz również: Star Wars: The Acolyte – recenzja serialu. Nowa nadzieja znów umarła
Mamy więc ciekawy montaż i dobre tempo narracji, które rozpala w widzu głęboką potrzebę włączenia kolejnego odcinka. Mamy też wysoką stawkę, jaką jest życie Rasty’ego Sabicha. Staje się on głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo koleżanki. Czy będzie umiał stanąć po drugiej stronie i wybronić siebie z oskarżeń prokuratury? Rasty wie, jak działa ten system, ale jest to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Szczególnie że jednocześnie musi sobie poradzić nie tylko z wytoczoną przeciw niemu sprawą, ale i z żałobą, zdruzgotaną psychiką i problemami rodzinnymi, których jest źródłem.
Czymś, co zdecydowanie przyczyniło się do tego, jak dobrze bawiłam się przy tym serialu, była gra aktorska. Nie jestem wielką fanką Jake’a Gyllenhaala, ale w dramat to on umie jak niewielu innych. Jego mimika, modulacja głosu, gesty, wszystko, co robił na ekranie, składało się na obraz człowieka, który rozpada się w środku. I to było jedyne, co byłam w stanie stwierdzić z całą pewnością aż do samego końca. Za każdym razem, gdy myślałam już, że wiem, jakim jest człowiekiem, że znam odpowiedź na to najważniejsze pytanie (czy ją zabił?), Gyllenhaal całkowicie rujnował wszystkie moje przekonania swoim uśmiechem, grymasem, czasem nawet jedynie spojrzeniem. Zresztą – i to jest również duży plus – pozostali bohaterowie zarówno ci znajdujący się w kręgu podejrzeń, jak i ci poza nim wywierali na mnie podobnie mieszane wrażenie. W skrócie: Uznany za niewinnego odznacza się bardzo dobrze poprowadzoną narracją oraz świetnie napisanymi bohaterami.
Zobacz również: The Bear – recenzja 3. sezonu serialu. Brilliant, innovative, disappointing
Jedynym, do czego mam ochotę przyczepić się, jeśli chodzi o najnowszą pozycję od Apple, jest tłumaczenie tytułu. Być może odzywa się tu zboczenie zawodowe i być może powinnam tę kwestię zostawić, ale bardzo mnie ubodła zmiana rejestru, jaka tutaj zaszła. Uznany za niewinnego sugeruje, że coś się już dokonało, ktoś został już uznany za niewinnego – to fakt. Natomiast presumed innocent, szczególnie biorąc pod uwagę kontekst prawniczy, mówi o domniemanej niewinności.
Tytuł angielski odnosi się do słów presumed innocent until proven guilty. Można to rzeczywiście przetłumaczyć jako uznany za niewinnego, dopóki nie udowodni się winy. Jednak po wycięciu końcówki zdania presumed innocent dalej sugeruje jedynie domniemaną winę. Natomiast uznany za niewinnego podpowiada, że bohater został już uniewinniony. Stoi to w sprzeczności z zamysłem serialu, który nawet odrobinę bawi się z widzem tym tytułem. Wprowadza te dwa słowa na ekran w różnym czasie, zmieniając to, jak na nie patrzymy, jak je czytamy i jak przez pryzmat tego tytułu postrzegamy bohatera w danym odcinku. W ten sam sposób został jednak przetłumaczony tytuł książki i pierwszego filmu, stąd pewnie decyzja o takim, a nie innym tytule.
Uznany za niewinnego to porządny thriller prawniczy. Odziera z pięknych szat system penitencjarny i jednocześnie prowadzi z widzem aktywną grę. Czy Rasty jest psychopatą, jakim chce go nam namalować prokuratura? A może tylko pogubionym we własnych kłamstwach człowiekiem na skraju załamania nerwowego? A może jest jeszcze trzecia opcja? Myślę, że warto odkryć odpowiedź na to i inne pytania samemu podczas długiego siedmioodcinkowego seansu. To był dobry binge-watching, nie żałuję.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Apple.