Zanurzając się w lekturze najnowszej pozycji od wydawnictwa Lost in Time, pierwszego tomu serii Ofiarnicy, niemal przez cały czas towarzyszyło mi uczucie lekkiego zawodu. Miało się to zmienić dopiero pod koniec komiksu…
Rick Remender w swoim dziele Ofiarnicy nie bawi się w przydługie wstępy, mające komfortowo wprowadzić czytelnika w świat przedstawiony. Niemal bez słów wyjaśnienia, rozpoczyna historię w najważniejszym okresie dla krainy Jutra. Okresie, w którym rodziny składają Bogom ofiary w postaci swoich dzieci, aby dalej mógł panować pokój i harmonia. Jedną z takich ofiar jest Gołąb, który dołącza do orszaku innych nastoletnich ofiar, zmierzającego… No właśnie, gdzie? W boskim świecie poznajemy natomiast młodą i porywczą Solunę, która wierzy, że już niedługo zastąpi swojego ojca, boga słońca Rokosa, na tronie. Soluna zostaje jednak świadkiem pewnego wydarzenia, w którym bierze udział cała boska śmietanka, co wywróci jej życie do góry nogami…
Zobacz również: Najlepsze komiksy 2024 roku
Ofiarnicy z początku wydają się grać na utartych schematach. Kto trochę z popkulturą obcował, ten zapewne dość szybko domyśli się odpowiedzi skrytych za postawionymi pytaniami, a wielkie zwroty akcji okażą się być raczej oczywiste. Stąd też moje odczucie lekkiego zawodu, o którym pisałem w pierwszym akapicie. Ot, kolejne dobrze znane motywy, tylko umieszczone w innych realiach. A potem zacząłem czytać ostatnie 20 stron i wszystko to, czego się spodziewałem w kwestii zakończenia tomu pierwszego, nie miało miejsca. Ha! Dawno nie byłem tak usatysfakcjonowany, a zarazem zaciekawiony! Widzisz, Rian, jak to się robi?
Nie chcę za bardzo wchodzić w spoilery (czego już nie obiecuję przy recenzji tomu 2), bo myślę, że naprawdę warto poznać tę historię samemu. O czym jednak warto napomknąć, a co spodobało mi się chyba w Ofiarnikach najbardziej, to wzięcie pod lupę ludzkiej natury. Moralności, wiary w Boga i polityków, granic ludzkiej przyzwoitości. Świat wykreowany przez Remendera jest naprawdę beznadziejny – dla jego mieszkańców. Niby mają spokój, harmonię i mniejszy lub większy dostatek, ale mało kto jest tam tak naprawdę szczęśliwy czy wolny. Całe życie obywateli Jutra jest uzależnione od pysznych bogów, którzy nimi zwyczajnie gardzą. To doprawdy fascynująca myśl przewodnia, która na pewno trafi w serca pasjonatów socjologii i badaczy ludzkiego umysłu.
Zobacz również: Hydraulik dusz – recenzja komiksu. Co za jedna, wielka brednia
Scenariusz scenariuszem, ale trzeba oddać też pokłony Maxowi Fiumarze i Dave’owi McCaigowi za odpowiednio fenomenalne rysunki i ciekawą paletę kolorów. Wiadomo – w komiksie, jeśli chodzi o kreskę czy użytą kolorystykę, są gusta i guściki. Mnie osobiście urzekło, jak na niecałych 200 stronach, dostaliśmy tyle różnorodnych krajobrazów. Również kadrowanie ma tu niebanalne znaczenie. Czułem się, jakbym płynął przez lekturę, a to zawsze jest cecha dodatnia. Na uwagę zasługuje również świetne uchwycenie wnętrza bohatera, tego co czuje. Jeden kadr, jeden rysunek mówi czasem więcej, niż kilka linii dialogowych.
Choć z początku nie miałem ochoty sięgać po drugi tom, tak wraz z kolejnymi stronami, Ofiarnicy narobili mi ogromnego smaka na więcej. Jestem ogromnie ciekaw, jaki kierunek obierze Remender w tej historii i co dalej stanie się z Gołębiem i Soluną. Chcę więcej i podejrzewam, że jeśli sięgniecie po ten komiks, będziecie mieli bardzo podobny głód, co ja.