Gry nigdy nie były moim konikiem. Widząc jednak zapowiedź pozycji 63 days uznałam, że czas spróbować czegoś innego niż Dziedzictwo Hogwartu. Jak wypadł ten nieoczekiwany romans?
63 days to gra strategiczna, której akcja rozgrywa się w trakcie drugiej wojny światowej. Poznajemy bohaterów obojga płci, którzy biorą udział w Powstaniu Warszawskim. Każdy z nich posiada unikalne umiejętności, których brak pozostałym. Razem mogliby mieć wszystko. I takie też jest chyba założenie, ponieważ nieraz do wykonania zadania niezbędne jest szybkie przełączanie się pomiędzy nimi. Sam pomysł jest dość ciekawy. Gra przedstawia rzeczywiste wydarzenia, które jednak są przeinaczone na jej potrzeby. Czy to moralne, aby wykorzystywać cudzą tragedię do własnej rozrywki? Nie mnie oceniać, ale nieswojo się przy tym czułam.
Bardzo dużym minusem było dla mnie działanie gry. Niejednokrotnie postacie nie reagowały na wydawane przeze mnie komendy lub reagowały z opóźnieniem. Zdarzyło się też, że po prostu nic nie dało się zrobić, jedynie jeździć po mapie, a całość musiałam zrestartować i przechodzić na nowo (końcowy etap samouczka, więc szczęśliwie nie było dramatu, ale jednak powstało przy tym sporo frustracji).
Zobacz również: Witchfire – recenzja gry (Wczesny Dostęp)
Do przejścia poszczególnych zadań niezbędna jest naprawdę silnie rozwinięta koordynacja ruchowa. Trzeba szybko przeklikiwać się między postaciami, ich umiejętnościami i reagować w dosłownie chwilę. Największym problemem jest skradanie się, a jak można się domyślić po akcjach nazistów – było go sporo. Tak na dobrą sprawę trzeba kilkadziesiąt razy spróbować, wyuczyć się schematu, jaki powinien być zastosowany w danej sytuacji i powtórzyć. Nie pomagają w tym natomiast wspomniane wcześniej bugi, które potrafią mocno skomplikować rozgrywkę.
Według twórców przejście 63 days, która ma jedynie 6 rozdziałów, powinno zająć około 10 godzin. Wiem, że nie jestem najsprawniejszą gamerką, ale jednak aby zmieścić się w sugerowanym czasie, trzeba liczyć dopiero przechodzenie całej gry po raz któryś z kolei. Ciągłe bycie przyłapywaną przez nazistów (którzy mieli oczy z tyłu głowy), czekanie na ponowne załadowanie gry i za kilka minut powtórka – zdecydowanie frustruje i wydłuża rozgrywkę.
Zobacz również: Frostpunk 2 – recenzja gry. Powiało chłodem
Dużym problemem był dla mnie też zoom – albo wszystko było z naprawdę daleka, albo tak bliska, że widziało się jedynie drobny wycinek i nie sposób było zapanować nad tym, co dzieje się z pozostałymi bohaterami. To sprawiało, że nawigacja, sterowanie i planowanie strategiczne były dodatkowo utrudnione.
Jako plus 63 days dałabym z kolei grafikę. Jest ona porządna – nie wyrywa z butów, ale też nie jest rozpikselowanym zlepkiem losowych obrazów. Niestety kadry są dość ciemne, co dla mnie znowu było problemem. Cała akcja dzieje się nocami, a nie da się w żaden sposób rozjaśnić planszy, więc nie jest łatwo dojrzeć, co właściwie dzieje się dookoła.
Polski dubbing jest na naprawdę wysokim poziomie. Sposób wyrażania się uwspółcześniono. Niektórych może razić ilość łaciny podwórkowej w wykonaniu chłopców z inteligenckiej rodziny, jednak dla mnie nie było problematyczne. Chciało się słuchać wypowiedzi postaci, nawet jeśli należy się do tych, którzy raczej w trakcie dialogu odsłuchują głosówki od znajomych.
Zobacz również: PAYDAY 3: Strach i chciwość – recenzja DLC. Akcje, gnaty, obligacje
W 63 days wdało się dużo fikołków logicznych, związanych z realiami Powstania Warszawskiego. Tutaj jednak staram się być wyrozumiała, ponieważ to nie jest gra mająca wyedukować nas z dokładnego przebiegu tego wydarzenia, a się nim jedynie inspirująca. Nie mogę jednak nie wspomnieć o absurdach rozgrywki, które już lekko zajawiłam wcześniej – jeśli jeden bohater umie przesuwać zwłoki, to żaden kolejny nie da rady. Jeden może odwracać uwagę krzykiem, ale kamieni nawet nie posiada, kolejnemu głos uwiązł w gardle, jednak kamieniami rzuca jak zawodowy saper. Czemu postacie nie mogłyby mieć tych samych umiejętności, tylko na innych poziomach? O dwunastolatku biegającym z kijem baseballowym, przypomnę: w Warszawie podczas drugiej wojny światowej, nawet mi się nie chce wspominać.
Czy 63 days to zła gra? Nie. Ale czy dobra? No też nie. Ma swoje dobre momenty, jest ciekawie napisana, chce się zobaczyć, co będzie dalej. Jednak poziom frustracji spowodowany licznymi błędami i niekończącym się skradaniem jest zbyt wysoki, żebym poleciła tę grę przeciętnemu graczowi. Jeśli masz koordynację palców na bardzo wysokim poziomie – spróbuj. Jeśli zwyczajnie co jakiś czas sobie pykasz w gierki, ale nie spędzasz na tym kilku godzin każdego dnia – lepiej odpuścić.
Powyższa współpraca powstała dzięki współpracy z PR Outreach.