Co porusza martwych – recenzja książki. Zwłoki nie chodzą…?

Zagłada domu Usherów uchodzi obecnie za jeden z klasyków literatury grozy. Nic więc dziwnego, iż różni autorzy decydują się na jego reinterpretację na własną modłę. Tak również było i w tym przypadku. A jak wyszło? Przekonajmy się!

Kiedy Aleks Easton, emerytowanu żołnierz, otrzymuje wiadomość, że jenu przyjaciółka z dzieciństwa, Madeline Usher, umiera, udaje się do rodowego domu Usherów w odległej Ruravii. Zastaje tam jezioro pulsujące mrokiem, otoczone niesamowitą mieszanką grzybów i opętanej fauny rodem z najgorszych koszmarów.

Madeline nocami lunatykuje i mówi dziwnymi głosami, a jej brat Roderick cierpi na tajemniczą chorobę nerwową. Aleks, wspieranu przez brytyjską mikolożkę i zdezorientowanego amerykańskiego lekarza, musi rozwikłać tajemnicę domu Usherów, zanim pochłonie ona ich wszystkich.

– opis wydawcy

Zobacz również: Czarna Wiedźma – recenzja książki. Każdy ma swoją własną prawdę

Co porusza martwych to cieniutka, ale treściwa książka spod pióra T. Kingfisher (Ursuli Vernon). Modyfikuje ona opowiadanie Zagłada domu Usherów Poego – używa występujących tam bohaterów oraz głównego trzonu ich historii, jednak dodaje sporo od siebie. Tutejsza fabuła to też poniekąd slowburn, ale z satysfakcjonującym rozwiązaniem, wartym wyczekania. Początkowo Easton widzi tylko pojedyncze sygnały, które nie są jeszcze aż tak alarmujące, by zacząć się martwić. Dziwnie nieruchome jezioro, pogłoski o opętanych zającach… Niby lekko niepokojące, ale równie dobrze może nic nie znaczyć. Stopniowo jednak, w kolejnych rozdziałach książki znaki te robią się coraz wyraźniejsze i nie da się ich dłużej ignorować. Aż wreszcie nadchodzi moment, w którym musisz zareagować, żeby nie zginąć i nie pociągnąć przy tym z sobą na drugą stronę całej masy innych ludzi.

Fot. materiały promocyjne (SQN)

Główny wątek w Co porusza martwych sprawia wrażenie dość dobrze przemyślanego (choć właściwie tylko mikolog mógłby to ostatecznie potwierdzić, jako że sporo kwestii opiera się tutaj na grzybach). Tym jednak, co najmocniej działa tu na plus, są klimat i napięcie, jakie autorka umiejętnie buduje. Protagonista działa pod dużą presją czasu, przeciwko czemuś, czego właściwości ani możliwości nikt nie zna. Nie ma pojęcia, jak się bronić; co więcej, nie wie nawet, czy samu zaraz nie dołączy do wrogiego obozu wbrew własnej woli, ponieważ gdzieś w tle cały czas czai się zagrożenie zakażeniem wszystkich mieszkańców dworu Usherów. Easton zwyczajnie się boi, a wraz z kan (wyjaśnię później) boi się też czytelnik. Rozpadający się, zgrzybiały pałacyk w rozsypce, w którym dzieje się akcja, również wcale nie pomaga zresztą poczuć się bezpieczniej.

Zobacz również: Harde bestie – recenzja książki. Każda potwora znajdzie swojego terminatora

Rodzeństwa Usher raczej nie trzeba przedstawiać. Warto za to porozmawiać nieco o głównym protagoniście, Aleks Easton. Aleks to emerytowanu żołnierz, weteran wojenny. Usherów zna z dzieciństwa i choć nie widziału się z nimi od wieków, natychmiast przybywa, gdy dostaje list z prośbą o pomoc od Madeline. Porucznik Easton dału nam się poznać jako dość sympatyczny człowiek czynu, na którego zawsze można liczyć. Całkiem je polubiłam, nie powiem. Może nie byłu moim ulubionym bohaterem, ale na pewno depcze mu po piętach.

No dobrze, ale skoro nie Aleks, to kto był moim ulubieńcem? Ano tak się składa, że jenu kolega po fachu (poniekąd), lekarz polowy Denton. Amerykanin na europejskiej ziemi (biada mu), z wyraźnymi zachodnimi zwyczajami, ale i na swój sposób wciąż swojski. Choć z racji pochodzenia spotykał się z dość pobłażliwym podejściem ze strony pozostałych, nigdy nie odczułam, żeby jakoś realnie od nich odstawał. Szybko wkupił się w łaski nowo poznanych, a także i w moje własne. Drobne nietakty jedynie dodawały mu uroku, natomiast wtedy, kiedy trzeba było, wiedział, co ma robić i wspierał Easton w ratowaniu Usherów, jak tylko mógł. Sama nie pogardziłabym takim kompanem.

Zobacz również: Obcy. Zimna Kuźnia – recenzja książki. Wylęgarnia ksenomorfów

Oprócz wspomnianej już czwórki mamy w Co porusza martwych jeszcze kilku bohaterów drugoplanowych. Najmocniej wśród nich wybijają się Angus, pomocnik Easton, a także pani Potter, mikolożka wspomniana w opisie książki. Ten pierwszy to dość spokojny, lojalny starszy pan, natomiast ta druga – ekscentryczna dojrzała kobieta z ambicjami, których realizację blokuje jej niestety XIX-wieczna polityka. Oboje są całkiem sympatyczni, a relacja, jaka się między nimi nawiązała, właściwie nawet mnie bardzo nie dziwi. Dobrze wypełnili swoje role w historii, pozostając przy tym dość naturalnymi, nieźle napisanymi jednostkami. Zasłużyli na swój personalny happy end.

Jak zapewne zauważyliście, mówiąc o Aleks, używa się dość specyficznych zaimków osobowych. Wbrew pozorom nie chodzi jednak o to, iż Easton jest niebinarnu. Końcówki „-u” oraz formy takie jak „kan” wzięły się ze specyficznego języka, jakim posługują się mieszkańcy ojczyzny Aleks, czyli Gallacji. Tamtejsza mowa zawiera znacznie więcej rodzajów. Oprócz męskiego i żeńskiego, są także takie stosowane wyłącznie wobec dzieci, księży i zakonnic (va/van bądź, przy tym ostatnim, va/var), Boga, skał czy żołnierzy przysięgłych (ka/kan, w polskiej wersji „-u”). Easton zalicza się właśnie do tej ostatniej grupy. Szalenie trudno było mi się początkowo przyzwyczaić do takich zaimków (tzw. dukaizmów), nawet mimo iż mam na co dzień kontakt z osobami korzystającymi z innych form neutralnych. Finalnie mi się to udało, aczkolwiek jeśli ktoś ma alergię na podobne zabiegi językowe, polecam odpuścić sobie ten tytuł. W książce tej mamy narrację pierwszoosobową, więc czasowników i przymiotników zakończonych na „-u” znajdziecie tutaj masę.

Zobacz również: Łabędzi śpiew – recenzja książki. Oda do przetrwania

Może nie zaraz masę, ale trochę więcej niż mieści się to w granicach mojej tolerancji można tu wytropić także literówek. Szczególnie na początku. Przy tak krótkiej książce naprawdę można było trochę dokładniej przeczesać tekst przed drukiem. Dla kontrastu natomiast, na szczęście, dużo lepiej wypada warstwa wizualna. Okładka jest naprawdę śliczna, wyklejka zresztą tak samo. Z kolei zajączki rozrysowane na początku każdego rozdziału to na swój dziwaczny sposób uroczy detal, który także bardzo doceniam.

Kończąc już ten przydługi wywód, oceniam Co porusza martwych na solidne 8. Książka dobrze trzyma napięcie, a fabuła wciąga. Bohaterów nietrudno polubić; śledzenie perspektywy Aleks, pomimo literówek i trudnych do przywyknięcia zaimków, sprawia sporo frajdy i pozwala poczuć to samo, co czułu onu podczas walki z nieznanym zagrożeniem czyhającym w siedzibie Usherów. Wszystko to zaś wieńczy atrakcyjna oprawa graficzna, na którą aż miło popatrzeć – pod warunkiem, że nie jest się nadmiernie wrażliwym na takie grzybowe, bodyhorrorowe treści, oczywiście.


Co porusza martwych okładka

Autor: Ursula Vernon (T. Kingfisher)
Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
Okładka: Christina Mrozik, Peter Lutjen
Wydawca: SQN Imaginatio
Premiera: 25 września 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 213
Cena katalogowa: 44,99 zł


Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem SQN. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (SQN)

Plusy

  • Ciekawa fabuła
  • Sympatyczni bohaterowie
  • Śliczna oprawa graficzna

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Literówki
  • Do dukaizmów dość trudno przywyknąć
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze